Gdy w Polsce dochodzi do realnych aktów dywersji, opinia publiczna oczekuje jednego: powagi, odpowiedzialności i rzeczowej analizy. Tymczasem z sejmowej mównicy ponownie wybrzmiał głos, który od lat reaguje na kryzysy w ten sam sposób – wyuczonym refleksem przerzucania winy. Mariusz Błaszczak, były szef MON, zamiast pytać o fakty, krzyczał o katastrofie państwa, zupełnie jakby zapomniał, iż to właśnie on przez osiem lat współtworzył system, którego dziś wypiera się z taką zaciętością.
„To jest koronny dowód tego, iż Polską rządzą ludzie nieodpowiedzialni, iż państwo polskie pod rządami Donalda Tuska rozsypało się” – grzmiał Błaszczak po incydencie na trasie Warszawa–Dorohusk. Zdumiewa łatwość, z jaką politycy PiS potrafią nazywać „rozsypanym” państwo, którego fundamenty sami przez lata podkopywali, traktując służby jak partyjne narzędzie, a nie aparat bezpieczeństwa.
Były minister obrony ogłosił, iż brak natychmiastowej reakcji policji to efekt „upartyjnienia” służb przez koalicję rządzącą. „Służby zostały wprzęgnięte w działalność partyjną Donalda Tuska… nie zajmują się zapewnieniem bezpieczeństwa” – mówił. Słowa mocne, tyle iż w ustach polityka PiS brzmią jak groteskowy spektakl samozaprzeczenia.
Jeśli dziś polskie służby funkcjonują nierówno, to nie dlatego, iż po kilku miesiącach nowych rządów nagle uległy „zniszczeniu”. To rezultat ośmiu lat centralnego sterowania, masowych czystek kadrowych i tak daleko posuniętego upolitycznienia, iż choćby wewnętrzne raporty ostrzegały przed erozją profesjonalizmu. To za rządów PiS prokuratura stała się przybudówką polityczną, a służby specjalne narzędziem nękania przeciwników – co potwierdziły choćby afery z Pegasusem czy naciski wobec NIK.
Wymazywanie tego dorobku i zrzucanie całej odpowiedzialności na obecny rząd jest nie tylko cyniczne, ale i niebezpieczne. Podkopywanie zaufania do państwa w sytuacji realnych zagrożeń jest działaniem nieodpowiedzialnym – jeżeli nie sabotażem politycznej wspólnoty.
Warto też przypomnieć, iż to właśnie za czasów Błaszczaka miały miejsce największe kompromitacje bezpieczeństwa w ostatniej dekadzie. Balon szpiegowski przelatujący nad Polską przez wiele godzin? Rakieta, która spadła w lesie pod Bydgoszczą i którą znalazła przypadkowa osoba? Niewyjaśnione incydenty dronowe? Wszystko to wydarzyło się, gdy MON kierował człowiek, który dziś z powagą ocenia cudzą „nieodpowiedzialność”.
A jednak Błaszczak ma czelność wygłaszać kazania o „rozsypanym państwie”, choć sam pozostawił po sobie chaos, który trzeba mozolnie odbudowywać. Można by zapytać: czy wówczas także „nie zajmowano się sprawami najważniejszymi”?
Były minister nie mógł sobie odmówić również politycznego popisu, atakując Radosława Sikorskiego. „Spodziewaliśmy się, iż będzie watahę dorzynał… atak na Prezydenta, atak na opozycję” – stwierdził. Tyle iż wystąpienie Sikorskiego dotyczyło realnego zagrożenia, jakim była seria aktów sabotażu na kolei, oraz konieczności odbudowy sprawnych procedur państwowych.
Zamiast wejść w merytoryczną rozmowę, PiS – poprzez Błaszczaka – wybrał swoją ulubioną ścieżkę: histerię i ustawianie siebie w roli jedynego „prawdziwego obrońcy” polskiego bezpieczeństwa. Szkoda tylko, iż ta obrona często ograniczała się do konferencji prasowych i produkcji patetycznych filmików.
Błaszczak drwił również z fragmentu, w którym Sikorski stwierdził, iż „tylko cud” sprawił, iż na kolei nie doszło do tragedii. „Przyznał się, iż instytucje nie funkcjonują” – ubolewał były minister. Tymczasem Sikorski nie przyznawał się do niczego – wskazywał na sprawę oczywistą: jeżeli w weekend dochodzi do wysadzenia torów, a pierwszy patrol nie reaguje, to trzeba zadać pytanie nie o cud, ale o procedury. Procedury, które – przypomnijmy – tworzył PiS.
Cała wypowiedź Błaszczaka była popisem politycznego wykrętu: ucieczką od własnej przeszłości, próbą przykrycia zaniedbań i wmawianiem społeczeństwu, iż odpowiedzialność za obecne problemy ma ponosić każdy, tylko nie ci, którzy rządzili najdłużej.
A jednak to właśnie dziś, po latach zawłaszczania instytucji, państwo próbuje wrócić na tory normalności. PiS może krzyczeć o „rozsypaniu”, ale prawdziwą katastrofą byłby powrót do czasów, w których bezpieczeństwo było narzędziem politycznej propagandy, a nie fundamentem działania państwa.

4 godzin temu




