Jarosław Kaczyński po raz kolejny próbuje przekonać Polaków, iż jego wizja Europy jest jedyną możliwą. Tym razem nie mówi wprost o Polexicie – bo doskonale wie, iż większość obywateli jest temu przeciwna – ale snuje opowieść o „specjalnym statusie” Polski w Unii Europejskiej. Ma to brzmieć jak kompromis, jak obrona suwerenności. W rzeczywistości to nic innego jak polexit tylnymi drzwiami – powolne wycofywanie się ze wspólnoty, wbrew temu, czego chcą Polacy.
„Unia planuje daleko idące zmiany… nowy traktat europejski, który radykalnie będzie ograniczał naszą suwerenność” – mówił Kaczyński w Krakowie. Takie słowa mają wywoływać strach i poczucie zagrożenia. A przecież większość Polek i Polaków doskonale zdaje sobie sprawę, iż to właśnie członkostwo w Unii daje nam bezpieczeństwo, rozwój i wpływy w świecie.
Od lat Kaczyński buduje narrację, w której Polska jest wieczną ofiarą „brukselskiej centralizacji”. W poniedziałkowym wystąpieniu przypominał, iż „wiele decyzji dotyczących naszych spraw nie zapadałoby w Warszawie”, gdyby wdrożono obecne projekty traktatowe. Tylko iż to zdanie można odwrócić: dziś wiele ważnych decyzji zapada w Brukseli właśnie dlatego, iż tam Polska ma głos, a jej przedstawiciele mogą realnie współdecydować.
To, co prezes PiS nazywa „dolegliwościami”, większość Polaków postrzega jako codzienne korzyści: swobodę podróżowania, fundusze unijne, inwestycje w infrastrukturę, ochronę konsumentów. Strach przed Europą, który próbuje nam sprzedać Kaczyński, jest anachroniczny. I co najważniejsze – nie znajduje oparcia w faktach.
Najbardziej niepokojący jest pomysł „specjalnego statusu” dla Polski, wzorowanego na Danii czy Irlandii. „To jest pewien szczególny status… status opt-out, tzn. zwolnienie pewnych państw z obowiązków, zachowanie ich suwerenności w dziedzinach, gdzie inne państwa tę suwerenność oddają władzom unijnym” – tłumaczył Kaczyński.
Brzmi niewinnie? W praktyce oznacza to marginalizację Polski, spadek wpływów i cofnięcie się na boczny tor. Dania uzyskała swoje wyjątki dekady temu, w zupełnie innej epoce politycznej, a dziś sama rozważa ich ograniczenie, bo czuje, iż traci na znaczeniu. Polska, zamiast zabiegać o pozycję lidera w Unii, miałaby sama dobrowolnie oddać pole innym.
„Te dolegliwości nie są takie, żeby prowadziły nas do wniosku, iż nie mamy być w Unii” – zapewnia Kaczyński. Ale czy naprawdę można mu wierzyć? Przecież każdy jego ruch, każda polityczna deklaracja od lat zmierza w stronę dystansowania Polski od Europy. Mówienie o „specjalnym statusie” to klasyczne podwójne zagranie: oficjalnie „nie wychodzimy”, w praktyce coraz mniej uczestniczymy.
To jest właśnie Polexit tylnymi drzwiami – proces powolny, niemal niezauważalny, ale konsekwentny. W efekcie obudzilibyśmy się w kraju, który formalnie jest w Unii, ale realnie stoi na marginesie, pozbawiony wpływów i możliwości.
Sondaże są jednoznaczne – ponad 80 procent obywateli chce, aby Polska była w Unii Europejskiej. Kaczyński doskonale o tym wie, dlatego nie odważa się na otwarte hasło Polexitu. Ale próbuje zmiękczać przekaz, opowiadając o „obronie suwerenności” i „specjalnym statusie”. To tylko sprytna manipulacja. Bo prawdziwa obrona suwerenności polega na tym, by Polska była silnym i aktywnym członkiem wspólnoty. Suwerenność to możliwość wpływania na decyzje, które kształtują całą Europę, a nie wycofywanie się z pola gry.
„Nie o to chodzi, żeby mówić: nic nie da się zrobić” – powiedział prezes PiS. Tylko iż jego propozycja właśnie do tego prowadzi: do biernego narzekania, izolacji i wreszcie do politycznej bezsilności. W świecie, gdzie liczą się sojusze i współpraca, Kaczyński wybiera samotność i nieufność. To polityka, która jest wbrew logice i wbrew interesom Polski. A co najważniejsze – jest wbrew woli obywateli. Jarosław Kaczyński wie, iż otwarty Polexit byłby politycznym samobójstwem. Dlatego próbuje tego samego inną drogą – poprzez osłabianie więzi, tworzenie iluzji „specjalnego statusu” i rozpalanie strachu przed Europą.
Ale Polacy nie chcą samotności. Chcą być częścią Zachodu, chcą bezpieczeństwa i rozwoju, jakie daje Unia. I to właśnie ta codzienna mądrość obywateli, a nie polityczne gry prezesa PiS, jest największą gwarancją, iż Polexit – choćby w białych rękawiczkach – nie uda się nigdy.