W książce „How Democracies Die” politolodzy z Harvardu Steven Levitsky i Daniel Ziblatt argumentują, iż choć niektóre demokracje upadają z powodu zagrożeń zewnętrznych, wiele innych ulega samozniszczeniu od wewnątrz. Upadek demokracji często następuje nie poprzez dramatyczne zamachy stanu, ale poprzez stopniową erozję instytucji dokonywaną przez wybranych przywódców – prezydentów lub premierów – którzy podważają system, który doprowadził ich do władzy. Czasami proces ten przebiega szybko, jak w Niemczech w 1933 roku, ale częściej postępuje powoli i niemal niezauważalnie.
(…)
Choć Trump jest łatwym celem takiej krytyki, szersza teza Levitsky’ego i Ziblatta głosi, iż żadna demokracja nie jest odporna na te zagrożenia. Czy Kanada może być zagrożona upadkiem demokracji? Być może w świetle wydarzeń z ostatniej dekady.
Rozważmy na przykład stan wolności słowa i krytyki rządu. Poprzedni rząd liberalny pod przewodnictwem Justina Trudeau był szczególnie skuteczny w kreowaniu sprzyjającego środowiska medialnego. Po wyborach w 2015 roku media cieszyły się długim okresem miodowego szczęścia, często koncentrując się na wizerunku premiera i jego „słonecznych drogach”. Po wyborach w 2019 roku, które doprowadziły do powstania rządu mniejszościowego, strategia przesunęła się w kierunku bezpośredniego wsparcia finansowego. Powołując się na straty dochodów związane z pandemią, rząd wprowadził „tymczasowe” dotacje dla organizacji medialnych. Programy te stały się od tego czasu stałe i kosztowne, z 325 milionami dolarów przeznaczonymi na lata 2024/25. Podczas kampanii wyborczej w 2025 roku Mark Carney zobowiązał się do zwiększenia tej kwoty o dodatkowe 150 milionów dolarów.
Poza samą skalą tych dotacji, narastają obawy, iż tradycyjne media – w tej chwili uzależnione finansowo od wsparcia rządowego – mogą mieć trudności z zachowaniem obiektywizmu, szczególnie w czasie wyborów. Ta zależność grozi podważeniem roli mediów jako strażnika demokracji.
Po drugie, 27 kwietnia 2023 roku rząd Trudeau uchwalił projekt ustawy C-11, aktualizujący ustawę o nadawaniu, który rozszerza regulacje CRTC na treści cyfrowe. Chociaż indywidualni użytkownicy mediów społecznościowych i podcasterzy są formalnie zwolnieni z tego obowiązku, ustawa pozwala CRTC regulować platformy hostujące treści od tradycyjnych nadawców i serwisów streamingowych, co budzi obawy o cenzurę pośrednią. Ten krok dodatkowo ograniczył wolność słowa w Kanadzie.
Po trzecie, powołanie się rządu na ustawę o stanach wyjątkowych w celu zakończenia protestu konwoju wolności w Ottawie zostało uznane za niezgodne z konstytucją przez sędziego Sądu Federalnego Richarda Mosleya, który stwierdził, iż rząd nie spełnił prawnego progu uprawniającego do takich nadzwyczajnych uprawnień. Tego samego dnia, w którym wydano orzeczenie, rząd ogłosił odwołanie się od 200-stronicowego orzeczenia, podwajając uzasadnienie powołania się na ustawę.
Oprócz tych obaw, wydatki rządu federalnego na programy wzrosły znacząco — z 12,8 proc. PKB w latach 2014/15 do prognozowanych 16,2 proc. w latach 2023/24 — co wskazuje, iż rząd zużywa coraz większą część zasobów kraju.
Wreszcie, ustawa C-5, czyli Ustawa o Jednej Kanadyjskiej Gospodarce, która weszła w życie 26 czerwca, przyznaje rządowi federalnemu – a w zasadzie premierowi – uprawnienie do uchylania obowiązujących przepisów i regulacji w przypadku projektów uznanych za „interes narodowy”. Niejasne sformułowanie ustawy pozostawia definicję „interesu narodowego” otwartą na szeroką interpretację, dając władzy wykonawczej bezprecedensowe uprawnienia do mikrozarządzania dużymi projektami.
Pojedynczo te zmiany mogą wydawać się uzasadnione lub niegroźne. Razem jednak wskazują na niepokojący trend – stopniową erozję norm i instytucji demokratycznych w Kanadzie.
za Lidia Miljan Fraser Institute