Nowelizacja przepisów zobowiązała największych sprzedawców energii do wprowadzenia ofert z tzw. ceną dynamiczną. Od sierpnia ubiegłego roku mogą z nich korzystać gospodarstwa domowe oraz mikrofirmy, które posiadają liczniki zdalnego odczytu (LZO). Mimo to zainteresowanie pozostało znikome – do końca 2024 roku zawarto tylko 135 umów, wynika z najnowszego raportu URE.
Kosztowo mniej atrakcyjnie niż taryfa z urzędu
Dane pokazują, iż średnie ceny dla klientów rozliczanych dynamicznie często przekraczały nie tylko hurtowe stawki na Rynku Dnia Następnego, ale i ustalone odgórnie limity cenowe. W niektórych przypadkach stawki sięgały choćby 0,7 zł/kWh, czyli znacznie więcej niż obowiązujące taryfy czy cena maksymalna 500 zł/MWh.
Powodem są m.in. wysokie narzuty i koszty abonamentowe. W zależności od sprzedawcy doliczano do ceny hurtowej od 0,0999 do 0,149 zł/kWh, a opłaty miesięczne sięgały choćby 49,90 zł.
Technologia blokuje rozwój
Jednym z głównych ograniczeń pozostaje dostępność liczników zdalnego odczytu. Na koniec 2024 roku posiadało je zaledwie 38% punktów poboru energii, co znacznie ogranicza liczbę potencjalnych odbiorców.
Zgodnie z planami, poziom ten ma wzrosnąć do 80% do 2028 roku. Dopiero wtedy – zdaniem ekspertów – rynek dynamicznych taryf może zacząć realnie się rozwijać.
Świadomi, ale niezainteresowani
URE zwraca uwagę, iż większość użytkowników LZO to prosumenci, którzy sami produkują energię i nie są zainteresowani ryzykownym modelem dynamicznych cen. Dodatkowo, mechanizmy ochronne, takie jak mrożenie cen energii, zniechęcają do aktywnego poszukiwania alternatyw.
Gdzie są korzyści?
Zdaniem regulatora, realne korzyści z dynamicznych taryf mogą osiągnąć gospodarstwa z dużym zużyciem prądu – np. ogrzewające dom energią elektryczną lub korzystające intensywnie z klimatyzacji. choćby w ich przypadku jednak brak przewidywalności i ryzyko wyższych rachunków mogą skutecznie zniechęcać do zmiany modelu rozliczeń.
Źródło: Raport URE
#energia #taryfy #cenydynamiczne #URE #OZE #energetyka