Polityk na klęczkach. Jak Błaszczak składa hołd prezesowi

9 godzin temu
Zdjęcie: Błaszczak


Mariusz Błaszczak ma dziś w PiS rolę jasno określoną i konsekwentnie przez siebie odgrywaną. Jest strażnikiem lojalności, ceremoniarzem partyjnego rytuału i politykiem, który przy każdej możliwej okazji składa hołd lenny Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie program, nie refleksja, nie choćby próba diagnozy rzeczywistości – ale demonstracyjna wierność prezesowi stała się jego głównym przekazem politycznym.

Najnowszy wpis Błaszczaka na platformie X mógłby z powodzeniem trafić do podręcznika „Jak mówić w PiS”. „Prawo i Sprawiedliwość to partia stabilnego przywództwa prezesa Jarosława Kaczyńskiego, suwerenności i ochrony polskich interesów. Musimy być jak zaciśnięta pięść – solidarni i zdeterminowani, by odsunąć Tuska i uwolnić Polskę od jego fatalnych rządów” – napisał przewodniczący klubu parlamentarnego PiS. Trudno o bardziej klarowny przykład politycznego uniżenia. W jednym zdaniu jest i pochwała wodza, i wezwanie do zwarcia szeregów, i demonizacja przeciwnika. Brakuje tylko średniowiecznej formuły „wasal wierny aż po kres”.

Błaszczak od dawna funkcjonuje w PiS jako człowiek bez ambicji. Nigdy nie próbował budować własnej pozycji intelektualnej, programowej czy przywódczej. Jego kapitałem politycznym była zawsze lojalność – lojalność bezwarunkowa, manifestacyjna i ostentacyjna. Gdy był ministrem obrony, wykonywał polecenia prezesa. Gdy przestał nim być, przez cały czas wykonuje polecenia, tyle iż w sferze retorycznej.

Spotkanie z mieszkańcami Wielunia wpisuje się w ten sam schemat. „Rozmowy z mieszkańcami to najważniejszy etap tworzenia programu Prawa i Sprawiedliwości” – oznajmił Błaszczak, dziękując lokalnemu działaczowi za organizację wydarzenia. To zdanie brzmi jak automatyczna odpowiedź z partyjnego generatora fraz. Trudno bowiem uwierzyć, iż program PiS powstaje dziś w wyniku realnych rozmów z obywatelami, skoro przez osiem lat rządów partia ta nie wykazywała szczególnej skłonności do słuchania kogokolwiek poza własnym prezesem.

Kulminacją wizyty była jednak nie rozmowa, ale rytuał. Msza święta, złożenie kwiatów i okrzyk: „Precz z komuną!”. Błaszczak uczcił w ten sposób 44. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Problem polega na tym, iż to hasło coraz bardziej przypomina zaklęcie oderwane od rzeczywistości. Komuny w Polsce nie ma od ponad trzech dekad, ale w retoryce PiS – a zwłaszcza Błaszczaka – wciąż jest wszędzie: w rządzie Tuska, w Unii Europejskiej, w mediach, a prawdopodobnie i w rozmowach mieszkańców Wielunia, choć ci ostatni mogli o tym nie wiedzieć.

To nie tylko anachronizm. To polityczna dezercja z realnych problemów. Zamiast mówić o inflacji, ochronie zdrowia, bezpieczeństwie czy miejscu Polski w Europie, Błaszczak woli krzyczeć hasła z lat 80. i składać ideologiczne meldunki prezesowi. Jego polityka to nie próba przekonywania społeczeństwa, ale dyscyplinowania własnego obozu.

W tej roli sprawdza się znakomicie. Każdy jego publiczny występ to sygnał wysyłany w głąb PiS: lojalność jest ważniejsza niż myślenie, a wierność prezesowi – cenniejsza niż kompetencje. Błaszczak nie ukrywa, iż PiS ma być „jak zaciśnięta pięść”. Problem w tym, iż zaciśnięta pięść nie służy do dialogu. Służy do uderzania – albo do salutowania.

Im dłużej Błaszczak trwa w tej roli, tym wyraźniej widać, iż nie jest już politykiem samodzielnym, ale funkcją w partyjnym mechanizmie. Funkcją od składania hołdów, powtarzania haseł i pilnowania, by nikt w obozie nie zapomniał, komu zawdzięcza swoją pozycję. W tym sensie jest postacią tragiczną – ale tylko dla tych, którzy wciąż wierzą, iż polityka może być czymś więcej niż rytualnym potwierdzaniem wierności jednemu człowiekowi.

Idź do oryginalnego materiału