Konwencja programowa Prawa i Sprawiedliwości w Katowicach miała być pokazem jedności i świeżości. Miała być sygnałem, iż partia po wyborczej porażce w 2023 roku potrafi się odrodzić, odnaleźć nowy język i nowych ludzi.
Zamiast tego, jeszcze zanim Jarosław Kaczyński zdążył rozpocząć swoje przemówienie, PiS znów ugrzązł w wewnętrznych sporach, personalnych animozjach i zakulisowych rozgrywkach. „Mój entuzjazm wobec konwencji osłabł. Tak do zera” – przyznał w rozmowie z Interią jeden z posłów.
Konwencja, zaplanowana jako „nowe otwarcie”, stała się pokazem starych nawyków – lojalności wobec prezesa, walk frakcyjnych i prób sił między twardogłowymi a umiarkowanymi. „Frakcje rywalizują o to, kto wystąpi w jakim panelu i na ostatniej prostej wycinają się z debat” – relacjonuje Interia. Tak wygląda współczesne PiS: zamiast programowej refleksji, walka o mikrofony i miejsca przy stole.
Przykładów nie brakuje. Paweł Jabłoński, poseł uważany za człowieka Mateusza Morawieckiego, miał pierwotnie wystąpić w panelu o reformie wymiaru sprawiedliwości. Jednak w ostatniej chwili jego miejsce zajął… Zbigniew Ziobro. „Była interwencja ziobrystów u prezesa i wypadł z panelu, ale potem sprawa była wyjaśniana i ostatecznie w przeddzień konwencji ustalono, iż jednak w panelu mają być obaj” – opowiada jeden z polityków PiS. Brzmi to jak groteska, ale doskonale oddaje atmosferę partii, w której nic nie dzieje się bez osobistej decyzji Kaczyńskiego, a każdy gest staje się elementem wewnętrznej układanki.
Jeszcze większe emocje wzbudził panel poświęcony zmianom w konstytucji. W jego składzie znaleźli się m.in. Tobiasz Bocheński, Przemysław Czarnek, Julia Przyłębska i Jerzy Kwaśniewski – nazwiska, które bardziej kojarzą się z ideologiczną krucjatą niż z merytoryczną debatą o ustawie zasadniczej. „Tak polityczny skład nie sprzyja poważnej dyskusji” – komentują partyjni rozmówcy Interii. To miał być sztandarowy punkt kongresu, symbol „poważnego państwa”, a wyszło jak zwykle – kółko wzajemnej adoracji.
Na tym tle szczególnie groteskowo wygląda powrót Jacka Kurskiego, który w ostatniej chwili został dopisany do panelu o mediach publicznych. Jak podaje Interia, były szef TVP sam interweniował u prezesa, bo jego nazwiska nie było w pierwszej wersji programu. „Zamiast pokazać nowe otwarcie, świeże twarze, polityków młodszego pokolenia, my stawiamy na Jacka Kurskiego. To polityka, którą nasi wyborcy odrzucili w 2023 roku, a my im teraz mówimy, iż damy im to samo, tylko więcej i bardziej” – żali się jeden z posłów.
To nie tylko konflikt pokoleniowy, ale też starcie dwóch wizji partii. Z jednej strony frakcja umiarkowanych, skupiona wokół Mateusza Morawieckiego, która chciałaby odzyskać centrowego wyborcę. Z drugiej – twardy obóz ziobrystów i radykałów, którym bliżej do Roberta Bąkiewicza niż do jakiejkolwiek centrowej refleksji. „Kaczyński uznał, iż w tym momencie ważne są mobilizacja i bojowe nastawienie. Dlatego idzie w radykalizm, eksponując takie osoby, jak Ziobro czy Bąkiewicz” – mówi jeden z polityków.
Problem w tym, iż radykalizm przestaje działać. Jak przyznaje inny rozmówca: „Jak prezes przypomni sobie o centrum, może być już za późno. To dzisiaj mamy całą masę sierot po Hołowni, wyborców centrowych, którzy mogliby być dla nas do wzięcia. Jak jednak mają na nas głosować, gdy sami robimy z siebie partię oszołomów? Tusk nie musi nic robić, by nam spadały sondaże”.
Te słowa brzmią jak diagnoza nie tylko sytuacji w PiS, ale całego stylu uprawiania polityki przez Kaczyńskiego. Partia, która przez lata była żelazną machiną lojalności i dyscypliny, dziś zaczyna się sypać od środka. Nie dlatego, iż zabrakło wrogów – ale dlatego, iż zabrakło sensu.
W Katowicach miało być nowe otwarcie, a wyszedł spektakl rozczarowania. „Mój entuzjazm osłabł. Tak do zera” – powiedział poseł PiS. W tych słowach słychać nie tylko frustrację jednego parlamentarzysty, ale echo głębszego zmęczenia. Bo PiS przestaje być wspólnotą idei. Staje się polem bitwy o względy prezesa – i o ostatni kawałek władzy.

5 dni temu














