Polska ceną za pokój na Ukrainie?

6 dni temu

Polska ceną za pokój na Ukrainie?

Nasz wywiad z Doktorem Wojciechem Szewko.

Michał Murgrabia: Wielu Polaków pokłada nadzieje w związku z wyborem na 47 prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa. Podczas swojego pierwszego przemówienia podkreślał on, iż najważniejsza dla niego jest Ameryka, iż jest ona „na pierwszym miejscu”. Co to oznacza dla nas jako sojuszników USA? Czy nadzieje związane z jego prezydenturą są uzasadnione?

Dr Wojciech Szewko: W tej chwili jest bardzo trudno o tym rozmawiać, ponieważ plany Donalda Trumpa dotyczące Europy Środkowej, Wschodniej i świata, znamy tak naprawdę tylko z kilku jego enigmatycznych wypowiedzi. Powiedzmy sobie szczerze, iż wiemy kilka np. wiemy co mówił w trakcie walki w ramach kampanii wyborczej. Trudno jest to więc brać na poważnie. Wiemy też co mówili jego nominaci, których sobie wybrał na najważniejsze stanowiska, no ale ci nominaci wypowiadali się najczęściej publicznie głównie zanim zostali jeszcze nominatami. W zasadzie to znamy ich stare poglądy, ich jako naukowców, polityków, działaczy, ale nie znamy ich poglądów jako członków ekipy Trumpa. To mogą być zasadniczo różne poglądy. Nie chcąc daleko szukać przytoczę przykład generała Kellogga, odpowiedzialnego za potencjalne rozmowy pomiędzy Rosją i Ukrainą na temat zakończenia wojny. Do niedawna pisał takie quasi naukowe artykuły, z których wynikało, iż jest przeciwnikiem wysyłania jakiejkolwiek broni dla Ukraińców. Natomiast teraz udzielił wywiadu, w którym powiedział, iż jest wielkim zwolennikiem wysyłania broni, no bo o ile teraz Biden wyśle dodatkową broń Ukrainie, to wzmocni tym samym pozycję negocjacyjną Trumpa. Między jego wypowiedziami nie minęło zbyt wiele czasu. Pytanie czy to nie jest pogląd Trumpa. W ekipie Trumpa to on będzie decydował, tak jak poprzednio zresztą, o takich podstawowych fundamentach polityki międzynarodowej. To są w tej chwili wszystko spekulacje, więc później mogą się nie spełnić. To tak jakby w Polsce ktoś na podstawie obietnic wyborczych, tego czy innego polityka, próbował stwierdzić, jak on będzie później rządził krajem i jak nieliczne spośród tych obietnic zechce spełnić. To jest jak gdyby jedna kwestia.

Druga rzecz, iż nie do końca zrozumiała jest ta nadzieja, którą my akurat składamy w Trumpie. Trump jest politykiem, na którego masowo głosowali Polacy, ci którzy są oczywiście obywatelami Stanów Zjednoczonych. Trump powiedział wyraźnie, iż dla niego podstawowym hasłem jest „America first” (tłum. Ameryka na pierwszym miejscu) i on będzie robił to co jest dobre dla Stanów Zjednoczonych. Zatem jeżeli dla dobra USA będzie oddanie Polski Rosjanom, czy jakaś nowa Jałta, gdzie przy mapie zostaną nakreślone nowe strefy wpływów, a będzie to z jakiegoś powodu dobre dla Ameryki, to Trump się nie zawaha. On nie został wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych przez wyborcę polskiego, ale przez amerykańskiego. Te nadzieje, iż on coś dla nas zrobi dobrego, to tak, o ile będzie mu akurat po drodze z Polską. o ile dojdzie do wniosku, iż akurat zrobienie czegoś dobrego dla Polski przyniesie jakiś zysk Stanom Zjednoczonym to wtedy to zrobi. Tu otwiera się pole wielkiego wyzwania, które stoi przed polską dyplomacją, przed polskim lobby, przed polonią, która jak na tak wielką grupę etniczną w USA, to nigdy nie potrafiła tak naprawdę walczyć o interes swój i Polski, a przynajmniej nie tak jak wszystkie te inne wpływowe grupy etniczne w Ameryce, niektóre zresztą dużo mniej liczne. To jest wielkie zadanie, doprowadzić do takiej sytuacji, w której on uzna, iż choćby jeżeli odda całą Europę, sprzeda ją, przehandluje z Putinem, to Polskę, żeby po prostu oszczędził.

Wiele osób pamięta jak wyglądało uzyskanie przez Polskę niepodległości po I Wojnie Światowej. Wtedy to prezydent Wilson dopisał po prostu do punktów Wilsona, punkt o niepodległości Polski. Mieliśmy wtedy Paderewskiego, który był niezwykle wpływowym człowiekiem w Stanach Zjednoczonych. Jeździł od polityka do polityka, od jednego senatora do drugiego, od lobbysty do lobbysty i tę niepodległość sobie wychodził, a częściowo wygrał na pianinie. W tej chwili nie mamy Paderewskiego czy innej silnej osobowości, która cieszyłaby się zaufaniem Amerykanów, a mogłaby się przeciwstawić czemuś co mogłoby być dla Polski, z jakiegoś powodu, nie dobre.

Warto jeszcze przypomnieć co Trump sam o sobie mówi, iż jest nieprzewidywalny. To wbrew pozorom jest jego zaleta, ponieważ jego wrogowie, czy wrogowie Stanów Zjednoczonych, nigdy nie wiedzą do końca jak on się w danej sytuacji zachowa i czy akurat trafią na jego dobry humor czy zły. Dobry, czyli może rozdawać kraje, oddawać strefy wpływów, czy zły, gdzie szukać może odruchowo palcami guzika atomowego. Z tego też powodu zaplecze Donalda Trumpa twierdziło, iż gdyby on był prezydentem to nie doszłoby do wojny na Ukrainie, bo Putin nie wiedziałby po prostu co Trump zrobi. Miałby 50 na 50, albo nic nie zrobi, albo rozpocznie się III Wojna Światowa. Natomiast z Bidenem miał 100% pewności, iż on nic nie zrobi, bo go o tym wielokrotnie zapewnił. No to jak nic nie zrobi to wchodzimy, czemu nie.

Kolejna rzecz jaką podnoszą ludzie to dostrzeganie zmiany w podejściu do mniejszości lewicowych, dewiantów itd. Wszyscy mówią o tym, iż Trump upora się z tym w Stanach Zjednoczonych, no i cieszą się z tego powodu. Z jednej strony USA oddziałuje mocno na Polskę, ale czy Pana zdaniem będzie to miało jakieś realne przełożenie, o ile dojdzie do przykrócenia tego typu agendy.

Zakończy na pewno pewną epokę poprawności politycznej, ale też tego wszystkiego co powodowało, i to jest chyba coś co Amerykanie w największym stopniu akceptują, iż o obsadzaniu stanowisk, szczególnie stanowisk wrażliwych, decyduje nie umiejętność, tylko inne cechy. Wie Pan, to tak jakby pilotem samolotu został człowiek niewidomy, bo w firmie musi być wypełniony parytet osób niepełnosprawnych. Przesadzam oczywiście, bo tak nie było, ale tak to zaczyna od pewnego momentu wyglądać, iż musi być jakiś procent płci, LGBT i inne literki, które możemy sobie dopisać. o ile to ma być kryterium np. doboru stanowisk w armii, no to to jest rzeczywiście coś chorego, dewiacja i wypaczenie idei państwa. Czym innym jest tolerancja dla pewnych postaw społecznych, politycznych, a choćby biologicznych wręcz zjawisk, a czym innym urządzanie państwa pod jakieś takie właśnie przedziwne klucze mniejszościowe. Od dawna republikanie mają to w swojej agendzie. Nie chodzi o odbieranie komuś praw, tylko o to, żeby o otrzymaniu stanowiska, o przyjęciu na studia, o konkursach, decydowały umiejętności, a nie kolor skóry czy preferencje seksualne. Ta poprawność polityczna i te wszystkie dziwaczne pomysły akurat dotyczą tylko niektórych zawodów. Dlaczego akurat w kopalni tak nie ma? Załóżmy, iż będzie 30% kobiet, 30% gejów i jakaś część osób nieokreślonych płciowo. I to ma decydować o tym, iż taka osoba będzie rąbać ten węgiel w kopalni czy też nie. To jest chore. To jest coś co się Amerykanom nie podobało, a co zapowiada w armii. W armii zdecydowanie. Nie będzie jednak ingerował w inne sfery życia, ale też duża część tych uprawnień zostanie oddana legislaturom stanowym. Ja akurat nie jestem specjalistą od tego, ale widziałem informacje, iż któraś legislatura stwierdziła, iż nie będzie tam siedmiu różnych typów toalet, dla kobiet, mężczyzn i wszystkich innych, kto tam sobie czego kto nie wyobrazi.

Kamalę Harris przedstawia się w Polsce jako zło i jest w tym dużo prawdy, ale w podejściu do Izraela różni się diametralnie od Trumpa. Czy byłaby lepsza od niego w tej kwestii?

Nie, ona kontynuowałaby politykę Bidena, zresztą robiła to w czasie kampanii. Wydaje mi się, iż tutaj nie byłoby specjalnie różnicy. Tu musimy porozmawiać o całkowitym oderwaniu części elit demokratów od ich własnego elektoratu. Przypomnijmy, iż ich lewicowy elektorat jest, delikatnie mówiąc sceptyczny, nie tyle do Izraela jako państwa, no bo pamiętajmy, iż część tego elektoratu to lewicowi, lewicujący żydzi, oficjalnie skupieni w różnych organizacjach. Pamiętajmy, iż te masakry, ludobójstwo w Gazie, były kontestowane najpierw w Stanach Zjednoczonych przez lewicowe organizacje żydowskie, które zorganizowały okupację sali w kongresie, takiej słynnej, którą tam się zwykle okupuje. Pamiętajmy, iż Kamala Harris kontynuowała politykę Bidena, która jest polityką całkowicie skandaliczną. Ona jest tym bardziej niezrozumiała, bo trzeba pamiętać, iż rząd USA, który wspiera w tej chwili rząd Izraela, który popełnia te wszystkie zbrodnie, ludobójstwo, którego premier jest w tej chwili ścigany przez międzynarodowy trybunał karny, to jest rząd skrajnej prawicy (Od redakcji: Skrajna prawica jest terminem bardzo szerokim i rozmytym, wymyślonym zresztą przez lewicę i wciąż rozszerzanym w celu dyskredytacji prawicy. W ramach tego terminu mieści się wszystko od tzw. homofobii i antysemityzmu, poprzez faszyzm, nazizm, neonazizm, aż do reakcjonizmu i monarchizmu. Rząd Izraela to niewątpliwie rząd szowinistyczny, nacjonalistyczny, ludobójczy i rasistowski). Tak skrajnej, iż w Polsce takiej prawicy nie ma, w ogóle nie ma, nie ma takiej myśli prawicowej w Polsce.

Mamy rząd lewicowy, lewicujący, liberalny, centrolewicowy… możemy tutaj się spierać o to jaki on tak naprawdę był, czyli ten rząd Bidena, który nagle za granicą wspiera tak skrajną prawicę, iż ona się nie mieści w żadnej skali. To było całkowicie niezrozumiałe. To jest po prostu mariaż lewicy z tak skrajną prawicą, którą moglibyśmy prawdopodobnie porównywać, jego Likud, do Niemiec, do tamtych wynalazków z lat 30, z okolic loży Thule. To byłyby jakieś pomieszane hasła ekstremy religijnej z hasłami wyższości rasowej, apartheidu, lebensraum, czyli konieczności przestrzeni życiowej, osadnictwa we wszystkich krajach sąsiednich, koncepcji podludzi mających odmienne prawa niż rdzenni obywatele Izraela i coś takiego popiera lewicowa pani kandydat. Dlatego właśnie ludzie z lewicy nie zagłosowali na nią, zostali w domu, a część muzułmanów jeszcze zagłosowała na Trumpa, bo Trump jest odmianą dla tej aberracji. Zagłosowali nie dlatego, iż wierzą, iż Trump zrobi coś pożytecznego dla muzułmanów, albo iż będzie kontestował Izrael, chociaż być może i to, bo ta „america first”, będzie jednak „america first”. jeżeli się okaże, iż po raz kolejny Netanjahu będzie próbował rozgrywać prezydenta Stanów Zjednoczonych to z Trumpem mu się to nie uda moim zdaniem. Trump raz już został przez niego oszukany, zresztą w sposób bardzo bezczelny i Trump się na to żalił. Może mu odpuścić trochę, ale trzeba pamiętać, iż poparcie dla Izraela to nie koniecznie musi być poparcie dla Netanjahu i tych paru neonazistów, których ma u siebie w rządzie, to jest poparcie dla państwa, dla idei tego państwa. Połowa mieszkańców Izraela uważa, iż ten rząd prowadzi to państwo do upadku. W związku z tym jest z kogo wybierać nowego premiera, gdyby Amerykanie zdecydowali się już na głębszą ingerencję w politykę tamtego kraju.

Mi chodziło o to, iż Trump zarzucał Kamali Harris, iż nie miała czasu, żeby spotkać się i dostatecznej uwagi poświęcić premierowi Netanjahu. Stąd bardziej myślałem, iż Trump jest nastawiony pro-izraelsko niż obecny rząd Kamali i Bidena.

On na pewno tak. Z tym, iż dla jego elektoratu, przede wszystkim dla protestantów, szczególnie ewangelików i baptystów. Ja nie jestem teologiem, tutaj jakiś teolog się powinien wypowiedzieć. Jest tam takie zjawisko, chrześcijańskiego syjonizmu. Ci kaznodzieje wybierają jakieś fragmenty, głównie czerpią ze Starego Testamentu i wnioskują, iż mesjasz nadejdzie wtedy gdy żydzi opanują ziemie i będzie wielki Izrael i wtedy nadejdzie mesjasz. Takie to trochę milenijne. To było charakterystyczne dla chrześcijaństwa w czasach milenium, iż czasy są bliskie, iż zaraz będzie sąd ostateczny itd., więc takie milenarystyczne koncepcje pojawiają się u baptystów cyklicznie. Teraz jest element tego cyklu gdzie oni jak jeden mąż twierdzą właśnie, iż trzeba wspierać Izrael, bo Izrael ma specjalną funkcję, ma wytępić wszystkie inne narody, no bo to jest zapisane w Starym Testamencie itd. Ja nie jestem od tego specjalistą, mogę wypowiadać się kompetentnie o Islamie, a o chrześcijaństwie, szczególnie protestanckim, zdecydowanie nie, ale to jest jak gdyby ten kierunek.

Dla bardzo wielu republikanów to sytuacja bez wyjścia, oni są uzależnieni w pełni od poparcia tych „biskupów”, którzy mają teraz właśnie taką agendę i w zasadzie, choćby wierni nie koniecznie się muszą zgadzać z tą koncepcją. Natomiast konfrontacja z tą agendą skończyłaby się dla jakiegoś republikanina tak, iż nie zostałby wybrany. W tej chwili przeważa pogląd chrześcijańskiego syjonizmu, który moim zdaniem jest szaleństwem i aberracją. Po jakimś okresie on znika, ażeby pojawić się na nowo. Takie koncepcje jak ta, iż gdy żydzi odbudują sobie III świątynię to wtedy stąpi Chrystus. Żydzi twierdzą, iż mesjasz i absolutnie nie Chrystus, ale to jest już zupełnie inna kwestia.

Dosyć uważnie przesłuchałem pierwsze wystąpienie 47 prezydenta USA – Donalda Trumpa. Tam padło takie zdanie, iż „USA ma więcej ropy niż Arabia Saudyjska”. Dlaczego on tak mocno to podkreślił Pana zdaniem?

Podkreślił po raz kolejny, iż Stany Zjednoczone są niezależne energetycznie i potrafią też być graczem na rynku ropy. To jest kwestia ustawienia Stanów Zjednoczonych w pozycji mocarstwowej wobec wszystkich tych, którzy próbują Stany Zjednoczone rozgrywać i szantażować. Od czasu wielkiego kryzysu naftowego, też zresztą wywołanego wojną izraelsko-arabską, państwa takie jak Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, z naprawdę z bardzo biednych krajów, które miały problemy finansowe, były zadłużone, gdzie w Arabii Saudyjskiej tak naprawdę źródłem dochodu, źródłem dewiz, były pielgrzymki do Mekki, czyli turystyka religijna, zresztą bardzo podatna na różnego rodzaju zawirowania polityczne. Od tego momentu te kraje ze względu na OPEC, który jest kartelem monopolizującym produkcję ropy naftowej i dyktującym czy ustalającym sobie ceny, które nie mają nic wspólnego z wolnym rynkiem. Przez lata to był miecz Damoklesa, który wisiał nad Stanami, tak jak właśnie w czasie kryzysu naftowego, gdy państwa arabskie mogły Amerykanom zakręcić kurek. Teraz Trump wyraźnie mówi, iż mogą sobie zakręcać co chcą, bo nie są od nich zależni. Być może zagłodzicie całą resztę świata i siebie również, ale my nie tylko jesteśmy w stanie wyżywić siebie, w sensie energetycznym, ale jeszcze możemy grać na rynku ropy i np. zagrać na obniżenie cen ropy, jak będziemy mieli taką fantazję. To jest przyczynek także do tego jak Arabia Saudyjska rozgrywała Bidena przez tą kadencję.

Nie jest żadną tajemnicą, iż Amerykanie chcieli zagłodzić Rosję, a w związku z tym chcieli, żeby Arabia Saudyjska i OPEC zgodziła się na obniżenie cen ropy naftowej, albo zwiększenie produkcji co obniży ceny. Oni się na to nie zgodzili, bo mają układ z Putinem (OPEC+) i Mohammed bin Salman powiedział, iż to jest dla niego ważniejsze niż wszelkie inne zobowiązania tego typu. Dla nich produkcja ropy to jest działanie czysto ekonomiczne. No nie jest to czysto ekonomiczne, bo to jest kartel, który dyktuje ceny, a nie odpowiada jakiemuś zapotrzebowaniu rynkowemu. To pokazało, iż gdyby Amerykanie włączyli się czynnie do gry, jak przynajmniej sugeruje Trump czy jego otoczenie, to mogliby zagrać jednak na obniżenie cen ropy. To z jednej strony uderzyłoby po kieszeni Amerykanów, ale z drugiej spowodowałoby to, iż Rosja nie miałaby z czego finansować wojny.

To też pokazuje, iż Trump daje wyraźny sygnał, iż nie pozwoli się szantażować. Tak to odczytuję.

Tak. To jest ta wielka niepewność, która jest przed nami. Z jednej strony mamy jako sojusznik Stanów Zjednoczonych jeden pozytywny sygnał, co wybrzmiewa z ostatniej wypowiedzi Kellogga, iż rozmawiać będą o pokoju, ale z pozycji siły. Wracamy do dyplomacji grubego kija, czyli to słynne powiedzenie, żeby rozmawiać z uśmiechniętą twarzą trzymając za plecami gruby kij. Biden był całkowicie niezdolny do używania tego grubego kija, więc wszyscy go robili jak chcieli. Zresztą cała polityka zagraniczna Bidena to jest pasmo klęsk od początku do końca. Trump zapowiada, iż pokój ma być przez siłę. On chce odbudować potęgę Stanów Zjednoczonych. To jest ten pozytywny komunikat. My natomiast powinniśmy się obawiać tego czy np. w takiej sytuacji, w której on dojdzie do wniosku, iż dla niego priorytetem jest konflikt z Chinami, to czy będzie on potrafił zapewnić sobie neutralność Rosji. jeżeli tak, to rodzi się pytanie o to jaka będzie cena Rosji i czy ceną nie będzie np. Europa Środkowa i Wschodnia. Nie mówię o zagarnięciu terytoriów, ale o takiej sytuacji, w której Putin powie, iż to moja strefa wpływów i mają się rozbroić, mają mieć ograniczone członkostwo w NATO, i jeszcze ileś tam… a w zamian za to jak Xi Jinping zadzwoni to nie odbiorę telefonu. Oczywiście upraszcza to bardzo, ale to jest to niebezpieczeństwo, iż w tym dążeniu do „america first”, do odbudowy potęgi, może się okazać, iż jesteśmy pionkami w tych rozgrywkach, ale chcielibyśmy być tym pionkiem, którego się nie poświęca za gwałtownie i za łatwo.

Mówił Pan też o tym, iż Trump jest nieprzewidywalny, iż to i dobrze i źle. Wspominał Pan o sytuacji z Kurdami, prosiłbym przypomnieć tym jak zostali potraktowani.

No właśnie. To była taka koncepcja, która się pojawiła jeszcze w czasach Obamy. Moim zdaniem bardzo sensowna. Kurdowie, którzy stanowią jeden z największych narodów bez własnego państwa, bo zamieszkują, w nieznanej liczbie, bo tam się nie wszyscy przyznają do bycia Kurdami, ale może być choćby do 30 milionów Kurdów w Turcji, kilka milionów w Syrii, kolejne kilka milionów w Iraku i kilka kolejnych milionów żyjących w północnym Iranie. I oto wtedy kiedy przyszło walczyć z Państwem Islamskim (ISIS), Amerykanie zdali sobie sprawę z tego, iż te wszystkie wolne armie syryjskie itd., które wyposażali, jak tylko przekraczały granicę to sprzedawały cały sprzęt na pierwszym lepszym bazarze i znikali. W związku z tym jedyną armią, która była w stanie walczyć z Państwem Islamskim, a byli do tego bardzo mocno zmotywowani, to byli Kurdowie. Na dodatek Kurdowie z takiej maoistycznej partyzantki YPG, YPJ. W związku z czym Amerykanie specjalnie jej zmienili nazwę na SDF, żeby nie było, iż to komuniści… jacy komuniści, jacy terroryści kurdyjscy, my dajemy SDF, a nie Partii Pracujących Kurdystanu. Kurdowie walczyli nie tylko o odzyskanie tych terenów gdzie mieszka ludność kurdyjska, ale również Amerykanie wykorzystali Kurdów w ogóle do rozbicia Państwa Islamskiego, zdobycia stolicy tego państwa, czyli Rakki. Oni tam tysiącami ginęli za to. Zajęli ziemie, aż wzdłuż Eufratu na południu Syrii gdzie nigdy Kurdów nie było. Robili po prostu za piechotę amerykańską. Amerykanie dawali artylerię, lotnictwo itd., ale tymi żołnierzami, można powiedzieć „najemnymi”, byli ci właśnie Kurdowie. Najemnymi, bo byli przekonani, iż walczą za naszą i waszą wolność. W momencie kiedy już to wszystko wywalczyli, kiedy prezydent Erdogan powiedział, iż mu się ci Kurdowie nie podobają, bo tworzą quasi państwo, a w związku z tym, jego właśni Kurdowie chcą tego samego, mogą się chcieć przyłączyć, a jeszcze nie daj Boże, ogłoszą niepodległość, to będziemy mieli za chwileczkę wielką wojnę, bo te 30 milionów, czy ileś, które są w Turcji, nagle oderwie 25% terytorium, gdzie mieszkają w zwartych skupiskach, od Turcji. W związku z tym prezydent Erdogan wpadł na pomysł, iż wkroczy z wojskami, najemnikami, rozmaitymi grupami dżihadu, takimi które obcinają głowy ludziom na ulicach, nie przesadzam, bo to dobrze udokumentowane przypadki. Ci najemnicy są na żołdzie tureckim. Teraz choćby się mówi, iż jest to armia pomocnicza turecka, bo tak się ich określa. I co zrobił? Zaatakował tych Kurdów. Co zrobił prezydent Trump? Wycofał wojska amerykańskie i pozwolił na to Erdoganowi. Jak się go zapytano, iż to przecież nasz sojusznik, iż walczyli tutaj za nas, krew wylewali, to powiedział, iż nie, bo oni nie walczyli za nas w Normandii. Wiadomo chodziło o II Wojnę Światową. To był taki właśnie argument. Pytano się go o to w kontekście tego, iż po tym mogą utracić sojuszników i wiarygodność. To odpowiedział, iż sojuszników zawsze się gdzieś znajdzie. Rozumie Pan? Zamiast słowa Kurdowie możemy wstawić też Polacy. Ta nieprzewidywalność Trumpa tutaj dała o sobie znać. Plan był taki, żeby rzeczywiście stworzyć państwo kurdyjskie, które byłoby skrajnie prozachodnie, do tego świeckie, pomimo tego, iż Kurdowie są sunnickimi muzułmanami to nie tworzyliby państwa wyznaniowego, bo wiara i państwo są u nich rozdzielone. Rożawę urządzili na wzór Szwajcarski, kantonów, bardzo dużo demokracji bezpośredniej, prawa kobiet, no na Bliskim Wschodzie to jest, delikatnie mówiąc, nieoczywista sprawa. Co więcej, te kobiety mogą współrządzić, są tam burmistrzami, liderami rad narodowych itd. To byłoby takie państwo, które by tak naprawdę oddzielało Iran od Syrii i Libanu. Byłaby to największa baza dla wszystkich operacji proamerykańskich i proeuropejskich na całym Bliskim Wschodzie.

Taki punkt wypadowy…

Na dodatek jeszcze samowystarczalny, bo Kurdowie kontrolują tam, przynajmniej formalnie, złoża ropy i gazu, w tej chwili w Syrii, te największe, te które zabrali Asadowi. Byłoby to więc samowystarczalne, samofinansujące się. To zniszczył Trump. W związku z tym powstaje pytanie co zrobi z takimi Polakami.

Czy będziemy kartą przetargową w tym, co obiecał, a zapowiedział już w kampanii, iż doprowadzi do zakończenia wojny na Ukrainie. Pytanie, na ile mu faktycznie zależy, żeby wojnę zakończyć?

Czy my walczyliśmy w Normandii? No Polska brała udział w operacjach przeciwko Niemcom, obok Amerykanów, więc mam nadzieję, iż może będą pamiętać. Natomiast o ile chodzi o szybkie zakończenie wojny na Ukrainie to ja powiedziałem to kiedyś w telewizji i powtórzę teraz, iż jeżeli chodzi o pokój na Ukrainie… Dla nas groźna nie jest wojna, w tym sensie, iż ona sobie trwa, a nic się tutaj nie dzieje. Natomiast zawieranie pokoju, to czy to będzie układ między Ukrainą a Rosją, co nam nie przeszkadza, to nie jest groźne, ale jeżeli to będzie układ między Trumpem a Putinem, to my nie wiemy co będzie leżało na stole. Możemy mieć nadzieję, iż nie Polska. jeżeli będą się dogadywali na temat koncesji ukraińskich, a nie np. na temat tego jak będzie wyglądał układ sił w Europie Środkowej i Wschodniej.

Wspominał Pan o pewnych warunkach, które mogłaby chcieć postawić Rosja podczas takich rozmów. Co po ich stronie na stole by leżało?

Rosja wyraźnie przed wojną przedstawiła dwa dokumenty. Jeden skierowany do Stanów Zjednoczonych, a drugi do państw Europy Zachodniej. Tam, jeżeli chodzi o Polskę, bo tam Polska też jest wymieniona – expresis verbis – to warunki te dotyczą przede wszystkim możliwości wetowania przez Rosję, obecności, sił, manewrów i broni różnego typu, na terytoriach krajów, które graniczą z Rosją. Krótko mówiąc, architektura bezpieczeństwa musi uwzględniać również interes rosyjski. Z tego punktu widzenia wrócilibyśmy do dokumentu NATO-Rosja, czyli Rosja miałaby prawo np. wetowania sytuacji takich, w których zapraszamy wojska amerykańskie na teren Polski, albo wojska tzw. starego NATO. To może dotyczyć także możliwości wetowania stacjonowania, niektórych typów broni, choćby broni rakietowej. Mogłaby też Rosja żądać zmniejszenia liczby czołgów, albo artylerii, którą posiada taka Polska. Mogliby się domagać tego, żeby Polska się częściowo rozbroiła, bo to zagraża Rosji. Polska pozostanie krajem suwerennym, ale ma pozostać krajem do tego stopnia słabym, żeby Rosja mogła ją swobodnie najechać, a ta, żeby nie miała ani czasu, ani siły, ani możliwości się uzbroić. Co najwyżej będzie mogła liczyć na odsiecz Niemców. Można tylko mieć nadzieję, iż przyjadą tu walczyć po naszej stronie. To jest to wielkie niebezpieczeństwo. To dotyczy także Rumunii oraz licznych innych państw Europy Wschodniej czy Azji, gdzie wyglądałoby to podobnie. Podsumowując będzie to rozbrojenie oraz prawo rosyjskiego veta, czyli ingerencji w suwerenność państw Europy Wschodniej, gdyby Zachód zgodził się na takie dictum.

Czyli pokój naszym kosztem… niezależnie od tego jaki ostatecznie byłby to koszt.

Idź do oryginalnego materiału