Polityka strachu po polsku. Czyli Ziobro i Matecki w roli ofiar

4 godzin temu
Zdjęcie: Ziobro


W politycznym teatrze prawicy rola pokrzywdzonego od lat cieszy się niesłabnącą popularnością. Tym razem na scenę powrócił Zbigniew Ziobro, którego komentarz do decyzji prokuratury w sprawie gróźb wobec posła Dariusza Mateckiego ujawnia znany już styl: alarmistyczny, oderwany od faktów i podporządkowany narracji o rzekomym upadku państwa prawa pod rządami Donalda Tuska.

Ziobro napisał na platformie X, iż „w Polsce Tuska można publicznie grozić zamordowaniem posła opozycji”, a jednocześnie – jak twierdzi – „nie można choćby krytykować przyjaciół władzy”. Trudno nie zauważyć tu charakterystycznej dla byłego ministra logiki: im dalej od rzeczywistości, tym mocniejsza metafora. Bo przecież instytucje państwa – również teraz – mają obowiązek analizować każde zgłoszenie, ale także kwalifikować je zgodnie z prawem. Nie zawsze zgodnie z oczekiwaniami polityków, zwłaszcza tych, którzy przez lata przyzwyczaili się do prokuratury jako narzędzia politycznego nacisku.

Ziobro kontynuuje jednak swoją narrację, twierdząc, iż „prokurator odmawia śledztwa w sprawie wezwania do zastrzelenia Dariusza Mateckiego, uznając, iż jemu można grozić śmiercią”. Przy okazji przywołuje historię schorowanej emerytki zatrzymanej za krytyczne słowa o Jerzym Owsiaku, sugerując podwójne standardy. To zręczny zabieg retoryczny: zestawić przypadki bez kontekstu, ominąć szczegóły prawne i stworzyć obraz prześladowań. Politykom pokroju Ziobry nie chodzi bowiem o realne proporcje, ale o emocję – najlepiej strach.

Właśnie strach jest głównym motywem, którym posługuje się były minister sprawiedliwości. Pisze, iż „Tusk hoduje kastę nietykalnych, terroryzując resztę społeczeństwa”, iż „grożenie komuś morderstwem – jeżeli tylko jest przeciwnikiem Tuska – dozwolone i usprawiedliwione”. Kropkę nad i stawia porównaniem Polski do „łukaszenowskiego obozowego baraku”. To już nie krytyka, ale groteska. Ale groteska zamierzona: im ostrzejsze słowa, tym większa mobilizacja własnego elektoratu.

W sprawie wypowiada się również bohater całego zamieszania – poseł Dariusz Matecki. Przypomniał w mediach społecznościowych kilka brutalnych, anonimowych komentarzy: „Należy odstrzelić łeb Mateckiemu”, „ktoś pomyli cię z dzikiem i po tobie”, „kto strzeli do Mateckiego?”. To słowa obrzydliwe, nieakceptowalne w debacie publicznej i bez dwóch zdań kwalifikujące się do wyjaśnienia. Ale Matecki, zamiast pozostać przy meritum, idzie drogą wyznaczoną przez politycznych patronów. Oskarża prokuraturę o polityczne motywacje, twierdząc, iż „czyn nie zawiera znamion przestępstwa” wyłącznie dlatego, iż on sam jest przeciwnikiem władzy. Dodaje dramatycznie: „Nie dam się zastraszyć. (…) Czy w Polsce można bezkarnie grozić zabójstwem posła opozycji?!”

Trudno oprzeć się wrażeniu, iż dla środowiska Ziobry i Mateckiego każda decyzja prokuratury, która nie jest po ich myśli, staje się automatycznie symbolem „końca demokracji”. Tymczasem to właśnie za ich czasów, co pokazują liczne raporty organizacji prawnych, prokuratura była poddana bezprecedensowej presji politycznej. Dziś, gdy instytucje próbują wracać do standardów, dawni decydenci widzą w tym chaos i zagrożenie.

Cała sprawa odsłania jeszcze jeden paradoks. Politycy prawicy, którzy latami uznawali emocjonalnie podsycaną mowę nienawiści za „wyraz niezadowolenia społecznego”, dziś boleśnie odkrywają, iż anonimowy internetowy hejt nie zna granic. Ale zamiast refleksji otrzymujemy spektakl oburzenia i patetyczne porównania do reżimów autorytarnych.

Ziobro i Matecki nie chcą dyskusji o realnych problemach systemu sprawiedliwości, które przez osiem lat współtworzyli. Wolą opowieść, w której to oni są osaczonymi przez „kastę”, a państwo – wbrew dowodom – działa jak aparat represji. To narracja wygodna, ale mało wiarygodna. I coraz mniej skuteczna.

Idź do oryginalnego materiału