Afera związana z wydatkowaniem środków z Krajowego Planu Odbudowy (KPO) w sektorze HoReCa jest faktem. Fundusze, które miały służyć wzmocnieniu odporności gospodarki na przyszłe kryzysy, w części zostały przeznaczone na cele o wątpliwej wartości rozwojowej — od jachtów, przez drogi sprzęt AGD, po oranżerie i solaria. Sprawa trafiła pod lupę Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, a wiceminister Jan Szyszko (Polska 2050) zapowiedział kontrolę „każdej złotówki”.
W tym kontekście Przemysław Czarnek, poseł PiS i były minister edukacji, postanowił uderzyć w obecny rząd. Zapowiedział, iż Polska „na pewno” nie wykorzysta wszystkich środków z KPO, obwiniając za to Platformę Obywatelską i Donalda Tuska. W jego narracji to właśnie oni przez lata blokowali fundusze, a obecny rząd desperacko wydaje je „na bzdury”.
Problem w tym, iż jest to obraz skrajnie uproszczony — a chwilami po prostu fałszywy przez pominięcie istotnych faktów. PiS negocjował KPO przez lata, ale nie zdołał wprowadzić tych środków do polskiej gospodarki. Dopiero gabinet Tuska odblokował fundusze i faktycznie sprowadził je do kraju. Mimo to w opowieści Czarnka PiS występuje wyłącznie jako poszkodowany, a cała odpowiedzialność zostaje zrzucona na oponentów.
Taka selektywna pamięć to wygodny mechanizm — pozwala ominąć pytania o to, dlaczego przez czas rządów PiS nie zbudowano skutecznych narzędzi nadzoru nad wydatkowaniem funduszy unijnych. Czarnek woli wskazywać na „absurdalne projekty” obecnych władz niż zastanowić się, czy system kontroli nie był wadliwy od lat, także w okresie, gdy sam był członkiem rządu.
Co więcej, jego wypowiedzi są pełne wewnętrznych sprzeczności. Z jednej strony zarzuca nieudolność i marnotrawstwo, z drugiej — chwali PiS za rzekome znajdowanie alternatywnych źródeł finansowania. o ile takie możliwości faktycznie istniały, to tym bardziej rodzi się pytanie: dlaczego nie udało się wprowadzić do Polski miliardów z KPO i jednocześnie zagwarantować ich rozsądnego wydatkowania?
Najmocniejszy element retoryki Czarnka to groźnie brzmiące stwierdzenie, iż „za to powinno się siedzieć”. Takie hasło działa na emocje, ale nie wnosi nic do merytorycznej dyskusji — nie padają konkretne podstawy prawne, brak wskazania osób odpowiedzialnych w rozumieniu procedur karnych. Jest to raczej gest politycznego teatru niż próba realnego rozliczenia.
Cały problem z takim sposobem komentowania polega na tym, iż sprowadza poważną debatę o mechanizmach kontroli funduszy publicznych do gry w obarczanie winą przeciwnika. KPO to program o precyzyjnych ramach czasowych i skomplikowanych procedurach, wymagający planowania, selekcji projektów i monitorowania efektów. jeżeli dziś pieniądze trafiają na cele wątpliwe, to znak, iż zawiódł system. A system ten powinien być odporny na błędy niezależnie od tego, kto w danej chwili sprawuje władzę.
Czarnek woli jednak budować narrację o „ostatnich tygodniach tego rządu”, zamiast wprost przyznać, iż problem nadużyć w wydatkowaniu środków zewnętrznych jest w Polsce strukturalny. Bez zmiany tego podejścia każda kolejna transza funduszy — niezależnie od rządzącej ekipy — będzie narażona na podobne patologie.
Czarnek może więc głośno wskazywać winnych, ale dopóki nie przyzna, iż jego własna formacja nie potrafiła sprowadzić KPO do Polski ani zabezpieczyć mechanizmów jego wydatkowania, jego oskarżenia pozostaną tylko politycznym spektaklem bez merytorycznej wartości.