„Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam” – miał kiedyś powiedzieć wybitny francuski mąż stanu, kardynał Armand Jean Richelieu. Środowiska kontrsystemowe są dziś na marginesie, choćby nie w defensywie, ale w głębokim podziemiu.
Na ludzi zdolnych do niezależnego myślenia spadają coraz to nowe, utrzymane w iście orwellowskim stylu represje. Wydawać by się mogło, iż to znakomita okazja do odrzucenia zadawnionych sporów personalnych, ambicjonalnych, biznesowych. Ale nie w Polsce, gdzie ludzka małość połączona z rozrośniętym do niebotycznych granic ego prowadzi niektórych do poszukiwania przeciwnika nie we wszechpotężnym obozie liberalnego globalizmu, ale w najbliższym otoczeniu.
W czasach gdy ważą się losy dalszej egzystencji narodu i przetrwania państwowości polskiej, gdy agresywne mocarstwo hegemoniczne wywołuje krwawą wojnę tuż za naszą miedzą, a kolejne swobody obywatelskie wyrzucane są na śmietnik historii, niektórzy łatwo dają się napuszczać przeciwko innym w sprawach doprawdy drugorzędnych. Najbardziej emocje rozpalają, rzecz jasna, krzykliwe spory z zakresu szeroko rozumianej etyki czy religii. Najczęściej ich wrzucanie do debaty publicznej stanowi przykrywkę mającą przesłonić potrzebę dyskusji o rzeczach naprawdę pierwszorzędnych i decydujących o naszej przyszłości. Po co dyskutować o strukturze własnościowej i majątku narodowym, skoro można pogadać o nauczaniu religii w szkołach? Po co zwracać uwagę na peryferyzację Europy, do której – chcąc, nie chcąc – geograficznie i ekonomicznie należymy, skoro łatwiej perorować o stosunku do mniejszości seksualnych? Łatwiej też niż dyskutować o wciąż realnym zagrożeniu wojennym, zdzierać gardło na pokrzykiwaniu kto może, a kto nie ma prawa być prawdziwym polskim patriotą. Kto jest depozytariuszem obozu narodowego, tym jedynym, prawdziwym. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Przeciwnicy myślenia, globalistyczna klasa rządząca z satysfakcją zaciera ręce, widząc jak „autochtoni” w kolejnym kraju dają się szczuć przeciwko sobie i całą energię poświęcają na rzucanie się z pianą na ustach na niedawnych kolegów czy koleżanki.
Każdy z Czytelników prawdopodobnie zna ten powtarzający się scenariusz. Wydaje nam się, iż każdy powinien kierować się zasadami pewnej logiki, racjonalizmu, pragmatyzmu (nawet jeżeli myśli wyłącznie w kategoriach interesu indywidualnego). Nic bardziej mylnego. Polak potrzebuje konfliktu. Jak ryba w wodzie, czuje się w ferworze obszczekiwania się, szczerzenia kłów i kąsania nogawek. Oczywiście, łatwiej jest podjadać na palącego gałęzie w sąsiednim ogrodzie sąsiada, niż na wielki zagraniczny koncern trujący środowisko wyziewami stojącego nieopodal zakładu. Od koncernu można bowiem dostać zbyt mocnego kopa. A sąsiad co najwyżej będzie się z nami przeszczekiwał.
Ktoś powie, iż to wszystko rezultaty działalności wrażych, knujących przeciwko nam sił. Że skłócają nas świadomie jakieś złowrogie, ukryte przed naszymi oczyma ośrodki decyzyjne. Wcale ich nie trzeba. Potrafimy podzielić się i zaszczuć nawzajem sami, bez zewnętrznej pomocy czy inspiracji. Wynika to pewnie także z tego, iż co drugi z nas nosi marszałkowską buławę w plecaku; czuje się kimś wyjątkowym, śni o roli przyszłego lidera wymarzonej, wolnej, suwerennej Polski. I święcie przekonany jest, iż to właśnie on ma nie tylko wizję przyszłości, adekwatną strategię i taktykę, ale też magnetyczną charyzmę, za którą pójdą tłumy. Najczęściej jednak w praktyce okazuje się, iż nie pójdzie za nią choćby najbliższa rodzina i sąsiedzi. Ale cóż… Tym gorzej dla praktyki.
Powstają kolejne partie tworzone przez samozwańczych „zbawców” narodu o wątpliwych biografiach. Tworzą się kolejne rozłamy tektoniczne w podwórkowej piaskownicy. Warto w tej sytuacji zachować elementarny zdrowy rozsądek i po prostu robić swoje jak najlepiej się to potrafi. Przede wszystkim być uczciwym w trudnych czasach wobec samych siebie i własnych rodaków. Ale też zdobywać i szerzyć wiedzę o tym, co dziś najistotniejsze; próbować wyjaśniać świat, żeby później, w sprzyjających okolicznościach, móc go w sposób racjonalny i przemyślany zmienić.
Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 49-50 (3-10.12.2023)