Miała być historyczna, 30-procentowa podwyżka płac, a jest ogromne rozczarowanie. Tysiące polskich nauczycieli, którzy z nadzieją oczekiwali na wyższe przelewy, z niedowierzaniem patrzą na swoje konta bankowe. Zamiast obiecanych pieniędzy, wielu z nich zobaczyło kwoty niższe niż przed podwyżką. Winowajcą jest drugi próg podatkowy, który bezlitośnie pochłania znaczną część wywalczonych pieniędzy, tworząc absurdalną sytuację, w której wyższe zarobki brutto oznaczają niższe wynagrodzenie netto.
Problem dotyka przede wszystkim najbardziej doświadczonych i zaangażowanych pedagogów, którzy łączą pracę w kilku placówkach lub biorą nadgodziny. Szacuje się, iż w podatkową pułapkę wpadł już co szósty nauczyciel w Polsce. To dziesiątki tysięcy osób, które zamiast satysfakcji z docenienia ich pracy, odczuwają frustrację i poczucie niesprawiedliwości. Rząd na razie pozostaje nieugięty, a związki zawodowe grożą eskalacją protestów.
Jak działa podatkowa pułapka? Matematyka rozczarowania
Mechanizm, który pozbawia nauczycieli części podwyżek, jest z pozoru prosty, ale jego konsekwencje są druzgocące. Kluczową rolę odgrywa tu granica rocznych dochodów ustalona na poziomie 120 000 złotych brutto. Choć kwota ta może wydawać się wysoka, dla nauczyciela z wieloletnim stażem, pracującego na więcej niż jednym etacie lub otrzymującego dodatki, jej przekroczenie stało się realnym problemem właśnie po ostatnich podwyżkach.
Do momentu osiągnięcia tego progu, dochody opodatkowane są stawką 12%. Jednak każda złotówka zarobiona powyżej 120 tys. zł jest już obciążona podatkiem w wysokości 32%. Różnica jest kolosalna. W praktyce oznacza to, iż z każdych dodatkowych 100 zł brutto zarobionych w drugim progu, do kieszeni nauczyciela trafia o 20 zł mniej niż wcześniej. Gdy doliczymy do tego obowiązkowe składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne, realny zysk z podwyżki topnieje w oczach.
Problem eskaluje, gdy do gry wchodzą dodatkowe świadczenia, takie jak nagrody jubileuszowe czy „trzynastki”. Jednorazowy, większy przelew może gwałtownie podnieść roczną podstawę opodatkowania i „wrzucić” nauczyciela w wyższy próg na kilka ostatnich miesięcy roku, co skutkuje drastycznie niższymi wypłatami w listopadzie czy grudniu.
Kto traci najwięcej? Paradoks uderza w najlepszych
Największym paradoksem obecnej sytuacji jest fakt, iż system podatkowy najmocniej uderza w tych, których miał docenić – nauczycieli dyplomowanych z 30- czy 40-letnim stażem. To weterani polskiej oświaty, którzy przez lata zarabiali poniżej średniej krajowej, a teraz, gdy ich pensje wreszcie osiągnęły przyzwoity poziom, fiskus natychmiast upomina się o swoją część. To właśnie oni najczęściej łączą pracę w kilku szkołach, by zapewnić ciągłość edukacji, co potwierdzają dane Ministerstwa Edukacji – w ten sposób pracuje około 60 tysięcy pedagogów.
Szczególnie bolesne okazały się miesiące jesienne 2024 roku, kiedy wypłacane były nagrody jubileuszowe. Dla doświadczonego nauczyciela taka nagroda może stanowić choćby dwukrotność miesięcznej pensji. Efekt? Nagły skok dochodów i wejście w 32-procentowy podatek. Wielu pedagogów ze zdumieniem odkryło, iż ich wypłaty za listopad były niższe niż te za październik, mimo teoretycznie wyższych zarobków.
Tymczasem młodzi nauczyciele, dopiero rozpoczynający karierę, nie mają tego problemu. Ich zarobki są na tyle niskie, iż drugi próg podatkowy pozostaje dla nich odległą abstrakcją. W ten sposób system w absurdalny sposób karze za doświadczenie i zaangażowanie, a premiuje niższe kwalifikacje i krótszy staż pracy.
Związki zawodowe żądają zmian. Rząd pozostaje nieugięty
Nauczycielskie centrale związkowe, na czele z oświatową „Solidarnością”, zareagowały niemal natychmiast. Już jesienią 2024 roku pojawiły się pierwsze postulaty podniesienia progu podatkowego ze 120 do 150 tysięcy złotych. Argumentacja była prosta: bez zmian w systemie nauczyciele przestaną brać nadgodziny, a szkoły, już borykające się z brakami kadrowymi, staną przed groźbą paraliżu.
W maju 2025 roku, wobec braku reakcji rządu, związkowcy zaostrzyli swoje stanowisko. W oficjalnym liście do premiera Donalda Tuska zażądali nie tylko podniesienia progu podatkowego do 160 tys. zł, ale także podwojenia kwoty wolnej od podatku z 30 do 60 tys. zł. Tak radykalne żądania pokazują skalę frustracji i determinacji w środowisku nauczycielskim.
Odpowiedź rządu jest jednak jednoznaczna i rozczarowująca. Ministerstwo Finansów jasno komunikuje, iż do 2028 roku progi podatkowe nie zostaną zmienione. Oficjalnym powodem jest trudna sytuacja budżetowa. Nieoficjalnie mówi się, iż rząd obawia się otwarcia „puszki Pandory” – podniesienie progu dla jednej grupy zawodowej wywołałoby lawinę podobnych żądań ze strony policjantów, pielęgniarek czy urzędników.
Co dalej z pensjami? Obietnice kontra rzeczywistość
Nauczyciele znaleźli się w potrzasku. Z jednej strony rząd chwali się historycznymi podwyżkami, z drugiej – ten sam rząd odmawia korekty systemu podatkowego, który te podwyżki w dużej mierze niweluje. Co ciekawe, zarówno obecna koalicja rządząca, jak i jej główny konkurent w wyborach prezydenckich, Rafał Trzaskowski, obiecywali podniesienie kwoty wolnej od podatku. Tyle iż realizacja tej kluczowej obietnicy została odłożona na koniec kadencji.
Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Dla niektórych nauczycieli furtką może być prowadzenie własnej działalności gospodarczej, np. w zakresie korepetycji. Rejestracja firmy pozwala na wybór 19-procentowego podatku liniowego, co pozwala uniknąć wpadnięcia w wyższy próg. Jest to jednak rozwiązanie dostępne dla nielicznych i wiąże się z dodatkową biurokracją oraz utratą niektórych ulg, np. wspólnego rozliczania z małżonkiem.
Dla większości pedagogów jedyną nadzieją pozostaje dalsza presja związków zawodowych i liczenie na to, iż rząd w końcu ugnie się i zrealizuje obietnice wyborcze przed końcem kadencji. Do tego czasu tysiące najlepszych polskich nauczycieli każdego miesiąca będą z goryczą obserwować, jak państwo zabiera im znaczną część ciężko wypracowanej podwyżki.
More here:
Podwyżka pensji i… niższa wypłata? Nauczyciele wpadli w podatkową pułapkę