Antoni Macierewicz znów przemówił. A gdy Macierewicz mówi, rzeczywistość – ta wspólna, sprawdzalna i oparta na faktach – ma zwyczaj ustępować miejsca światu alternatywnemu, pełnemu spisków, zdrad i likwidowanych narodów. Tym razem były szef MON ogłosił w programie „Kontra Płużańskiego”, iż rządy Donalda Tuska mają jeden cel: „likwidację narodu i państwa polskiego”. To nie jest już publicystyka. To nie jest choćby polityczna przesada. To język oderwany od rzeczywistości.
„Od początku te rządy miały na celu likwidację narodu i państwa polskiego. Nie ma co do tego wątpliwości” – stwierdził Macierewicz. Dalej było tylko gorzej. Unia Europejska ma być „zaakceptowana jako państwo”, Donald Tusk ma działać „skutecznie na rzecz likwidacji naszego państwa i narodu”, a kierownictwo Sejmu zostało rzekomo „przekazane komunistom”.
Problem nie polega już na tym, iż te tezy są fałszywe. Problem polega na tym, iż są formułowane przez człowieka, który przez lata był jednym z najważniejszych ministrów państwa, kierował armią i służbami, a dziś mówi rzeczy, których nie sposób traktować poważnie. Macierewicz stał się politycznym szkodnikiem nie dlatego, iż się myli – ale dlatego, iż z pełnym przekonaniem produkuje narracje, które rozbrajają jakąkolwiek sensowną debatę publiczną.
Bo jak dyskutować z kimś, kto uważa, iż w Polsce znów rządzą „komuniści”, a Sejm realizuje „przestępstwo, które ma gwarantować Tuskowi możliwość antypolskiego działania”? Jak odpowiadać na pytanie: „Czy dziś w Polsce trzeba krzyczeć ‘precz z komuną?’”, skoro komunizm jest w tych wypowiedziach jedynie rekwizytem – straszakiem wyciąganym z magazynu politycznych klisz sprzed czterdziestu lat?
To już nie jest retoryka mobilizacyjna. To retoryka obsesyjna. I w dodatku coraz bardziej samotna.
Jeszcze kilka lat temu Antoni Macierewicz był w PiS figurą poważną – groźną, kontrowersyjną, ale realnie wpływową. Dziś jego wypowiedzi funkcjonują głównie w medialnym obiegu, który żywi się radykalizmem i teoriami spiskowymi. choćby w jego własnym obozie politycznym zapada wokół niego cisza. Nikt już nie bierze na siebie ciężaru tłumaczenia, iż „on tak tylko ostro mówi”. Bo to nieprawda. On nie „mówi ostro”. On mówi od rzeczy.
Szkodliwość Macierewicza polega dziś na czymś innym niż w czasach, gdy faktycznie podejmował decyzje. Wtedy niszczył instytucje: wojsko, wywiad, relacje międzynarodowe. Dziś niszczy język. A wraz z nim zdolność do rozróżniania między krytyką a paranoją. Między sporem politycznym a wizją totalnej zagłady państwa, za którą rzekomo odpowiada każdy kolejny rząd, który nie jest PiS.
Nieprzypadkowo w tych wypowiedziach stale pojawia się Donald Tusk jako figura absolutnego wroga. To już nie jest przeciwnik polityczny, ale personifikacja zła, zdrajca narodu, wykonawca obcej woli. „Jest przekonany, iż zrealizuje to jak najszybciej” – mówi Macierewicz, jakby opisywał plan zamachu, a nie demokratycznie wybrany rząd w kraju członkowskim UE.
Ten język nie mobilizuje większości. On ją odstrasza. Jest coraz bardziej hermetyczny, coraz mniej komunikatywny, coraz bliższy politycznej sekcie niż masowemu ruchowi. I dlatego właśnie Macierewicz jest dziś postacią tragiczną – ale nie w sensie wzniosłym. To tragedia polityka, który nie zauważył, iż świat poszedł dalej, a on sam został w swoich lękach, tropach i obsesjach.
Najgorsze jednak nie jest to, iż Antoni Macierewicz „gada od rzeczy”. Najgorsze jest to, iż przez lata przyzwyczaił część opinii publicznej do tego, iż mówienie od rzeczy może uchodzić za formę patriotyzmu. A to jest już szkoda, której nie da się łatwo naprawić.

11 godzin temu












