Polityka podejrzeń i lęków. Andrzej Duda wraca do ulubionej narracji

9 godzin temu

Były prezydent Andrzej Duda od wielu miesięcy powraca w mediach prawicowych z czymś, co można nazwać polityczną opowieścią zagrożenia. Zgodnie z jej logiką wszędzie czają się „oni”: liberalno-lewicowy obóz, Tusk i bliżej nieokreślone siły, które rzekomo pociągają za sznurki państwa. Najnowszy wywiad w wPolsce24 pokazuje, iż ta konstrukcja myślowa nie tylko trwa, ale wręcz staje się fundamentem jego publicznych wystąpień.

Już początek rozmowy z Jackiem Karnowskim i Bartoszem Łyżwińskim ujmuje istotę tego przekazu. Duda stwierdził, iż „to są pionki. To Tusk decyduje tutaj. Pytanie, kto Tuskowi wydaje polecenia, bo to jest zupełnie inna sprawa, to można się tylko domyślać” – odnosząc się do Waldemara Żurka i Adama Bodnara. Tego typu sugestie to adekwatnie klasyka jego narracji: polityka jako układ, w którym rzeczywiste decyzje zapadają w cieniu, a demokratyczne instytucje są jedynie fasadą.

Problem polega na tym, iż w ustach byłego prezydenta brzmi to jak podważanie realnych mechanizmów państwa. jeżeli ministrowie są „pionkami”, a premier wykonuje czyjeś „polecenia”, to jak Duda wyobraża sobie funkcjonowanie demokracji? W jego wypowiedzi kilka jest konkretu – za to pełno insynuacji. Wskazanie, iż „to można się tylko domyślać”, to czytelny zabieg: sugerować bez wskazywania dowodów, insynuować bez odpowiedzialności.

Jeszcze dalej idzie jego opowieść o Adamie Bodnarze, wobec którego formułuje personalne – i skrajnie emocjonalne – oceny. „Wystarczyło popatrzeć na spocone czoło i przerażone oczy Bodnara, żeby wiedzieć, co się dzieje i mieć świadomość tego, jak on się wił, łamiąc konstytucję” – mówi były prezydent. To retoryka, która bardziej przypomina opis wroga politycznego niż urzędnika państwowego. Zamiast merytorycznej oceny, mamy teatralizację, opartą na odczytywaniu emocji z cudzej twarzy i przypisywaniu intencji, które pasują do narracji o „matni”, „pułapce” i „poleceniach”.

Gdy rozmowa schodzi na sprawę Zbigniewa Ziobry, Duda buduje kolejny element tej opowieści: rzekomą represję wobec obozu politycznego, z którym był związany. „To służy zastraszeniu… Pokazaniu, iż kto się sprzeciwia obozowi liberalno-lewicowemu, kto się sprzeciwia Tuskowi i jego bandzie, ten będzie w więzieniu” – mówi. Użycie określenia „banda” w odniesieniu do demokratycznie wybranej władzy to nie tylko przejaw politycznego zacietrzewienia, ale świadectwo oderwania od odpowiedzialnego tonu, jakiego można by oczekiwać od byłej głowy państwa.

Warto zauważyć, iż formułując takie opinie, Duda nie proponuje choćby szkicu alternatywnej diagnozy. Z jednej strony przekonuje, iż zarzuty wobec Ziobry to absurd: „na tej samej zasadzie można oskarżyć kogoś o stworzenie programu 500 plus”. Z drugiej – w ogóle nie odnosi się do meritum śledztwa dotyczącego Funduszu Sprawiedliwości. Polityka emocji zastępuje politykę argumentów.

Nie inaczej wygląda jego prognoza dotycząca rządu Donalda Tuska. „On działa w tym kierunku, żeby to wszystko trzymać w swoim ręku. (…) Natomiast jego polityka jest fatalna dla Polski” – mówi Duda, jednocześnie nie przedstawiając żadnych danych, analiz czy faktów, które miałyby tę fatalność potwierdzić. Strach przed „zwijaniem państwa”, „zwolnieniami” i „fatalnymi skutkami w portfelach” to strach bardzo wygodny, bo nie poddaje się weryfikacji.

Były prezydent od lat operuje zestawem tych samych narzędzi: podejrzenia, straszenie, dramatyczne obrazy, a przy tym brak realnych dowodów i merytorycznej argumentacji. W efekcie powstaje narrator polityczny, który widzi Polskę jako pole bitwy, wrogów w każdej instytucji i spiski tam, gdzie inni widzą demokratyczne procedury.

To wszystko składa się na obraz polityka, który zamiast wyciszać emocje – podsyca je. Zamiast tłumaczyć – straszy. A zamiast budować zaufanie do państwa – podważa je. W świecie Andrzeja Dudy polskie życie publiczne wygląda jak niekończąca się opowieść o zagrożeniu. Problem w tym, iż demokracja potrzebuje odpowiedzialności, a nie teatru emocji.

Idź do oryginalnego materiału