PiS udaje iż nie słyszy. A protestów jest coraz więcej

5 dni temu

Wyniki wyborów prezydenckich 2025 roku, w których Karol Nawrocki, popierany przez Prawo i Sprawiedliwość, zwyciężył z Rafałem Trzaskowskim różnicą zaledwie 1,78 proc. głosów, miały być powodem do świętowania.

Frekwencja na poziomie 71,63 proc. pokazała zaangażowanie Polaków w proces demokratyczny. Jednak euforia PiS gwałtownie przyćmiła fala protestów wyborczych, która z dnia na dzień rośnie. Do Sądu Najwyższego wpłynęło już 28 protestów, a termin ich składania upływa dopiero 16 czerwca. W obliczu tych wydarzeń Prawo i Sprawiedliwość zdaje się robić wszystko, by nie usłyszeć głosu obywateli kwestionujących uczciwość wyborów. Czy ta strategia milczenia i bagatelizowania problemów wzmocni ich pozycję, czy raczej podkopie zaufanie do polskiej demokracji?

Protesty wyborcze, które dotyczą zarówno pierwszej, jak i drugiej tury głosowania, obejmują zarzuty od błędów w liczeniu głosów po incydenty budzące podejrzenia o stronniczość. Choć niektóre zgłoszenia mogą wydawać się błahe, w sytuacji, gdy różnica między kandydatami wyniosła niespełna 370 tys. głosów, każdy szczegół ma znaczenie. Tymczasem PiS konsekwentnie unika poważnej debaty na temat tych zarzutów. Oficjalne komunikaty partii skupiają się na gratulacjach dla Nawrockiego i planach na jego prezydenturę, a kwestie nieprawidłowości są albo pomijane, albo sprowadzane do marginalnych incydentów. Taka postawa budzi pytanie: czy obóz rządzący naprawdę wierzy, iż milczenie zagłuszy wątpliwości?

Sąd Najwyższy, który do 2 lipca ma wydać uchwałę o ważności wyborów, stoi przed trudnym zadaniem. Procedura rozpatrywania protestów jest ściśle określona – w ciągu 14 dni od ogłoszenia wyników przez PKW obywatele mogą zgłaszać skargi, które następnie analizuje Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Ta izba, krytykowana przez opozycję za brak niezależności, jest kolejnym punktem spornym. PiS, zamiast odnosić się do tych zarzutów, zdaje się grać na czas, licząc, iż machina sądownicza zatwierdzi wynik bez większych perturbacji. Już w poniedziałek, 9 maja, Państwowa Komisja Wyborcza zajmie się sprawą błędnie policzonych głosów w niektórych komisjach, co może dodatkowo zaostrzyć debatę. Jednak reakcje polityków PiS sugerują, iż partia woli przemilczeć problem, niż zmierzyć się z nim otwarcie.

Historia pokazuje, iż ignorowanie protestów wyborczych nie jest nową strategią PiS. W 2020 roku, partia rządząca również bagatelizowała ich znaczenie. Tym razem jednak skala wątpliwości i napięta atmosfera polityczna sprawiają, iż strategia ta może okazać się ryzykowna. Polacy, którzy masowo zgłaszają protesty, domagają się przejrzystości i sprawiedliwości. Ignorowanie ich głosu to prosta droga do pogłębienia kryzysu zaufania do instytucji państwa.

PiS zdaje się wierzyć, iż wystarczy przeczekać burzę. Jednak w demokracji, gdzie każdy głos ma znaczenie, zamykanie uszu na protesty to nie tylko brak szacunku dla obywateli, ale i igranie z fundamentami państwa prawa. Jak długo Prawo i Sprawiedliwość będzie udawać, iż fala niezadowolenia nie narasta? Czy partia jest gotowa zmierzyć się z konsekwencjami, gdy Sąd Najwyższy wyda swoją uchwałę? Jedno jest pewne – milczenie nie rozwiąże problemu, a może go tylko pogłębić.

Idź do oryginalnego materiału