Polityk od wielkich pretensji. Mularczyk opowiada o bilionach, których nikt nie zobaczy

22 godzin temu
Zdjęcie: Mularczyk


Arkadiusz Mularczyk lubi wielkie słowa. Jeszcze bardziej — wielkie liczby. Najchętniej w bilionach. Od lat polityk PiS próbuje przekonać Polaków, iż jedynie on rozumie historyczną misję narodu, a reszta elit zdradza Rzeczpospolitą przez zaniedbanie rachunków za 1939 rok. Rolę tę pełni z gorliwością godną XIX-wiecznych trybunów, choć efekty jego działań owiane są mgłą retoryki i politycznej fantastyki.

W wywiadzie dla portalu DoRzeczy.pl Mularczyk zapewnia, iż „sprawa reparacji wojennych nie jest zamknięta w relacjach polsko-niemieckich”. Z pełną powagą ostrzega też, iż po zmianie władzy zamierza „przygotować wniosek o postawienie Tuska przed Trybunałem Stanu”, bo według niego rząd działa „na szkodę państwa polskiego”. Wielkie słowa, wielkie plany, wielkie gesty — a efekt? Retoryczny spektakl, w którym polityk odgrywa rolę samotnego rycerza walczącego z „niemieckimi smokami” i „zdradą elit”.

Tyle iż współczesna polityka to nie teatr heroiczny, a realne interesy i skuteczność. I to tu właśnie zaczyna się zgrzyt.

Mularczyk upiera się, iż jego starania były „bezprecedensowe”: „przygotowaliśmy kompleksowy raport”, „wywieraliśmy gigantyczną presję dyplomatyczną”, „gdybyśmy wygrali wybory, toczyłyby się bardzo konkretne rozmowy”. Można odnieść wrażenie, iż świat stał na progu historycznego przełomu, ale złośliwy los — w postaci wyborców — przeszkodził.

Problem w tym, iż za tym patosem nie idą fakty. Po ośmiu latach władzy PiS — żadnych reparacji, żadnej ścieżki prawnej, żadnych zobowiązań strony niemieckiej. Zamiast realnych wyników mamy symboliczne gesty, konferencje i foldery. Zamiast sum — slogany. Zamiast polityki — manifest.

Nie da się ukryć: bilionowe rachunki były politycznym show, narzędziem mobilizacji elektoratu, nie poważną strategią. Narracja o historycznej misji okazała się dekoracją. A polityk, który ją budował, dziś próbuje tchnąć w nią życie, powtarzając te same formułki, jakby wciąż trwała kampania wyborcza.

W tym wywiadzie szczególnie uderza ton oskarżycielski. Mularczyk twierdzi, iż obecny rząd działa przeciw Polsce, bo nie powtarza jego linii politycznej: „brak działań Tuska i Sikorskiego znosi przesłanki zdrady dyplomatycznej”. To już nie różnica zdań — to moralna krucjata przeciw wszystkim, którzy nie chcą maszerować jego drogą.

Jednocześnie polityk przedstawia siebie jako jedynego obrońcę interesów narodowych. „Komisja Europejska nie chce się zająć sprawą”, „Niemcy grają na przeczekanie”, „UE stosuje podwójne standardy”. Świat sprzysiągł się przeciw jego racji — ergo, to on ma rację. Klasyczna logika politycznej autowaloryzacji.

Nie sposób nie ulec wrażeniu, iż Mularczykowi potrzebny jest wróg, by zbudować sens politycznego istnienia. Gdy nie ma Berlina, może być Bruksela, a gdy i to nie wystarcza — Tusk. W tym świecie nie ma miejsca na fakt, iż dyplomacja to negocjacje, kompromisy, budowanie sojuszy. Tu prawda rodzi się z woli polityka i tonu głosu.

Najbardziej niepokoi jednak sposób, w jaki historyczne cierpienie Polaków staje się kartą przetargową w bieżącej polityce. Raport o stratach wojennych jest przedstawiany jak święta księga, a każdy, kto wątpi w jej skuteczność jako narzędzia dyplomatycznego — jak bluźnierca.

Polska polityka potrzebuje dojrzałości w relacjach z Niemcami — krytycznej, ale realistycznej. Tymczasem Mularczyk proponuje emocje zamiast strategii, moralne oskarżenia zamiast negocjacji i fetyszyzację dokumentów zamiast dyplomatycznej pracy u podstaw. W efekcie z poważnego tematu robi widowisko, a z historii — propagandową trampolinę.

Arkadiusz Mularczyk deklaruje, iż będzie walczył dalej, pisał rezolucje, pytał Komisję Europejską, organizował wystawy. Niewątpliwie będzie zadawał pytania. Szkoda tylko, iż od lat nie udaje mu się znaleźć odpowiedzi — tych, które liczą się naprawdę: konkretnych, wynegocjowanych, skutecznych.

Reparacje wojenne to temat ważny, ale zarazem skrajnie trudny — i każdy poważny polityk to wie. Tymczasem Mularczyk gra na emocjach, obiecuje cuda, a gdy cud się nie wydarza, winą obarcza świat. Wielkie słowa, wielkie oskarżenia, wielkie liczby. A realność? Skromniejsza. I coraz bardziej odległa od politycznego patosu.

Polska zasługuje na realne działania, nie na politykę gestów; na strategię, nie na spektakl. Tymczasem Mularczyk zdaje się wierzyć, iż wystarczy donośny głos, by świat zadrżał. Problem w tym, iż świat słucha — i wzrusza ramionami.

Idź do oryginalnego materiału