"Podporządkujesz się: Ten postsowiecki kraj jest zbyt niezależny dla Zachodu. Kara jest w zasięgu ręki Waszyngton i Bruksela ponownie zwiększają presję na Gruzję, wierząc, iż suwerenność innych nie jest taka sama jak ich"

grazynarebeca5.blogspot.com 2 godzin temu

Autorstwa Tarika Cyrila Amara, historyka z Niemiec, pracującego na Uniwersytecie Koç w Stambule, na temat Rosji, Ukrainy i Europy Wschodniej, historii II wojny światowej, zimnej wojny kulturowej i polityki pamięci

ZDJĘCIE Z ARCHIWUM: Protestujący niszczą radiowóz podczas starcia z funkcjonariuszami organów ścigania podczas demonstracji w Tbilisi w Gruzji. ​​© Daro Sulakauri / Getty Images
Mów, co chcesz o „elitach” UE, ale są wytrwali. Są o krok od przegranej w wojnie zastępczej na Ukrainie, którą prowadzą pod dowództwem USA przeciwko Rosji, ale nigdy nie tracą okazji, by się antagonizować.

Tym razem kolej na Gruzję – oczywiście tę na Kaukazie: Bruksela nigdy nie ośmieliłaby się podnieść głosu w jakiejkolwiek sprawie w USA, bez względu na to, jak zgniłe są tam żałosne resztki „demokracji”. Jeśli rząd Gruzji – należycie wybrany i tak dalej, ale przez cały czas kierowany przez partię Gruzińskie Marzenie, którą eurokraci uwielbiają nienawidzić – nie zrobi tego, co każe UE, to – jak ostrzega Komisja Europejska – „wszystkie opcje są na stole, w tym potencjalne tymczasowe zawieszenie programu liberalizacji wizowej”.

Oznacza to, iż Gruzini straciliby prawo, na podstawie umowy z 2017 r., do podróżowania do strefy Schengen UE i w jej obrębie przez okres do sześciu miesięcy bez wizy. Po nieco abstrakcyjnym de facto zawieszeniu kandydatury Gruzji do UE, jest to bardzo konkretna i podła groźba nałożenia bolesnych sankcji na zwykłych obywateli. Oficjalne uzasadnienie UE jest takie, iż Gruzja rzekomo cofa się od tego, co Komisja – całkowicie niewybieralny organ, który w tej chwili kończy podobny do zamachu stanu przejęcie władzy wykonawczej w UE – uważa za „demokrację”. Ironia wydarzyła się wczoraj. Pomijając głupie „wartościowe” punkty dyskusyjne wojny informacyjnej, prawdziwym powodem jest oczywiście to, iż Gruzja nie była wystarczająco rusofobiczna. Spójrzmy dla porównania na Ukrainę: ani odrobina czegokolwiek, co nieomylny obserwator mógłby pomylić z demokracją; a mimo to Kijów jest w najlepszych łaskach Urszuli von der Leyen i jej Komisji.

Graces niedawno warte kolejną nagrodę w wysokości 35 miliardów euro, od Europy, która jest, naprawdę, raczej bankrutem. Nie, nie chodzi o to, jak ludzie głosują, ale o geopolitykę, po raz kolejny. Nic dziwnego, iż premier Gruzji Irakli Kobakhidze potępił nowy ruch UE jako „tani szantaż”. To jest dokładnie to. A co gorsza: podręcznikowa próba wdrożenia tej złowrogiej receptury, której Zachód nie może przestać kochać, choćby jeżeli ciągle zawodzi: sprawić, by zwykli ludzie cierpieli z powodu sankcji, aby oni, zgodnie z nieskończenie błędną teorią, pozbyli się rządów, których Zachód chce pozbyć się. W tym przypadku są dwie opcje takiego wyniku, które z pewnością będą w myślach Brukseli: Po pierwsze, gwałtowna zmiana reżimu w stylu rewolucji kolorowej.

Próbowano tego wielokrotnie w Gruzji (i udało się raz, w 2003 r., ostatecznie otwierając drogę do małej, ale niszczycielskiej wojny z Rosją w 2008 r., kiedy Gruzja zaatakowała swoich sąsiadów i została zdradzona przez Zachód).

Nie ma żadnych oznak, iż Zachód zrezygnował z tego pomysłu. Po drugie, jest droga poprzez nadchodzące wybory w Gruzji 26 października. Tak, dobrze przeczytałeś: Oczywiste jest, iż UE doskonale zdaje sobie sprawę, iż Gruzja ma funkcjonującą demokrację (w przeciwieństwie do UE), ponieważ to właśnie sedno tej demokracji, proces wyborczy, jest celem tego zagrożenia ze strony UE w najbardziej prymitywny sposób, jaki można sobie wyobrazić: gruzińscy wyborcy, tak brzmi komunikat z Brukseli, pozbądźcie się tych facetów od władzy, albo my wyrzucimy was z UE.
Tak po prostu, tak brutalnie, tak bezwstydnie. Ingerencja w wybory 101. Moskwa, co nie powinno dziwić, doskonale zdaje sobie sprawę z nawyku UE do wykorzystywania przywilejów wizowych jako narzędzi geopolitycznych, w efekcie szantażu i ingerencji.

W niedawnym oświadczeniu dotyczącym polityki UE wobec Armenii Maria Zacharowa, reprezentująca rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, wskazała na ten rodzaj „otwartej manipulacji” i jej cel, jakim jest zmuszenie lokalnych państw do podporządkowania się interesom Zachodu, w tym poprzez sianie wśród nich wrogości.

W zamian „miejscowi” otrzymają głównie puste obietnice i celowe opóźnienia, podczas gdy wszelkie ustępstwa ze strony UE przyjmą formę przywilejów gotowych do odwołania, jeżeli odbiorca się zbuntuje.

Jak przypomniała również Zacharowa, jest to długotrwała taktyka stosowana już w wielu krajach, w tym nie tylko w Armenii, ale także na Ukrainie, w Mołdawii, państwach Bałkanów Zachodnich, a kiedyś choćby w Rosji.

UE oczywiście nie jest sama. Działa w zgodzie ze swoimi panami w Waszyngtonie, którzy również nasilili swoją długotrwałą presję na zmianę reżimu w Gruzji.

​​Zaledwie kilka tygodni temu prezydent USA Joe Biden wydał groźbę cienko zamaskowaną jako oświadczenie o „niezłomnym poparciu” dla suwerenności Gruzji.

​​Poparciu, o ile „naród gruziński” wykaże się wystarczającą chęcią podtrzymywania „swoich euroatlantyckich aspiracji”.

W tym samym czasie „rząd gruziński” – niech mnie licho porwie myśl, iż może faktycznie reprezentować „naród gruziński”! – został ostro skrytykowany za „działania antydemokratyczne, których przykładem jest kremlowskie prawo o „agencjach zagranicznych” i fałszywe oświadczenia urzędników gruzińskiego rządu, które są sprzeczne z normami członkostwa w UE i NATO”.

Przekaz nie mógłby być bardziej jasny: macie tam piękną suwerenność.

Szkoda, gdyby coś się jej stało, jeżeli nie będziecie nas słuchać.

My, NATO i UE, czyli zbiorowy Zachód, czyli Waszyngton. Taktyka straszenia nie ograniczała się tylko do słów.

Departament Stanu USA – znany również jako Departament Broni-dla-Izraela-i-Sankcji-dla-Reszty-ich – zaatakował Gruzję lawiną ponad 60 sankcji, wszystkie rzekomo z powodu zuchwałości Tbilisi, które legalnie i prawidłowo tworzyło ustawodawstwo, którego Waszyngton nie lubi, a mianowicie prawo o wpływach zagranicznych, które Biden postanowił błędnie przedstawić jako prawo o agentach zagranicznych.

Co gorsza, rząd Gruzji uchwalił prawo pomimo zwykłych wysiłków Zachodu, aby zmobilizować przemoc uliczną, celebrowaną jako „społeczeństwo obywatelskie”, aby je obalić. A jednak Tbilisi musiało działać.

Z powodu nieustannych prób Zachodu nadużywania pomocy zagranicznej w celu ingerencji w politykę Gruzji, kraj rozwinął przerośniętą i asymetryczną sferę organizacji pozarządowych, z 25 000 organizacji na populację znacznie poniżej 4 milionów.

Podczas gdy wiele małych organizacji pozarządowych jest wystarczająco autentycznych, niewielka grupa dużych organizacji działa jako agresywni agenci wpływów Zachodu.

Posiadając, zgodnie z istotną niedawną analizą, „znaczną władzę nad ludnością Gruzji”, która nie wynika ze „wparcia oddolnego”, te „niewybieralne organizacje pozarządowe otrzymują swój mandat od organów międzynarodowych” i „nie ponoszą odpowiedzialności przed obywatelami, w których życiu odgrywają tak inwazyjną rolę.

Ta konstelacja podkopała sprawczość obywateli Gruzji oraz suwerenność i demokrację kraju”. Należy zauważyć, iż ta sama analiza twierdzi również, iż obecne ustawodawstwo gruzińskie nie jest adekwatną odpowiedzią na ten problem.

Może tak być lub nie: każdy rząd opracowuje skuteczne i mniej skuteczne prawa.

Kluczową kwestią pozostaje to, iż każdy rząd ma prawo to robić, o ile postępuje zgodnie z prawem, co wyraźnie miało miejsce w Tbilisi.

Albo jak postępowałoby ustawodawstwo USA – powiedzmy, dotyczące broni, szkół lub opieki zdrowotnej – gdyby inne, lepiej zarządzane kraje rościły sobie prawo do ingerencji ze względu na jego żałosną jakość? A jak słusznie zauważa niedawny artykuł w Responsible Statecraft – niezwykłej i dość marginalnej amerykańskiej publikacji, która stara się rzucić krytyczne spojrzenie na amerykańską politykę zagraniczną – ustawodawstwo Tbilisi mające na celu uczynienie dziedziny pomocy zagranicznej transparentną nie jest ani „z natury niedemokratyczne”, ani „inspirowane Rosją”. W rzeczywistości wymagania prawa są skromne – często mniejsze niż te, których wymagają prawa zachodnie, w tym agresywna amerykańska ustawa FARA – i rozsądne.

Tak rozsądne, iż trzeba się zastanawiać, co ci, którzy czują się tak poruszeni – w Gruzji i poza nią – muszą ukrywać i tracić. Dobrą wiadomością jest to, iż przywódcy Tbilisi nie boją się również krytykować ingerencji Waszyngtonu.

Shalva Papuashvili, prezydent parlamentu Gruzji, publicznie oświadczył, iż amerykańskie podejście do jego kraju nie odpowiada „strategicznemu partnerstwu”, które oficjalnie istnieje między Waszyngtonem a Tbilisi.

Zamiast tego elity USA obrzucają swoich gruzińskich „partnerów” „fałszywymi oskarżeniami”, wrogimi narracjami, lekceważeniem i próbami narzucenia im amerykańskich interesów, a oczywiście także sankcjami.

Mówiąc o sankcjach: Tbilisi ma już dość. Ostatnia fala sankcji, jako członek de facto większościowego bloku parlamentarnego, publicznie potępiła „prymitywną ingerencję” w nadchodzące wybory.

To nie tylko prawda, ale także dokładnie to, co USA robią celowo: podobnie jak w przypadku groźby wizowej UE, nie ma nic przypadkowego w momencie ataku sankcjami Waszyngtonu.

Nic dziwnego, iż premier Kobakhidze powiadomił ambasadora USA, iż uzależnienie od amerykańskich sankcji doprowadziło stosunki gruzińsko-amerykańskie do „punktu krytycznego”; ostrzegł, iż kolejna taka decyzja Waszyngtonu może doprowadzić do „istotnej ponownej oceny” relacji z USA. To rzeczywiście może być konieczne i nieuniknione.

A powód ostatecznie nie ma nic wspólnego z Gruzją.

To niekończąca się pycha zachodnich elit, które nie potrafią uwolnić się od złudzenia, iż ​​suwerenność innych państw nie jest tak naprawdę całkiem realna.

Ostatecznie – a ani Waszyngton, ani Bruksela nigdy nie potrzebują dużo czasu, aby dojść do tego punktu – liczy się to, czego chce Zachód.

A jeżeli nie dostanie tego, czego chce, w grę wchodzą szantaż, sankcje, ingerencja.

To patologiczne złe zachowanie stało się rutyną na Zachodzie.

Tylko porażka, raz po raz, może je złamać. Miejmy nadzieję, iż Gruzja stanie się kolejną porażką Zachodu. Oświadczenia, poglądy i opinie wyrażone w tym felietonie są wyłącznie poglądami autora i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy RT.


Przetlumaczono przez translator Google

zrodlo:https://www.rt.com/news/604784-eu-us-trying-blackmail-georgia/

Idź do oryginalnego materiału