Karol Nawrocki – nowa twarz PiS-u, stary numer. Kandydat na prezydenta, któremu ufa całe 35,8% Polaków, właśnie otrzymał wsparcie od nie byle kogo, bo samego Andrzeja Dudy, prezydenta z zaufaniem na poziomie 33,8%. I choć mówimy o oficjalnym poparciu, trudno oprzeć się wrażeniu, iż to raczej pocałunek śmierci niż polityczny boost.
Ale najlepsze w tej operetce jest to, kto nad tym wszystkim stoi z ręką na pulpicie i uśmiechem jak z kiepskiej reklamy pasty do zębów. Oczywiście Jarosław Kaczyński – człowiek, którego nie ufa 59,9% społeczeństwa. Aż chciałoby się zażartować, iż to pierwszy przypadek w historii, kiedy brak zaufania osiąga poziom większości konstytucyjnej. Trudno o bardziej spektakularne trio: kandydat z „kredytem zaufania” poniżej 40%, patron z własnym wynikiem jeszcze niższym i szef, którego nieufność wobec siebie samego najwyraźniej nie rusza, bo nadrabia ją tupetem. W normalnych warunkach taki zestaw byłby może powodem do poważnego namysłu nad strategią kampanii, ale tu – przeciwnie – wszyscy wydają się przekonani, iż to właśnie to, to jest ten moment. Game changer!
Sytuację można porównać do trójki kolegów z klasy, którzy wspólnie nie zdali egzaminu, ale postanowili, iż razem napiszą petycję o uznanie ich za najlepszych uczniów. Nawrocki ma być „świeżym” kandydatem, choć już na starcie ciągnie za sobą cały bagaż politycznych złogów PiS-u, a Duda – w swoim dobrze znanym stylu – udziela poparcia, które bardziej przypomina przekazywanie granatu z wyciągniętą zawleczką niż poważny polityczny endorsement.
Oczywiście wszystko to dzieje się pod czujnym okiem Jarosława Kaczyńskiego, dla którego wybory prezydenckie są raczej kolejnym etapem zarządzania folwarkiem niż świętem demokracji. I choć suweren coraz wyraźniej daje do zrozumienia, iż ma dość, władza wydaje się przekonana, iż wystarczy dolać trochę propagandowego paliwa i jakoś to pojedzie.
Game changer? Owszem. Tylko iż gra zmieniła się już dawno – a panowie najwyraźniej nie dostali tej wiadomości.