Polaryzacja i (nie)funkcjonalny system. Refleksje po wyborach prezydenckich

1 dzień temu

Kiedy nie ma jednego, organizującego całe pole polityczne symbolu, pojawiają się różne i często konfliktowe koncepcje tego, co powinno być siłą spajającą całe społeczeństwo. Co więcej, dzięki temu demokracja jest wciąż żywa i ciągle pojawiają się w niej nowe idee, jest, zapożyczając określenie od jednego z jej teoretyków, wielkim eksperymentem, w którym ścierają się różne idee i tworzą na nowo grupy społeczne.

Claude Lefort w swojej definicji demokracji podkreślał, iż jest to unikalny system, który zorganizowany jest wokół pustej przestrzeni. Wszystko jest w nim do skonstruowania, włącznie z samą definicją ludu (demos), która również podlega ciągłym zmianom. Francuski filozof ostrzegał jednocześnie, iż ta cecha demokracji, która wyróżnia ją spośród innych ustrojów politycznych może zawierać w sobie przesłanki jej klęski. Wbudowane są bowiem w nią dwie pokusy, jedna to pokusa totalitaryzmu, wprowadzenia w centrum czegoś, co mogłoby tę pustkę zapełnić, takie jak naród czy klasa robotnicza, druga to pokusa anarchizmu, równowagi wszystkich głosów, co prowadzi do kompletnego chaosu politycznego.

Jeżeli z tej perspektywy spojrzymy na zjawisko radykalnej polaryzacji w naszym życiu politycznym, która tak wyraźnie ujawniła się w ostatnich wyborach prezydenckich, to możemy uznać ją za zjawisko w dużej mierze naturalne dla systemu demokratycznego. Kiedy nie ma jednego, organizującego całe pole polityczne symbolu, pojawiają się różne i często konfliktowe koncepcje tego, co powinno być siłą spajającą całe społeczeństwo. Co więcej, dzięki temu demokracja jest wciąż żywa i ciągle pojawiają się w niej nowe idee, jest, zapożyczając określenie od jednego z jej teoretyków, wielkim eksperymentem, w którym ścierają się różne idee i tworzą na nowo grupy społeczne.

To powiedziawszy, muszę jednak zwrócić uwagę na zasadnicze ograniczenie tej wolności tworzenia i transformacji sfery symboliczno-politycznej. Niewątpliwie, w demokracji muszą istnieć mechanizmy, które nie dopuszczają do zmaterializowania się jednej z wymienionych wyżej pokus. Czyli, oprócz ochrony pluralizmu, pojawiać się też powinny przestrzegane przez wszystkich reguły, które pozwalają na sprawne funkcjonowanie mechanizmów politycznych. Kwestią do dyskusji pozostaje, o jakie reguły chodzi, jakie jest ich niezbędne minimum, by system mógł funkcjonować. W ich zbiór na pewno wchodzą formalne zasady demokracji, przede wszystkim zgoda na akceptację wyników wyborów i wielu wybitnych teoretyków. Przykładowo, Adam Przeworski uważa, iż jest to wystarczające kryterium. W swoich pracach argumentuję jednak, iż wymagania są szersze, iż dla funkcjonowania systemu demokratycznego potrzebna jest etyczna/kulturowa decyzja o wejściu w dialog z przeciwnikiem. Nie uważam jednak, iż musi on prowadzić do konsensu czy kompromisowego porozumienia. Dialog, który mam na myśli to dialog niekonsensualny, którego celem nie jest porozumienie, a coraz lepsze wzajemne rozumienie. Brak zgody nie przekreśla wysiłków zrozumienia drugiej strony sporu, jej perspektywy, obaw czy nadziei.

Tak czy inaczej, jasne jest, iż demokracja wymaga pewnych zworników, które są zarówno instytucjonalne, jak też kulturowe i etyczne. Na kwestię tę można patrzeć też od drugiej strony, czyli samego funkcjonowania państwa, czy szerzej, społeczeństwa. choćby przy bardzo silnym podziale ideologiczno-politycznym codzienne działanie społeczeństwa może przebiegać bez zakłóceń. Przykładem mogą być Włochy lat 60. i 70. z ich jasnym i radykalnym podziałem na chrześcijańską demokrację i partię komunistyczną. Ten radykalny podział, ocierający się czasem o wojnę domową (lata ołowiu!), nie uniemożliwił rozwoju ekonomicznego, choć niewątpliwie jego ceną była patologia funkcjonowania sfery publicznej, co w końcu doprowadziło do radykalnego upadku dwubiegunowego porządku.

Jak jednak te teoretyczne rozważania przekładają się na ostatnie lata polskiej polityki? Na pewno spełnione jest kryterium akceptacji wyborów i przechodzenia władzy z rąk do rąk, choć zamieszanie wokół wyborów prezydencjach każe stawiać tutaj znak zapytania. Dzieje się tak mimo oczywistych dla wszystkich obserwatora nadużyć tych, którzy w danym momencie sprawują władzę i kontrolują media publiczne. Mają one co prawda mniejsze znaczenie w obliczu ekspansji mediów społecznościowych, ale i w nich coraz większą rolę odgrywają zainwestowane środki finansowe.

Inną sprawą jest natomiast podział kulturowo-polityczny, motywowany, jak chcą niektórzy, przez tak zwane wojny kulturowe. Wydaje mi się, iż biadanie nad prawie równym podziałem głosów w ostatnich (i przedostatnich zresztą też) wyborach prezydenckich jest nieco nadmiarowe. Podział wymuszony jest przez samą strukturę tych wyborów, która wymaga opowiedzenia się za jednym z dwóch kandydatów, przez co przykrywane są głębsze podziały w każdym z tych elektoratów. Niemniej jednak, jak w soczewce wybory ujawniły zasadnicze zręby podziałów, ale przemyślenia wymaga ich faktyczny sens, bo w dużej mierze zależy od tego odpowiedź na pytanie, czy mogą one zagrozić istnieniu demokratycznego państwa.

Będę analizować podziały, używając, z pewnymi modyfikacjami, kategorii wprowadzonych przez wybitną teoretyczkę społeczną Nancy Fraser. W ostatnich pracach używa ona do opisu polityki w Stanach Zjednoczonych dwóch pojęć: neoliberalizm progresywny i neoliberalizm konserwatywny.

Pierwsze z nich wydaje się oksymoronem, ale chodzi w nim o taką sytuację, w której neoliberalna ekonomia powiązana jest w polityką uznania. Paradygmatycznym przykładem jest polityka Billa Clintona czy Tony’ego Blaira. Fraser zastrzega jednak, iż polityka jest ograniczona do pewnych wyraźnie określonych grup społecznych ze średnich i wyższych klas i na ogół splata się z zasadą merytokracji. W przypadku feminizmu przykładem może być koncentrowanie się na kobietach, które robią karierę w administracji i korporacjach i napotykają na barierę „szklanego sufitu”, natomiast zaniedbywanie działań na rzecz kobiet z klas ludowych. Podobnie jest w przypadku kwestii rasowych czy mniejszości seksualnych. Polityka neoliberalizmu progresywnego odnosiła ogromne sukcesy w latach 90. ubiegłego i w pierwszej dekadzie tego wieku zastępując w pewnej mierze politykę New Dealu w Stanach Zjednoczonych czy państwa opiekuńczego w Wielkiej Brytanii. Niemniej jednak ideologia wolnego rynku, dominacji kapitału finansowego pozostała nienaruszona, a sfera socjalna nie była specjalnie rozbudowywana. Wyjątkiem w Stanach Zjednoczonych było wprowadzenie przez Baracka Obamę znacznie rozszerzonego ubezpieczenia zdrowotnego (Obamacare).

Drugie pojęcie jest trudniejsze do zdefiniowania. Początki oznaczonego przez nie zjawiska sięgają czasów Ronalda Regana, kiedy pojawił się, wydawałoby się, nieprawdopodobny sojusz między radykalną gospodarką wolnorynkową a różnego rodzaju fundamentalistami, takimi jak ortodoksyjni żydzi, chrześcijańscy fundamentaliści czy konserwatywni katolicy. Grupy te poprzednio były wrogie wobec siebie, jak też wobec leseferyzmu. Konserwatywny neoliberalizm był w stanie przejąć całe duże grupy społeczne, które czuły się pozostawione przez jego progresywnego odpowiednika. W ekonomii jednak generalnie nie naruszał wolnorynkowego konsensu, a jego program społeczny był ograniczony raczej do zachęt do indywidualnej inicjatywy czy wręcz do odrodzenia moralnego. Jedyną strukturalną obietnicą, szczególnie w okresie pierwszych rządów Trumpa, były próby ożywiania klasycznego przemysłu poprzez wprowadzanie ceł, co zresztą wiązało się z odchodzeniem od wolnorynkowej ortodoksji. Druga prezydentura Trumpa stanowi z jednej strony radykalizację neoliberalizmu konserwatywnego, a z drugiej, poprzez „technofeudalizm” próbę wyjścia poza te dwie pokrewne, ale zaciekle się zwalczające ideologie.

Trudno oczywiście przenosić dosłownie amerykańskie kategorie na polski grunt, ale myślę, iż koncepcja Fraser może być dobrym punktem odniesienia, szczególnie o ile pamięta się o historii transformacji. Niewątpliwie wolnorynkowy konsens towarzyszył jej od samego początku (plan Balcerowicza), choć był mniej lub bardziej łagodzony przez poszczególne rządy z prawa (AWS) i z lewa (SLD). Światopoglądowa wojna przybierała w pierwszej fazie postać podziału postkomunistycznego, by przekształcić się stopniowo w prawie pełną wersję wojny neoliberalizmu progresywnego z konserwatywnym, czego przykładem były ostatnie wybory prezydenckie.

Realna polityka jednak nigdy nie wyczerpuje się w takich uniwersalistycznych schematach. Zawsze jest w niej dużo przypadkowości, schlebiania rzeczywistym czy wymyślonym gustom wyborców i reakcji na konteksty międzynarodowe, zarówno lokalne, jak i globalne. Jednak, o ile się weźmie pod uwagę, iż główną bohaterką była kategoria „zmiana”, to okazuje się, iż powyższe ramy analityczne są w rzeczy samej kluczowe. Odmieniana na wszystkie sposoby „zmiana”, którą oczywiście odnoszono do przełamania tego, co się określa jako PiS/PO duopol, sprowadzała się, jak myślę, do chęci zerwania neoliberalnego konsensu. Zarówno bowiem jego progresywna odmiana, jak też konserwatywna zdają się wyczerpywać swoje możliwości. o ile popatrzymy na kandydatów, którzy odnieśli największy sukces wśród młodych wyborców, czyli Sławomira Mentzena z Konfederacji i Adriana Zandberga z Razem, to łączy ich, przy wszystkich przeciwieństwach, powrót do ideologii sprzed neoliberalnego konsensu. W przypadku partii Razem będzie to powrót do socjaldemokratycznego państwa dobrobytu, zniszczonego w dużej mierze przez neoliberalne reformy. Natomiast program Konfederacji jest radykalizacją neoliberalizmu konserwatywnego: libertariański projekt w ekonomii i życiu społecznym połączony z hasłami powrotu do państwa narodowego i tradycyjnych wartości. Jest więc on może najbliżej ideologii drugiej kadencji Trumpa, z tą zasadniczą różnicą, iż Polska nie jest supermocarstwem, więc izolacjonizm jest oczywiście ograniczony. Na tym spektrum politycznym program Grzegorza Brauna jest z kolei radykalizacją programu Konfederacji w wysuwanie na plan pierwszy kwestii narodowych, co prowadzi do reaktywacji szowinizmu w jego najgorszej postaci antysemityzmu, do którego dołącza teraz antyukrainizm.

Zasadniczą sprawą jest jednak, czy głosiciele zmiany, którzy zresztą albo nazywają siebie albo określani są przez obserwatorów jako antysystemowi, są w stanie zagrozić systemowi demokratycznemu. Najłatwiej odpowiedzieć na to pytanie w przypadku partii Razem. W tym przypadku system, z którym się zmagają, jest rozumiany jako konsens neoliberalny i oczywiste jest, iż jego obalenie nie będzie prowadziło do obalenia systemu w szerszym sensie jako zbioru procedur i instytucji demokratycznych, choć może zmienić trajektorię ich funkcjonowania. Dotyczy to oczywiście też Nowej Lewicy reprezentowanej w wyborach przez Magdalenę Biejat. Różnica między tymi ugrupowaniami, która zresztą odzwierciedla problemy lewicy w skali globalnej, sprowadza się do odpowiedzi na pytanie, czy działać wewnątrz neoliberalnego konsensu, zmieniając go od środka, czy też zaproponować wyraźną alternatywę dla niego. Problemem jest oczywiście, iż wciąż nie wygląda na to, żeby taka całościowa propozycja się wyłoniła, choć jest całkiem prawdopodobne, iż wyłoni się ona niedługo z integracji doświadczeń różnego rodzaju ruchów społecznych o lewicowym charakterze.

W przypadku partii prawicowych sprawa jest dość oczywista w przypadku Konfederacji Korony Polskiej, która postuluje zmianę ustroju na monarchistyczny i działaniami jej lidera zdaje się testować granice systemu, a więc i możliwości jego radykalnej transformacji. Jednak, generalnie rzecz biorąc, partia wraz z Konfederacją WiN sytuowała się na obrzeżach neoliberalizmu konserwatywnego. Partia Sławomira Mentzena stanowi bowiem charakterystyczną dla tego nurtu mieszankę radykalnych żądań wolnorynkowych z równie radykalnymi postulatami w sferze światopoglądowej, do czego dołączona jest szczypta merytokracji, będąca pewno nieśmiałą jeszcze zapowiedzią technofeudalizmu.

Problem z pisaniem komentarzy politycznych polega na tym, iż zawsze są one ujęciem przeszłości. Kiedy sytuacja jest dynamiczna, a tak się dzieje obecnie, nie tylko w odniesieniu do Polski, ale też całego świata, można pokazać jedynie pewne trendy, albo choćby ich zalążki, natomiast trudno jest przewidzieć, jak się rozwiną. Nancy Fraser w tytule jednej z książek przywołuje znaną myśl Antoniego Gramsciego o tym, iż stare nie może umrzeć, a nowe się narodzić, stawiając tezę o możliwym końcu walki dwóch odmian neoliberalizmu. Wydaje się, iż można ją odnieść też do naszych warunków. Wybory prezydenckie zapoczątkowały doniosłe zmiany trajektorii polityki w naszym kraju, to wiemy na pewno. W jakim kierunku będzie przesuwać się Polska, Unia Europejska czy w końcu cały świat, tego możemy się jedynie domyślać. W każdym razie z dużą pewnością można przewidywać zmiany systemowe, rozpad obecnego systemu lub jego transformację, co będzie odpowiedzią na nową polaryzację.

Idź do oryginalnego materiału