Były prezes Orlenu, Daniel Obajtek – jeszcze do niedawna bohater partyjnych konwencji i sztandarowy menedżer „dobrej zmiany” – właśnie usłyszał zarzut, który kładzie się cieniem na jego wieloletniej działalności w państwowym koncernie. Prokuratura Regionalna w Warszawie formalnie oskarża go o nadużycie uprawnień i wyrządzenie Orlenowi szkody w wysokości 393 600 zł. Według naszych informacji, pochodzących od jego znajomych z PiS, rozważa ucieczkę na Węgry.
To nie jest drobna sprawa. To zarzut dotyczący pieniędzy publicznych, a więc pieniędzy wszystkich obywateli, które – według śledczych – miały zostać wykorzystane nie w interesie spółki, ale w interesie politycznym. Prokuratura twierdzi, iż Obajtek miał podpisać umowy z firmą detektywistyczną bez przetargu, a więc z pominięciem standardowych procedur, które obowiązują w spółkach kontrolowanych przez Skarb Państwa. Śledczy idą jednak dalej: według ustaleń, te zlecenia nie służyły Orlenowi, ale prywatnym interesom politycznym. Innymi słowy – pieniądze państwowej spółki miały zostać wykorzystane do działań, które nie mają nic wspólnego z biznesem, a wiele wspólnego z walką o wpływy.
To klasyczny scenariusz: państwowy gigant jako narzędzie politycznej gry. Daniel Obajtek odmówił składania wyjaśnień i nie przyznał się do zarzutu. To jego prawo, ale jednocześnie strategia stosowana często w sprawach, gdzie materiał dowodowy jest na tyle poważny, iż każdy komentarz mógłby pogorszyć sytuację podejrzanego.
Ten zarzut to zaledwie fragment większej układanki, która może dopiero zacząć się odsłaniać. Bo największe zarzuty dopiero przed Obajtkiem: sprzedaż Lotosu za ułamek wartości, przetransferowanie 1,5 mld złotych przypadkowej osobie…
Dlatego pan Obajtek zamierza uciec na Węgry.

12 godzin temu















