Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło, iż rozpoczyna prace nad programem wyborczym na 2027 rok. W teorii brzmi to jak poważny proces, wymagający świeżego myślenia i zrozumienia nowych wyzwań. W praktyce jednak trudno oprzeć się wrażeniu, iż PiS próbuje odtworzyć scenariusz z 2015 roku — jakby wystarczyło powołać kilka zespołów, zamknąć posłów w sali sejmowej i ogłosić, iż prace „ruszyły”, by odzyskać wiarygodność. Tymczasem największym problemem nie jest to, iż partia nie ma programu. Problem polega na tym, iż nie ma już żadnej wizji Polski.
Według doniesień portalu wPolityce.pl, w Sejmie ma się odbyć niejawne spotkanie posłów, zorganizowane przez partyjne kierownictwo. Władze PiS mówią, iż nowy program ma zostać „rzetelnie przygotowany” i iż to właśnie solidny dokument zapewni partii zwycięstwo — tak jak rzekomo stało się w 2015 roku. Ale różnica między tamtym momentem a dzisiejszą sytuacją jest zasadnicza. Ówczesne hasła, choćby jeżeli były populistyczne, trafiały w realne poczucie społecznej stagnacji. Dziś PiS nie potrafi zdiagnozować żadnego z wyzwań współczesności, a tym bardziej zaproponować kierunku zmian.
Od miesięcy PiS nie przedstawia żadnych nowych idei. Cała działalność partii polega na reagowaniu — zawsze defensywnym — na to, co robi rząd Donalda Tuska. Gdy premier przedstawia strategię europejską, PiS odpowiada wyłącznie protestem. Gdy rząd porządkuje media publiczne, PiS mówi o „zamachu”, ale nie potrafi wskazać, jaki model uważa za adekwatny. Kiedy Tusk prezentuje pięć zasad odpowiedzialnego państwowca, PiS nie potrafi choćby zareagować jednym sensownym argumentem. Każda inicjatywa rządu wywołuje po stronie opozycji ten sam odruch: gniew bez propozycji, sprzeciw bez alternatywy.
Zapowiedź tworzenia programu w takim klimacie brzmi więc jak próba ratowania własnego wizerunku, a nie jak realna praca nad przyszłością państwa. Na Nowogrodzkiej panuje przekonanie, iż jeżeli tylko uda się przygotować dokument o odpowiedniej objętości, pełen sloganów i hasłowych propozycji, Polacy zapomną o minionych latach chaosu i konfliktów. Takie myślenie jest polityczną iluzją. PiS powtarza gesty z przeszłości, nie rozumiejąc, iż zmieniła się zarówno Polska, jak i potrzeby wyborców.
Najbardziej uderzające jest to, iż partia, która przez lata budowała swoją tożsamość na obietnicy „silnego państwa”, dziś sama nie potrafi wskazać, co takim państwem miałoby być. W wypowiedziach jej liderów nie ma już ani spójnej diagnozy problemów, ani choćby namiastki planu. To polityka odtwarzania, nie kreowania. Polityka nostalgii, nie przyszłości. Polityka, która udaje, iż kontroluje sytuację, choć w rzeczywistości reaguje nerwowo na każdy ruch rządu.
Zapowiadany „zespół programowy” nie zmieni tego stanu rzeczy, bo jego powołanie nie jest wyrazem energii, ale desperacji. To próba pokazania, iż partia przez cały czas jest zdolna do działania strategicznego — choć od dawna widać, iż działa wyłącznie taktycznie, od konferencji do konferencji, od kryzysu do kryzysu. Dokument, który ma powstać, będzie prawdopodobnie pełen haseł o bezpieczeństwie, suwerenności, rodzinie czy sprawiedliwości. Ale nie odpowie na żadne pytanie, które naprawdę zadaje sobie dziś Polska: jak radzić sobie z kryzysem demograficznym? Jak budować bezpieczeństwo energetyczne? Jak modernizować państwo w czasie gwałtownych zmian technologicznych? Jak przyciągać inwestycje zamiast je odstraszać? PiS nie ma pojęcia — i to widać w każdym publicznym wystąpieniu jego polityków.
Dzisiejsza partia Jarosława Kaczyńskiego żyje mitami sprzed dekady. Próbuje odtworzyć emocje z 2015 roku, ale nie potrafi odpowiedzieć na wyzwania 2024. Program, który ma powstać, będzie więc jedynie dekoracją. Ładnie spisaną, może choćby obszerną — ale całkowicie pozbawioną treści. Bo żeby stworzyć program, trzeba najpierw wiedzieć, dokąd się zmierza. PiS tego nie wie. I to właśnie jest jego największy problem.

6 godzin temu













