W piątkowy wieczór na sejmowych korytarzach panowała atmosfera, którą w politycznym świecie rzadko oglądamy: mieszanina ulgi, determinacji i poczucia, iż pewien porządek – choćby symboliczny – zaczyna być przywracany.
Głosowanie nad uchyleniem immunitetu Zbigniewowi Ziobrze wywołało w Koalicji Obywatelskiej eksplozję emocji. Niektórzy politycy nie kryli radości, a minister finansów Andrzej Domański dzień wcześniej w studiu Polsat News powiedział wprost, iż są to momenty „dla których się żyje” i „dla takich chwil warto być w polityce”. Te słowa, choć nieco teatralne, oddawały nastrój większości rządzącej: świadomość, iż wreszcie można ruszyć z miejsca proces rozliczeń epoki, w której prokuratura była – delikatnie rzecz ujmując – instytucją o niejasnych priorytetach.
Minister Żurek, który po głosowaniu prezentował na platformie X krótkie nagranie z talerzem żurku – gest celowy, trochę uszczypliwy, ale trafny komunikacyjnie – przypominał, iż fundamentalną stawką nie jest polityczny rewanż, ale odbudowa instytucji państwa. „To dopiero początek i przed prokuratorami dużo ciężkiej pracy, ponieważ jest wiele afer” – mówił do dziennikarzy. Bez emfazy, bez patosu. Raczej z tonem urzędnika przyzwyczajonego do codziennej żmudnej roboty. Żurek, niezależnie od ocen jego stylu, wypełnia rolę, która w obecnym krajobrazie politycznym okazuje się kluczowa: egzekwowanie odpowiedzialności w państwie, gdzie przez lata odpowiedzialność była towarem reglamentowanym.
Kontrast tym wyraźniejszy, im głośniej w tym samym korytarzu wybrzmiewały słowa posła Janusza Kowalskiego. Jego interwencja – trudno to nazwać rozmową – była pokazem impulsu, który coraz częściej obserwujemy u polityków Prawa i Sprawiedliwości: nerwowej, chaotycznej agresji maskującej bezradność wobec nowego układu sił. Kowalski, podchodząc do ministra sprawiedliwości, wypalił: „Za dwa lata Trybunał Stanu, bezwzględny Trybunał Stanu. Jest pan draniem, tyle panu powiem”. Po czym odszedł, nie czekając na odpowiedź. Ten incydent – nie pierwszy i prawdopodobnie nie ostatni – potwierdza, iż część prawicy przestaje panować nad emocjami. W desperacji łatwo sięga po obelgi, wulgaryzmy i groźby, które nie mają realnego znaczenia prawnego, ale świetnie wpisują się w polityczną retorykę oporu.
O ile jednak Kowalski widzi w tym pokaz siły, obserwator życia publicznego dostrzega coś innego: polityków, którym w obliczu utraty wpływów puszczają nerwy. PiS, przyzwyczajony do monopolu na narrację o „państwie prawa”, dziś musi oglądać, jak aparat sprawiedliwości przestaje pełnić funkcję tarczy ochronnej dla ludzi władzy z poprzedniej dekady. Żurek, komentując atak Kowalskiego, powiedział spokojnie: „Widzicie państwo, jak wygląda przywracanie praworządności. Nie jest to łatwa praca, ale my jesteśmy wytrwali”. I w tych kilku zdaniach kryła się esencja politycznego przesilenia, którego jesteśmy świadkami.
Minister pytany o możliwość scenariusza międzynarodowego – bo Ziobro przebywa na Węgrzech – odparł: „Oczywiście, iż tak, przerabialiśmy to wielokrotnie”. Ta odpowiedź nie była przejawem arogancji, ale sygnałem, iż ten resort, w odróżnieniu od poprzedników, zamierza działać metodycznie, nie ulegając presji tych, którzy przez lata mieli immunitet nie tylko formalny, ale i realny.
Sytuacja z sejmowego korytarza pokazuje symboliczny moment zmiany. Kowalski, z jego afektowaną agresją, reprezentuje politykę przeszłości: głośną, chaotyczną, opartą na mobilizacji strachu i nieustannych oskarżeniach. Żurek – niezależnie od ocen poszczególnych działań – reprezentuje politykę instytucjonalną, w której emocje nie przesłaniają faktów, a prawo nie jest narzędziem partyjnym, ale mechanizmem państwa.
Rozliczenia nie będą łatwe. Nie będą też szybkie. Ale o ile piątkowy wieczór ma być symbolem, to jest to symbol, iż państwo po latach zastoju zaczyna odzyskiwać zdolność do wykonywania swoich podstawowych funkcji. I może właśnie o to chodziło Domańskiemu, gdy mówił o chwilach, „dla których warto być w polityce”.

4 godzin temu















