Wybór pisowskiego prezydenta to nie tylko decyzja o kierunku, w którym zmierza Polska. To również – a może przede wszystkim – otwarcie drzwi do ułaskawień. Do czyszczenia akt swoim, do zamazywania odpowiedzialności, do budowania poczucia, iż prawo w Polsce nie obowiązuje wszystkich jednakowo. Dla ludzi z PiS-u i ich popleczników urząd prezydenta to nie strażnik Konstytucji, ale ostatnia linia obrony przed odpowiedzialnością karną.
Przypomnijmy: to właśnie Andrzej Duda, już na początku swojej kadencji, ułaskawił Mariusza Kamińskiego – skazanego prawomocnie za nadużycia władzy, zanim jeszcze sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. Był to niespotykany w historii akt politycznej arogancji i pogardy dla systemu prawnego. Prezydenckie prawo łaski, zamiast być narzędziem wyjątkowym, stało się tarczą dla swoich. W myśl zasady: „nasz może wszystko”.
Kolejny pisowski prezydent – czy to Karol Nawrocki, czy ktokolwiek inny z tej samej szkoły partyjnej bezkarności – będzie kontynuatorem tej tradycji. Nie będzie stał na straży prawa, ale na straży bezkarności. Dla nich to nie urząd publiczny, ale sejf z immunitetem. A każde kolejne ułaskawienie to sygnał wysyłany do wszystkich kumpli z układu: „możesz kraść, oszukiwać, bić, niszczyć dokumenty – jak coś się posypie, prezydent cię wyciągnie”.
To nie tylko podważa zaufanie obywateli do państwa, ale również degraduje samo pojęcie sprawiedliwości. Bo bezkarność rodzi nie tylko bezprawie – ona zachęca do coraz większych łajdactw. Bo jeżeli nie grozi ci odpowiedzialność, to co cię powstrzyma?