Polacy w Niemczech obawiają się AfD. "Na wsiach już nie ukrywają sympatii dla skrajnej prawicy"

1 tydzień temu
Zdjęcie: Fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl


Rekordowe wyniki skrajnej prawicy w przygranicznych landach niepokoją zamieszkałych na pograniczu Polaków. Ale poseł AfD przyznaje dla DW, iż jego partia ma spore poparcie także wśród Polaków.
Katarzyna Werth z Löcknitz nie od razu sprawdziła wyniki wyborów dla miejscowości, w której mieszka od kilkunastu lat. Choć spodziewała się wysokiego wyniku skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec, to przyznaje, iż ponad 53,3 procent głosów oddanych na AfD w Löcknitz ją zszokowało. – Obawiałam się wprawdzie, iż w skali całych Niemiec wynik może być choćby wyższy, sięgnie 25 procent. Ale iż lokalnie tyle osób zagłosuje na AfD, to przeszło moje najśmielsze oczekiwania – mówi Katarzyna Werth w rozmowie z DW.


REKLAMA


Jej zdaniem wyniki ostatnich wyborów do Bundestagu są przede wszystkim odzwierciedleniem ogromnej frustracji społeczeństwa. – Moi sąsiedzi mówią, iż Berlin robi politykę tylko dla wielkich miast, a my tutaj jesteśmy odcięci, opuszczeni – opowiada Werth, która w ubiegłym roku startowała w wyborach na burmistrza Löcknitz. Dodaje, iż na terenach wiejskich mieszkańcy już nie ukrywają sympatii dla skrajnie prawicowej partii. – Głośno artykułują hasła AfD – czy to w rozmowach, czy w internecie. Pojawiły się też flagi AfD na prywatnych posesjach, w ogródkach – mówi nasza rozmówczyni.
Punkt zwrotny
Löcknitz to miejscowość, która od 20 lat stale podawana jest jako przykład najbardziej "polskiej" miejscowości na polsko-niemieckim pograniczu. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej osiedliło się tu – podobnie jak w całym regionie przygranicznym – wielu Polaków. W samym Löcknitz, liczącym ok. 3300 mieszkańców, Polacy stanowią w tej chwili 20 procent ludności. Prowadzą tu swoje biznesy, gabinety lekarskie, kancelarię prawną, restaurację. Dzięki napływowi Polaków udało się na terenach od lat cierpiących na dramatyczny spadek liczby ludności i starzejące się społeczeństwo utrzymać i rozbudować infrastrukturę.


Zobacz wideo Nie można porównywać Die Linke i AfD jako partii radykalnych


Czy wyniki ostatnich wyborów położą się cieniem na lokalnych stosunkach polsko-niemieckich? – Mogą się przełożyć na to, iż oddalimy się od siebie. Zaczynamy czuć się niepewnie, nie do końca sobie ufamy – uważa Katarzyna Werth. – Myśleliśmy, iż jesteśmy otoczeni otwartymi, przyjaznymi sąsiadami, a okazuje się, iż gdzieś nastąpił punkt zwrotny. Niektórzy tak mocno się zradykalizowali, iż nie przekonują ich żadne argumenty. Przy tak wysokim wyniku na AfD musieli zagłosować nie tylko zwykli obywatele, ale także klasa średnia, zwykle głosująca na CDU.
Czerwona kartka dla rządu
Wynikami wyborów i ogromną popularnością Alternatywy dla Niemiec na pograniczu nie jest zaskoczona Katarzyna Jackowska. Od 10 lat mieszka w Grambow, miejscowości oddalonej o zaledwie cztery kilometry od granicy z Polską. Zawodowo angażuje się na rzecz współpracy polsko-niemieckiej. Przez kilka lat pracowała przy projekcie "Perspektywa", podejmującym m.in. działania antydyskryminacyjne wobec społeczności migranckiej.


– Spodziewaliśmy się tego od paru lat, obserwując, co się dzieje, co ludzie mówią w różnych gremiach. Rozczarowanie życiem i sytuacją polityczną w Niemczech jest tutaj tak duże, iż było to do przewidzenia – mówi Katarzyna Jackowska w rozmowie z DW. Dodaje, iż na tych terenach tego typu ugrupowania zawsze miały spore poparcie, ale tym razem dodatkowo wiele osób postanowiło pokazać czerwoną kartkę działaniom rządu.
Tegoroczne wybory do Bundestagu zdominowane zostały przez dwa tematy: gospodarkę i politykę migracyjną Niemiec. W przypadku tej ostatniej AfD sięgnęła po radykalne hasła mówiące o "reemigracji" obcokrajowców. – Ludzie głosują na tę partię, ale nie zawsze wczytują się w jej w program. Żyjąc na pograniczu, czerpią z sąsiedztwa polsko-niemieckiego. Jest dla nich normalne, iż regularnie jeżdżą np. do Szczecina. Nie zastanawiają się, iż ich polski sąsiad też jest imigrantem – mówi Jackowska. – To rzeczywiście paradoks: żyją w polsko-niemieckim świecie, ale jednocześnie przemawiają do nich hasła antymigranckie.


Z drugiej strony Katarzyna Jackowska przyznaje, iż szczególnie tuż przy granicy na porządku dziennym są sytuacje, kiedy na drodze, na polu czy w lesie policja zatrzymuje imigrantów, którzy właśnie przeszli przez granicę. – Świat znany niektórym tylko z telewizji tutaj jest rzeczywistością – stwierdza.
Jak mówi nasza rozmówczyni, wizerunek "obcego", wykorzystywany przez ugrupowania polityczne do swoich celów, jest zmienny. Przed 2014 r. pojawiały się na tych terenach hasła antypolskie. Po kryzysie migracyjnym z lat 2014/2015 pojawiła się nowa grupa – imigrantów z Afryki czy Azji – pod adresem której hasła te są teraz kierowane. – Z Polakami ludzie już się oswoili – mówi Jackowska.


Kto powinien się obawiać?
Czy populistyczno-prawicowe hasła mogą zatem odstraszyć Polaków zamieszkałych na pograniczu? Pochodzący z Pomorza Przedniego Enrico Komning, od 2017 roku poseł do Bundestagu z ramienia Alternatywy dla Niemiec, uważa, iż Polacy nie muszą się obawiać.
"Moim zdaniem polityka migracyjna AfD nie odstrasza Polaków zamieszkałych w regionie przygranicznym. Polacy są rezydentami państwa członkowskiego UE i korzystają ze swobody przemieszczania się w Niemczech. Utrzymanie tej swobody zawsze było polityką AfD" – czytamy w odpowiedzi na pytania DW. "Opowiadamy się jednak za płynnym zabezpieczeniem naszej granicy państwowej w celu ochrony przed nielegalną migracją tak długo, jak długo nie można zagwarantować skutecznej ochrony granic zewnętrznych UE" – pisze poseł.
Komning dodaje, iż AfD odrzuca imigrację obywateli UE do niemieckich systemów zabezpieczenia społecznego. "Oczywiście każdy nie-Niemiec mieszkający legalnie w Niemczech musi mieć zagwarantowane prawo do świadczeń socjalnych, pod warunkiem opłacania składek na niemiecki system ubezpieczeń społecznych – poprzez odpowiednią pracę, która podlega składkom na ubezpieczenie społeczne" – pisze poseł.
"Reemigracja dotyczy wszystkich"
Katarzyna Werth ostro protestuje przeciwko podsycaniu antyimigranckich nastrojów, bez względu na to, której grupy one dotyczą. – Uważam, iż słowo "reemigracja" dotyczy nas wszystkich. Nie powinniśmy dać się podzielić na imigranta lepszego czy gorszego sortu – mówi DW. Przyznaje też, iż obawia się, iż rosnąca popularność AfD w landzie może w przyszłorocznych wyborach do parlamentu krajowego sprawić, iż partia ta zdobędzie większość głosów. A wtedy jej wpływ na codzienne życie mieszkańców pogranicza stanie się bardziej odczuwalny – choć już teraz nie brakuje kooperacji partii demokratycznych z AfD na szczeblu komunalnym.


Niektórzy Polacy też wspierają AfD
Enrico Komning uważa, iż podczas kampanii wyborczej otrzymał duże wsparcie od Polaków, którzy sami chcą być chronieni przed nasilającą się falą migracji. "W szczególności Polacy mówili mi, iż w obliczu otwartych granic, zwłaszcza w sektorze niskich płac, zwiększona migracja doprowadzi do ostrej konkurencji" – informuje.
W mediach społecznościowych nie brakuje wpisów Polaków chwalących politykę AfD. Jak wiele osób pochodzenia polskiego rzeczywiście oddało swój głos na skrajną prawicę, nie sposób jednak określić. Wśród argumentów Polaków pojawiają się najczęściej obawy o bezpieczeństwo, zaniedbanie gospodarcze Niemiec, niezadowolenie z działań partii głównego nurtu oraz sprzeciw przeciwko napływowi imigrantów.
Stop "histerii deportacyjnej"
Na instrumentalizowanie problemu imigracji nie zgadzają się tymczasem przedsiębiorcy z pogranicza. "Położyć kres histerii deportacyjnej!" – domagają się Brandenbursko-Berlińskie Stowarzyszenie Biznesu i Stowarzyszenie Biznesu Uckermark we wspólnym oświadczeniu wydanym w ubiegłym tygodniu. Uckermark to powiat w Brandenburgii, graniczący z Polską, a od północy z Meklemburgią – Pomorzem Przednim. Także tu wybory do Bundestagu zdecydowanie wygrała AfD.
Tłem apelu i pięciopunktowego planu skierowanego do polityków jest naglący niedobór wykwalifikowanej siły roboczej, który dramatycznie pogarsza się w prawie wszystkich sektorach. Mimo kilku tysięcy Polaków pracujących po niemieckiej stronie pogranicza, aż 80 procent firm ma w tej chwili trudności z obsadzeniem wakatów.


Przedsiębiorcy dowodzą, iż bez napływu osób z zagranicy nie uda się rozwiązać tego problemu. Ostre słowa padają w apelu pod adresem debaty o deportacji migrantów zamiast ich integracji "ukierunkowanej rekrutacji". "Tworzy to klimat niepewności i nieufności, który zniechęca tych, których naprawdę potrzebujemy – wykwalifikowanych pracowników z zagranicy. Kto przyjedzie do Niemiec, jeżeli stale będzie mu grozić deportacja?" – pytają przedsiębiorcy.
Artykuł pochodzi z serwisu Deutsche Welle.
Idź do oryginalnego materiału