Polak (nie)katolik na kozetce psychoanalityka

myslpolska.info 1 dzień temu

Jan Maciejewski w książce „Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?” (Kraków, 2025) postawił odważną, ale niestety prawdziwą tezę, iż wraz z rozbiorami daliśmy się zwieść jako naród kłamstwu romantycznemu.

Fałszywe postrzeganie naszego miejsca w Historii i Europie organizuje nam rzeczywistość od dwustu lat, wtłaczając w przeklęty rytuał ofiary: od Somosierry, przez Poniatowskiego w nurtach Elstery, klęskę powstania warszawskiego, aż po katyńskie doły śmierci i katastrofę smoleńską – czytamy na okładce. „Powrót mechanizmu kozła ofiarnego w nowoczesnej Europie dokonał się dlatego, iż chrześcijańskie symbole straciły swoja wiążącą moc, przestały oddziaływać na wyobraźnię. Wróciła ona więc do mitologicznych struktur i odruchów, zniesionych, unieważnionych na Kalwarii […] Dlatego dokonał się założycielski mord na Pierwszej Rzeczypospolitej. I z tego samego powodu Polacy zaczęli składać własne ofiary na ołtarzu Ojczyzny. Ginęli by Polska mogła istnieć […] Wszystko to musiało się dziać bo przestrzeń nieofiarnicza jest niemożliwa” (tamże, str.291). Żeby uświadomić sobie o czym – z pewną geopolityczną dezynwolturą – pisze Maciejewski, trzeba nawiązać do greckiej filozofii, która jako pierwsza dokonała przejścia od mitu do nauki. Wyobraźnia naukowa inaczej bowiem niż mitologiczna tłumaczy ludzkie działanie.

Już Platon w „Państwie” zauważył, iż „doskonałość lub cnota (arete) charakteryzująca daną rzecz jest tym, co sprawia, iż rzecz ta dobrze spełnia swoja rolę [..] Ogólnie rzecz biorąc, rolą duszy jest żyć i rozmyślać nad tym, jakie wybory i decyzje umożliwiają dobre życie. Oznaką świetności duszy jest skuteczność rozmyślania, której najwyższy stopień przejawia się w tym , iż człowiek przez całe życie podejmuje roztropne decyzje. Człowiek taki jest błogosławiony i szczęśliwy” (Emma Cohen de Lara „Harmonia duszy – klasyczna odpowiedź na czasy kryzysu”, w: „Platon na Wall Street”, Kraków 2010, str. 391). Według platońskiego Sokratesa doskonałą duszę charakteryzuje szczególny rodzaj wewnętrznego porządku. Rozumna część duszy (logos) kieruje najbardziej obecną w życiu psychicznym częścią pożądliwą (eros) – odpowiedzialną za przyjemności picia, jedzenia, seksu itd., przy udziale części gniewliwej lub temperamentnej (thumos). „Thumos jest rodzajem emocji, która można by nazwać uzasadnioną złością lub gniewem; jest to ta cześć duszy która sprawia, iż nasze działania są pełne werwy. Ten rodzaj wrażliwości można zaobserwować u małych dzieci. Jest to sposób, w jaki reagują na złamanie obietnicy, kradzież cukierka itp. Jest to poczucie niesprawiedliwości pokrewne uczuciom honoru i wstydu […] Temperament jest więc pomocnikiem rozumnej części duszy, której – pomimo mądrości – brakuje energii i siły fizycznej do nakazywania decyzji i pragnień. W prawidłowo funkcjonującej duszy porywczy gniew jest sprzymierzeńcem rozumu” (tamże, str. 392). Emma Cohen de Lara zauważa, iż temperamentna cześć duszy jest najmniej znana współczesnemu sposobowi myślenia.

Późniejsi autorzy wyróżnią w omawianej władzy pięć emocji: odwagę, lęk, nadzieję, rozpacz oraz gniew, wyzwalanych przez rozpoznanie grożącego lub już obecnego zła zmysłowego (zagrożenia, trudności itd.) oraz podkreślą służebną rolę tych emocji bojowych wobec uczuć pożądliwych (vide: Tomasz z Akwinu, Suma Teologiczna I-II, q.23). „Przejście od instynktu do osądu użyteczności, czyli przenikanie czysto zmysłowej, instynktownej władzy przez intelekt, stanowi najważniejszy proces w rozwoju ludzkiej psychiki. Opóźniona lub nieprawidłowa penetracja tej władzy przez intelekt daje w rezultacie osobowość psychopatyczną; penetracja przedwczesna lub nadmierna prowadzi do nerwicy represyjnej” (Anna Terruwe, Conrad Baars, „Integracja psychiczna”, Poznań, 1989, str. 25).

Przyczyną trójdzielności duszy (logos, eros, thumos) jest zasada przeciwieństw, gdyż jak przekonuje Sokrates „jedno i to samo nie zechce równocześnie doznawać stanów przeciwnych w stosunku do tego samego przedmiotu”. Dysponując tylko pożądaniem, człowiek nie mógłby odczuwać wstrętu wobec trucizny, czy powstrzymać się od jej wypicia. Dlatego według Platona człowiek będący niewolnikiem swoich namiętności jest skazany na ich wieczny konflikt. Wewnętrzną harmonię może uzyskać przez naśladowanie tych, którzy już używają rozumu. „Odczuwając przyjemność, początkowo przez naśladowanie innych, i kontynuując ten nawyk, dusza może internalizować tę przyjemność i zacząć odczuwać zadowolenie z wewnętrznych rozkazów rozumnej części duszy. Emocje i pragnienia stają się wystarczająco elastyczne, aby mogły czerpać przyjemność ze współpracy z rozumem” (Emma Cohen de Lara, tamże, str. 400). Psychologię racjonalną po Platonie rozwijał Arystoteles a po nim w nieprzewyższony po dziś dzień sposób św. Tomasz z Akwinu (niedowiarkom polecam wzmiankowaną kwestię numer 23 z prima secunda Sumy Teologi). Praktyka katolickiego życia wewnętrznego w całości opiera się o naśladowanie świętych oraz rozmyślanie (modlitwę myślną), dokładnie według metod psychologii racjonalnej. „Appetitus sensitivus natus est obedire rationi”, czyli: naturą pragnienia zmysłowego jest, iż kieruje się rozumem (ST I-II, q.74 a.3 ad 1).

W przeciwieństwie do podejścia katolickiego i klasyków greckich nowoczesna pedagogika nie odróżnia rozumu (logos) od zmysłów (eros i thumos) a zamiast naśladowania stosuje warunkowanie (vide: Paolo Lionni, „Szkoła lipska i systematyczna destrukcja edukacji”, 2020). Tym samym edukacja klasyczna ustępuje tresurze i to pomimo ustaleń neurokognitywistyki, rehabilitującej klasyczne cnoty i wzorce. „Komputerowa metafora umysłu, zaczęła ustępować miejsca kognitywistyce nowej generacji, określanej mianem umysłu ucieleśnionego i osadzonego w kulturze i interakcjach społecznych, ang. embodied-embedded mind” (Mateusz Hohol, „W stronę zunifikowanej wiedzy o umyśle: teorie międzydziedzinowe w naukach kognitywnych”). Idąca w ślad za nominalizmem Davida Hume’a (1711-1776) tradycja psychologii współczesnej okazuje się silniejsza. Według szkockiego filozofa świat jest całkowicie przypadkowy i rozum nie ma w nim czego szukać. Nie ma bowiem żadnych ogólnych aspektów rzeczywistości, które można byłoby rozpoznać. o ile po rzuconej cegle spodziewamy się rozbicia szyby, jest to tylko wynik naszego przyzwyczajenia się do takich a nie innych wrażeń. Gdyby cegła zamiast rozbić szybę, zakwitła bukietem kwiatów, byłoby to dokładnie, tak samo „zrozumiałe”, ponieważ tak samo byłoby zmysłowym doznaniem. Nie ma tu miejsca na rachunek prawdopodobieństwa, czyli przypadek w rozumieniu Arystotelesowskim polegający na przecięciu się nieskoordynowanych (czyli niewymieniających się informacją) ciągów przyczynowych. Podobnie zresztą, jak nie ma samego rozumu, który pozostaje asocjacją zmysłowych wrażeń.

Jeżeli empirycznie pojęty rozum nie różni się od zmysłów, to zanarchizowane pragnienia zmysłowe rodzą konflikty, o których pisał Platon. Dzisiaj są one bardziej znane z psychoanalizy Zygmunta Freuda (1856 – 1939). Austriacki psychiatra opisuje konflikty między biologicznymi popędami (id) a wzorcami kulturowymi (superego), które składają się na ludzką psychikę (ego). W jego ujęciu chodzi o nieusuwalny konflikt biologii z kulturą pojętą jako perwersyjna biologia. Jedynym wyjściem byłoby pozbycie się kultury. Ponieważ byłoby to społecznie destrukcyjne, więc w praktyce ludzkie ego (jaźń) jest wynikiem kompromisu według „zasady rzeczywistości”. Bez kłopotu odnajdujemy tu konflikty duchowe rozpoznane przez starożytnych; głównie Erosa, jako popędu przyjemności (łac. appetitus concupiscibilis) z platońskim thumosem (łac. appetitus irascibilis, inne nazwy: władza gniewliwa, popęd walki, popęd użyteczności etc.), ale również uczuć samej władzy gniewliwej (odwaga, lęk, nadzieja, rozpacz, gniew) między sobą. Władza gniewliwa jako bliska i podatna na penetrację rozumu (osąd użyteczności) została przez Freuda w duchu Hume’a utożsamiona z kulturą, a szczególnie z obecnym w niej, zdaniem Freuda, popędem śmierci (Thanatos). Słusznie zatem zauważyła cytowana wyżej Emma Cohen de Lara, iż popędliwa cześć duszy jest najmniej znana współczesnemu sposobowi myślenia. „Jeśli […] Freud przypisuje represję działaniu pewnych norm, moralnych czy społecznych, które przez swoją funkcję kontrolującą sprawiają, iż jakieś uczucie pragnienia przyjemności staje się nie do przyjęcia dla człowieka, to ma rację w odniesieniu do przypadków, gdy normy moralne interpretowane są przez jednostkę w sposób zmysłowy, nieintelektualny (co jest normalne u dzieci). Ale nie ma racji, jeżeli normy moralne interpretowane są prawidłowo: jako racjonalne zasady, odwołujące się do rozumu i woli. Freud nie wprowadził tego rozróżnienia. Można przypuszczać, iż nie był go choćby świadomy” (Terruwe, Baars, „Integracja…”, str. 53). Nie mógł być ich świadomy. Uważając kulturę za perwersję popędu seksualnego nie odróżniał Logosa od Erosa.

Według Freuda przekazywanym kulturowo konfliktem jest religia. Horda pierwotna miała zabić monopolizującego seks samca dominującego (takie zjawisko faktycznie zachodzi w stadach szympansów) a następnie poczucie winy (lęk) na tle dokonanego mordu przekształciła w kult plemiennego ojca (religię). W ten sposób świadomość winy, nękająca całą ludzkość (grzech pierworodny), stała się zalążkiem organizacji społecznej, religii oraz ograniczeń moralnych. Religia (kultura) w rozumieniu freudowskim jest zatem nerwicą społeczną. Dokładnie mamy tu do czynienia z nerwicą lękową maskowaną energią (odwagą). „Nerwica tego typu jest zasadniczo nerwicą lękową. Jak inne nerwice lękowe bierze początek z głęboko zakorzenionego lęku, który rozpoczyna rozwijać się już w dzieciństwie. Ponieważ lęk ten powoduje represję uczucia przyjemności, nie może ono rozwijać się z normalny sposób […]. Gdy lęk narasta, jest to z reguły powodowane czynnikami o dominującym charakterze intelektualnym: poczuciem obowiązku i powinności oraz wynikającą z nich potrzebą realizacji własnych oczekiwań. Ta troska, żeby robić to, co powinno się robić, jest w istocie także lękiem” (tamże, str. 95). Wspólnym mianownikiem wszystkich freudowskich nerwic jest to, iż są pozbawione obiektywnego sensu (logosa). Są starciem ślepych, pragnień upostaciowanych przez opętany nimi intelekt w mity i symbole.

Dokładnie to samo można powiedzieć o przedstawianym w książce Maciejewskiego polskim „kłamstwie romantycznym”. Ilustruje je postać księcia Józefa Poniatowskiego: „zobaczył Elsterę – rzekę, w nurtach której przyjdzie mu zginąć. Śmiercią tak malowniczą, iż aż nieprawdopodobną. Zrozumiał, iż stoi przed nim szansa na oczyszczenie. Imienia, a w zasadzie nazwiska też, to jasne. Ale brud, który oblepiał go od wielu lat kolejnymi warstwami, sięgał dużo głębiej. Pocałunki zwiędłych ust, picie na umór, obelgi rodaków, kolejki do pruskich urzędów; i jeszcze to nazwisko. Józef czuł, iż ma brudną duszę” („Nic to…”, str. 105). Zmitologizowana postać Poniatowskiego obrazuje działanie platońskiego thumos, jak i freudowskiego Tanatosa.

„Wiedział, iż nie jest wstanie przeskoczyć tej rzeki: dosiadał konia, nie pegaza. Ale jednak w tym ostatnim skoku – jego ostatnim geście, z którego został zapamiętany bardziej niż z czegokolwiek innego – nie ma samobójczej rezygnacji. Nie stacza się do rzeki, nie zsuwa bezwiednie z konia. Wykonuje na nim skok, który nie mógł się udać – prawdopodobne i tak jest już wtedy śmiertelnie ranny – ale tak, jakby naprawdę chciał dofrunąć na grzbiecie zwierzęcia do drugiego brzegu” (tamże, str. 121). Mniej romantyczne opisy podają, iż koń pod księciem Pepim po prostu się utopił, mając łeb spętany rzemieniem używanym podówczas dla uzyskania adekwatnego wygięcia końskiej szyi(!). Liczy się jednak mit a nie faktyczny przebieg zdarzeń. „Parias stał się świętym, namaszczonym przez Boga i historię królem. Pośmiertny kult księcia Józefa jest pierwszym głośnym ‘tak’, jakie Polacy wypowiedzieli mordowi założycielskiemu rozbiorów” (tamże str. 125).

Polacy najczęściej wybierali sobie rolę ofiary, ale zdarzały się również pragnienia obsadzenia się w roli oprawcy. Według Maciejewskiego romantyczna wyobraźnia Jarosława Marka Rymkiewicza pogrąża się w tego rodzaju archaicznych, przedchrześcijańskich mitach ofiarniczych. „Nikt tak stanowczo, a jednocześnie przekonująco nie namawiał Polaków do ukonstytuowania się w rewolucyjny, archaiczny i pierwotny tłum. Do dokonania mordu założycielskiego, rozpoczęcia swoich dziejów na nowo, założenia ich, samych siebie na krwi ofiary. Najlepiej byłoby to zrobić tak jak Francuzi, zabijając króla” (tamże, str. 261). Za obie pogańskie wersje mitu ma odpowiadać atrofia chrześcijaństwa. „Kiedy święte symbole chrześcijaństwa wyparowały z zachodniej wyobraźni, nad naszym światem zawisnął cień nieodprawionej mszy. Pod jego osłoną zaczęły wracać krwawe ofiary” (tamże, str. 292).

Ze zdaniem Maciejewskiego wypada się zgodzić. Należy jednak wyjaśnić, jak doszło do atrofii chrześcijańskiej wyobraźni w katolickim kraju. Można to zrobić, o ile uwzględni się dwa czynniki: laickość polskich elit oraz charakter polskiego katolicyzmu. Tradycje polskiej inteligencji wywodzą się w przybliżeniu z okresu Sejmu Czteroletniego, co oznacza, iż znajdują się pod silnym wpływem laickich idei Oświecenia. „Biskupi i księża polscy byli w ogromnej części chłopskimi synami. To była jedyna naprawdę wierząca warstwa w Polsce” – jak zauważył Józef Bocheński („Między Logiką a Wiarą. Z Józefem M. Bocheńskim rozmawia Jan Parys”, Warszawa 1998, str. 185). Natomiast katolicyzm polski bardzo przypomina prawosławie. Jest równie obrzędowy i emocjonalny. Zbawienia upatruje we wzlocie, który zwykle staje się słomianym zapałem, nieprzypominającym katolickiej, ascetycznej „drogi na Górę Karmel”.

Nie przywiązuje wagi do dogmatów oraz intelektualnych treści wiary. „Nasz kościół z tradycji był nieintelektualny. Polska przeżyła katastrofy: najazdy tatarskie, wyludnienie miast, zalew niemiecki itd. A po katastrofie zaczyna się odnowa prowadzona przez dwa zakony: dominikanów i franciszkanów. […] franciszkanie są znacznie liczniejsi, są zakonem ludowym, to oni przez dwa wieki duszę polską przeorali […] to jest zakon nastawiony na serce i uczucia. To oni ukształtowali polską religijność. Wtedy przyszła druga katastrofa: protestantyzm, reformacja […] Myślę […] iż ponad połowa inteligencji polskiej była wówczas protestancka. Prawie wszystko, co światłe, było protestanckie” (tamże, str. 186). Nieprzypadkowo Polska już w XVI wieku była tolerancyjna religijnie, czego Kościół katolicki nie akceptował aż do II Soboru Watykańskiego (1962-1965). Okres kontrreformacji nie zmienia tego obrazu. „Wielki człowiek, Hozjusz, biskup warmiński, sprowadził jezuitów. A jezuici widzą, iż dusza polska jest przeorana przez franciszkanów, iż jej religijność jest sentymentalna. Jezuici, którzy wszędzie są racjonalistyczni, w Polsce stali się skrajnie sentymentalni […] Jezuici to bojowe chłopaki, założeni przez kapitana wojskowego. W Polsce rządzili duszami, dominowali przez wieki” (tamże, str. 273). Nieprzypadkowo najwybitniejszym polskim wkładem do katolicyzmu są „Gorzkie żale” a specyficznie polski jest religijny motyw Chrystusa frasobliwego, nigdzie poza Polską nie występujący.

Tym sposobem wyjaśnia się, dlaczego rzadki, pobożny inteligent, będzie bronił „ortodoksji” Mickiewicza, czy Słowackiego, jak biskup Szczęsny Feliński w pisanych już po nawróceniu „Pamiętnikach”. I nie zdziwi nas Czesław Miłosz zdziwiony faktem, iż w katolickim kraju nie ma katolickiej literatury. Zrozumiałe staną się narzekania Witkacego na brak u Polaków głowy do metafizycznych problemów, oraz nieco szokująca opinia Stanisława Brzozowskiego o bezreligijności myśli polskiej zdolnej doprowadzić do rozpaczy. Potwierdzeniem będzie niezainteresowanie polskiego katolicyzmu fundamentalnym dla Zachodu tematem „nauka a religia”, w zasadzie niewystępującym w polskiej świadomości religijnej (znowu podobieństwo do prawosławia).

Polska przejęła katolicką liturgię i obrzędowość ale słabo przyswoiła treści, które ta liturgia niesie. O ile bowiem liturgia istnieje ze względu na zmysłowość człowieka, o tyle treści, które przekazuje, wcale nie są zmysłowe. Za Ericem Voegelinem możemy powiedzieć, iż ład religijny czy ideowy nie może być przekazany wprost, ale jedynie za pośrednictwem symboli. Ład katolicki nie dopuszcza ontologii, które eliminują odniesienie do Logosa. Jedną z nich jest skrajny empiryzm. Negując różnicę między zmysłami a rozumem powoduje on, iż symbole odnoszą się same do siebie, czyli wrażeń, wyobrażeń i emocji, z których są zrobione, de facto przestając być symbolami.

Należy zatem wystrzegać się błędu utożsamienia religii z ideologią polityczną, do jakiego skłania brak ostrej granicy między nimi. Ryzykujemy bowiem, iż tradycja polityczna katolickiego państwa, jakim była Polska, będzie wyjałowiona z katolickiego zmysłu politycznego i napełniona pseudoreligijnymi mitami.

Włodzimierz Kowalik

Myśl Polska, nr 21-22 (25.06-1.06.2025)

Idź do oryginalnego materiału