W polskiej polityce są momenty, które działają jak zimny prysznic — nagle i boleśnie przywracają utraconą perspektywę. Dla obozu Prawa i Sprawiedliwości oraz otoczenia prezydenta Karola Nawrockiego takim momentem okazało się niedawne wystąpienie Radosława Sikorskiego w Sejmie. Minister spraw zagranicznych podsumował bowiem w jednym, precyzyjnym akapicie to, czego politycy PiS od lat starają się uniknąć: jasne wskazanie, jakie są konsekwencje flirtowania z Polexitem.
Wystarczyło kilka minut sejmowej trybuny, by — jak mówią politycy opozycji — „zrobiło się naprawdę nerwowo” w prezydenckim otoczeniu. Sikorski nie owijał w bawełnę. Skierował słowa wprost do Nawrockiego, który w ostatnich tygodniach coraz częściej powtarza narrację bliską twardej linii PiS-u dotyczącą rzekomej groźby utraty suwerenności na rzecz Brukseli.
„Panie prezydencie, ma pan prawo do prywatnych opinii. Naturalnie Unia Europejska, jak każdy byt ludzki, nie jest idealna. Można ją krytykować” — rozpoczął Sikorski tonem, który początkowo mógł wyglądać na pojednawczy. Ale tylko na chwilę. Bo po kilku sekundach wspiął się na wyżyny politycznej precyzji, rozróżniając dwa rodzaje krytyki: tę, która ulepsza, i tę, która niszczy.
Jak zauważył: „Krytyka, jak wiemy z życia, dzieli się na dwa rodzaje. Taką, która zmierza do tego, aby przedmiot krytyki poprawić, i taką, która zmierza do tego, aby przedmiot krytyki zdyskredytować i zniszczyć”. I to właśnie drugiego rodzaju — niszczącej i podsuwającej sugestię, iż integracja europejska jest „spiskiem wymierzonym w Polskę” — Sikorski zarzucił prezydentowi Nawrockiemu. Nakreślił też, z brutalną klarownością, dokąd prowadzi taka retoryka: „Przygotowuje pan psychologiczny i polityczny grunt pod wyjście z Unii Europejskiej, pod Polexit”.
Trudno się dziwić, iż w zapleczu prezydenta zapanował popłoch. Współpracownicy Nawrockiego od dawna próbują utrzymać wizerunek głowy państwa jako polityka umiarkowanego, niezależnego, stojącego ponad partyjnymi okopami. Problem polega na tym, iż zbyt często powtarza on tezy żywcem wyjęte z pisowskiej propagandy: o dyktacie Brukseli, rzekomej utracie suwerenności, czy o tajnych planach federalizacji Europy. To język nieprzypadkowo podobny do słów Zbigniewa Ziobry, Beaty Szydło czy samego Jarosława Kaczyńskiego.
Ale Sikorski zrobił coś, czego politycy PiS panicznie nie lubią — połączył kropki. Pokazał, iż ta retoryka nie jest niewinną krytyką, ale ideologicznym fundamentem Polexitu. A tego słowa PiS boi się najbardziej, bo w sondażach Polacy są jednoznaczni: pozostanie w Unii popiera stabilna większość, a Polexit wywołuje lęk choćby wśród wielu wyborców prawicy.
W prezydenckim otoczeniu zrozumiano więc od razu, iż Sikorski nie zaatakował jedynie Nawrockiego — on zdemaskował cały polityczny projekt PiS na czas po utracie władzy. Projekt, który ma opierać się na strachu przed Unią, podsycaniu kompleksów narodowych i tworzeniu wizji Polski rzekomo upokarzanej na arenie europejskiej.
Tymczasem Sikorski ustawił poprzeczkę inaczej: krytykujmy — ale konstruktywnie. Dyskutujmy — ale uczciwie. Nie twórzmy teorii spiskowych, które przygotowują „grunt pod Polexit”. Bo to właśnie zrzucenie maski — wskazanie, do czego prowadzą słowa Nawrockiego — przyprawiło otoczenie prezydenta o polityczny zawrót głowy.
Stawka jest wysoka. „Polexit” jako słowo długo funkcjonowało jako metafora, narzędzie straszenia, polityczne widmo. Ale wypowiedzi części polityków PiS potrafią to widmo — może choćby niechcący — realnie ożywiać. I to właśnie wskazał Sikorski, uderzając celnie w najboleśniejszy punkt obozu antyunijnego: konsekwencje ich własnych słów.
Po wystąpieniu ministra nie da się już uciec od pytania, które od dawna unosiło się nad prezydenturą Nawrockiego: czy naprawdę rozumie on wagę swoich wypowiedzi? Czy wie, jak łatwo — często nieświadomie — można stać się narzędziem w projekcie, którego końcem jest izolacja Polski w Europie?
Jedno jest pewne: po tym sejmowym wystąpieniu już nikt w Pałacu nie może udawać, iż nie wie, dokąd prowadzi taka retoryka. Sikorski nie zostawił złudzeń — i właśnie dlatego w otoczeniu prezydenta zapanowała nerwowość, która tak rzadko dociera do opinii publicznej. Ale teraz stała się widoczna, bo ktoś w końcu wypowiedział to, co wielu myślało od dawna.

3 godzin temu









