Jacek Siewiera był we wtorek gościem "Faktów po Faktach" TVN24. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego mówił o reakcji rządu Donalda Tuska na powódź. Wspomniał również o rzadko pojawiającej się w mediach informacji dotyczącej liczby ofiar kataklizmu. Jak wskazał, w tej chwili jest to 7 osób. Jedna osoba jest poszukiwana.
– Mówimy o zaangażowaniu służb, dzięki którym teraz mówimy o 7 zgonach spowodowanych bezpośrednio klęską żywiołową, jedna osoba jest poszukiwana – taki jest stan według mojej najbardziej aktualnej wiedzy. W 1997 roku było to osiem razy więcej – 56 osób. Przy tej samej skali możemy wprost powiedzieć, iż to jest efekt działania służb ratunkowych – powiedział.
Mocne słowa Siewiery
Szef BBN jest absolutnie przekonany, iż skutków tej powodzi absolutnie nie dałoby się uniknąć. Obecny kataklizm może być porównywany jedynie do tego z 1997 roku określanego mianem "powodzi tysiąclecia".
– W 1997 roku i teraz, w 2024 roku, opad deszczu, jaki miał miejsce miejscami, to od 400 do choćby 500 litrów na metr kwadratowy […], czyli pół tony wody. Tej skali klęski żywiołowej nie dałoby się zapobiec, przy tej infrastrukturze, którą mamy. Pytanie, czy gdybyśmy mieli te zbiorniki, trzynaście, które były planowane, czy dałoby się zapobiec. W mojej ocenie, choć to jest ocena bardzo wczesna – również nie – powiedział.
Siewiera wystawił rządowi dostateczną ocenę z przygotowania do powodzi. Jego zdaniem, w tej fazie "wiele wymaga poprawy". Wysoką notę wystawił za to służbom i strażakom, którzy pośpieszyli na pomoc powodzianom.
– Natomiast jeżeli chodzi o akcję ratowniczą i zaangażowanie służb w tamtym obszarze – ja tę akcję oceniam dobrze plus. I pięć minus, jeżeli chodzi o usuwanie bezpośrednich skutków powodzi – powiedział.
Czytaj też:Prezydent na terenach powodziowych. "Ból w oczach mieszkańców"Czytaj też:Andrzej Duda jedzie do powodzian. Szef BBN o szczegółach wizyty