W polskiej polityce jest kilka tematów, które działają jak odruch bezwarunkowy. Wystarczy słowo „CPK”, a PiS natychmiast podnosi alarm, stawia patriotyczne sztandary i przedstawia siebie jako jedynych obrońców cywilizacyjnego skoku. W tej roli szczególnie aktywnie występuje Waldemar Buda — dziś europoseł, wcześniej minister rozwoju, a jeszcze wcześniej człowiek, który miał być technokratyczną twarzą „dobrej zmiany”.
Problem w tym, iż im głośniej Buda broni projektu, tym bardziej widać, iż jego opowieść nie wytrzymuje zderzenia z faktami. I iż styl, który miał być dowodem wiary w wielkie inwestycje, coraz częściej brzmi jak nerwowa obrona politycznego mitu.
W rozmowie z portalem wPolityce.pl Buda mówi: „Ta władza szuka pretekstu do tego, żeby duże projekty albo ograniczać, albo z nich rezygnować, albo zmieniać ich nazwy”. I dalej: „Znów będą wszczynać jakieś postępowania i audyty”. W jego narracji kontrole i przegląd dokumentów to zamach na ambicję, a audyt — potwarz wobec twórców projektu.
Tyle iż w państwie prawa audyt to nie sabotaż, ale standard. A jeżeli ktoś naprawdę wierzy w siłę projektu, powinien być pierwszym zainteresowanym tym, by wszystko było czyste i przejrzyste. Budzie jednak bliżej do tonu: „nie sprawdzajcie nas, bo to przeszkadza we wznoszeniu pomników”.
Najbardziej uderza jego ironiczna obrona: „Za chwilę wykryją jakąś małą nieprawidłowość w wypłacie świadczenia 800 plus i nazwą je ‘tuskowym’, a elektrownię jądrową będą nazywać ‘motykanką’”. To nie jest finezyjny żart ludzi pewnych swojej pracy. To raczej sygnał nerwowości. Że jeżeli ktoś zapyta o dokumenty, trzeba zbudować atmosferę drwiny i emocji, zanim padnie konkret.
Bo konkrety — te prawdziwe — pojawiają się dziś w najmniej wygodnym miejscu: przy sprawie działki, która miała być elementem przygotowań pod CPK. Buda próbuje ją zneutralizować: „Nagłaśniana sprawa działki będzie pretekstem, by odbierać nam prawo głosu w sprawie budowy CPK”.
To klasyczna odwrócona logika. Najpierw inscenizacja: nie ma afery, jest atak. Potem sugestia monopolu na troskę o inwestycję. Na końcu — próba wyprzedzenia pytania, które i tak padnie: dlaczego doszło do transakcji? I kto nad nią czuwał?
Te pytania nie mają nic wspólnego z „uwalaniem projektu”. Mają natomiast wiele wspólnego z odpowiedzialnością publiczną — tą, której politycy nie powinni się bać.
PiS przez lata zbudował wokół CPK język narodowego obowiązku, modernizacyjnego marzenia, wręcz dziejowej misji. Ale w praktyce projekt pozostał przede wszystkim obietnicą: efektowną na slajdach, potężną w przekazie, kruchą w realizacji. I właśnie dlatego Buda tak gwałtownie reaguje, gdy w grę wchodzi rzecz najprostsza: spokojna weryfikacja.
Nie chodzi bowiem o to, iż rząd ocenia projekt inaczej. Chodzi o to, iż rząd ma do niego podejść jak do wielomiliardowej inwestycji, a nie do partyjnego symbolu. I dla ludzi, którzy latami żyli narracją, iż są jedynymi strażnikami narodowej modernizacji, to musi być dyskomfort.
„Nie wiadomo, co ta władza będzie chciała z tym wszystkim zrobić” — kończy Buda. Ale obywatel mógłby odpowiedzieć: tym razem wiadomo. Zapyta, ile to kosztowało, na jakich zasadach, z jakimi ziemiami i procedurami w tle.
To różnica między rządzeniem państwem a występowaniem w politycznym teatrze.
CPK — jeżeli ma powstać — potrzebuje inżynierów, planów, harmonogramów i kontroli. Nie obrażonych wywiadów.
Budowanie przyszłości wymaga ciszy biur projektowych i ciężaru decyzji, a nie medialnych rekonstrukcji heroizmu. I tego właśnie w tonie Waldemara Budy dziś najbardziej brakuje.

21 godzin temu






