Kancelaria Karola Nawrockiego rozdaje obietnice, jakby dysponowała prywatnym portfelem bez dna. Tymczasem rachunek za polityczną hojność prezydenta zapłacą wszyscy obywatele – z własnych podatków, z ograniczonych środków na szkoły, szpitale i usługi publiczne. Czy naprawdę stać nas na taki luksus, czy tylko uwierzyliśmy w polityczną iluzję?
Kancelaria Prezydenta coraz częściej kreuje się na ośrodek decydujący o kształcie polityki społeczno-gospodarczej w Polsce. Z ust rzecznika Rafała Leśkiewicza słyszymy zapewnienia o „rzetelnych wyliczeniach”, wedle których państwo stać na kosztowne projekty, takie jak zerowy PIT dla rodzin z dwójką dzieci czy podwyższenie drugiego progu podatkowego. Jednak ta narracja budzi poważne wątpliwości. Problem nie leży tylko w samych propozycjach, ale w filozofii działania prezydenckiej kancelarii – rozdają obietnice, jakby dysponowali nieograniczonym budżetem, choć sami za ten budżet nie odpowiadają.
Prezydent i jego ludzie mogą przedstawiać kolejne ustawy, kreować wizje i formułować postulaty, ale to nie oni będą rozliczani z dziury w finansach publicznych. To rząd i parlament odpowiadają za dochody i wydatki państwa, a więc to na nich spadnie ciężar sfinansowania projektów przygotowanych w zaciszu prezydenckich gabinetów. Trudno nie dostrzec, iż kancelaria Nawrockiego zachowuje się jak hojny wujek rozdający prezenty, ale wystawiający rachunek komuś innemu.
Sformułowanie powtarzane przez rzecznika – „rzetelne wyliczenia” – ma pełnić funkcję zaklęcia. Ma uspokoić opinię publiczną i uśpić czujność ekspertów. Tymczasem nie poznaliśmy szczegółów tych analiz, nie wiemy, kto je przygotował, jakie przyjęto założenia i jakie ryzyka wzięto pod uwagę. To klasyczny przykład politycznej mgły: mówienie o bilansach, które istnieją wyłącznie w sferze retoryki. A przecież każdy ekonomista wie, iż zwiększenie ulg i obniżenie podatków bez realnego zrównoważenia dochodów budżetu musi oznaczać powiększenie deficytu.
Kancelaria prezydenta powtarza też argument o „uszczelnieniu VAT-u i CIT-u”. To chwytliwe hasło, od lat obecne w debacie publicznej. Owszem, problem transferowania zysków przez międzynarodowe korporacje istnieje, ale nie jest prawdą, iż jego rozwiązanie leży w jednej ustawie prezydenckiej. Realne ograniczenie tego zjawiska wymaga wieloletnich negocjacji na poziomie Unii Europejskiej, skutecznej administracji podatkowej i ogromnych inwestycji w aparat skarbowy. Sprowadzanie całej sprawy do prostego hasła wygląda jak próba przykrycia dziur w projekcie.
Propozycje prezydenta – PIT Zero dla rodzin czy wyższy próg podatkowy – brzmią atrakcyjnie. Któż nie chciałby płacić mniej podatków? Jednak ich koszt poniosą wszyscy obywatele, bo mniejsze dochody państwa to mniej środków na szkoły, szpitale czy transport publiczny. W tym sensie prezydencka hojność nie jest bezinteresowna – to raczej przerzucanie odpowiedzialności finansowej z jednej kieszeni do drugiej, przy czym najbardziej obciążona zostanie ta zbiorowa, czyli budżet państwa.
Sprawa zawetowanej „ustawy wiatrakowej” pokazuje inną cechę stylu Nawrockiego: stawianie politycznych gestów ponad stabilnością prawa. Prezydent twierdzi, iż zablokował ustawę, bo była elementem „szantażu politycznego”. Jednak w praktyce jego projekt nie różni się znacząco od rządowego – różni się jedynie autorstwem. To przykład logiki, w której ważniejsze jest, kto podpisze się pod ustawą, niż to, jak gwałtownie i sprawnie zostanie ona wprowadzona w życie. Takie podejście nie buduje zaufania, a jedynie pogłębia chaos i wydłuża proces legislacyjny.
Kancelaria Nawrockiego stara się pokazać prezydenta jako obrońcę zwykłych obywateli – strażnika niskich rachunków za prąd i orędownika ulg podatkowych. Ale każdy taki obraz kosztuje. Nie tylko w sensie finansowym, ale też politycznym: podważa autorytet instytucji państwa, pokazuje brak spójności i wprowadza atmosferę niepewności.
Nie chodzi o to, by negować wszystkie rozwiązania proponowane przez prezydenta. Każda polityka prorodzinna czy podatkowa zasługuje na poważną debatę. Jednak krytyczny dystans wobec kancelarii Nawrockiego jest konieczny, bo jej działania wpisują się w schemat: rozdawanie obietnic bez odpowiedzialności za ich skutki. To najdroższa forma polityki – taka, w której ktoś inny płaci rachunki za cudze decyzje.
Jeśli obywatele mają naprawdę zyskać, to nie na hasłach i wyliczeniach zza biurka, ale na realnym, odpowiedzialnym gospodarowaniu publicznymi pieniędzmi. A tego w działaniach prezydenta Karola Nawrockiego i jego kancelarii wciąż nie widać.