Od 24 lutego 2022 roku było oczywiste, iż najgorszym scenariuszem dla Polski będzie rozejście się Unii Europejskiej z USA. W pierwszych latach wojny, gdy prezydentem USA był Joe Biden, wydawało się, iż prowodyrem tego rozstania mogą być niektóre państwa Europy Zachodniej i Środkowej, niechętne wspieraniu Ukrainy i stanięciu po jednej ze stron konfliktu. Niemcy, Austria, Węgry i co najmniej kilka innych państw nie paliło się nie tylko do finansowania Kijowa, ale przede wszystkim zerwania więzi gospodarczych z Moskwą.
W tamtym czasie pocieszające było, iż przynajmniej w Polsce oba główne obozy polityczne – PiS oraz szeroko rozumiany anty-PiS – były zgodne. Nikt nie podważał konieczności utrzymania bliskich relacji euroatlantyckich oraz obecności Amerykanów w regionie. Wręcz przeciwnie, doszło do znacznego zwiększenia tej ostatniej oraz chwilowego zbliżenia politycznego Warszawy i Waszyngtonu (chociaż mocno wyolbrzymianego), gdy do Polski co chwilę przybywali najwyżsi urzędnicy amerykańskiej administracji – z Bidenem i Harris na czele. Zmiana władzy w Polsce niczego pod tym względem nie zmieniła, gdyż nowy rząd z grubsza utrzymał linię polityki międzynarodowej poprzedników.
Co więcej, finalnie udało się przemóc niechęć unijnych ukrainosceptyków. Unia Europejska we współpracy z Amerykanami oraz szerzej G7 nałożyła surowe sankcje na Moskwę i rozpoczęła stałe finansowanie Kijowa, idące w dziesiątki miliardów euro – i to nie licząc broni. Unia Europejska miała choćby rozpocząć wspólną produkcję amunicji, a do NATO dołączyły Szwecja i Finlandia. Szło to jak po grudzie, ale jednak Zachód posuwał się w dobrym kierunku. Niektórzy rozentuzjazmowani publicyści z centroprawicy (np. Igor Janke) ogłaszali choćby nadchodzący wzrost znaczenia Polski w Europie, która miała się stać nowym mocarstwem regionalnym, chociaż od początku wyglądało to na bajkopisarstwo.
Cios nadszedł z zupełnie innej strony oraz na kompletnie innej płaszczyźnie. Za Oceanem do władzy doszła ekipa asertywnych, a choćby ofensywnych rewizjonistów. Amerykanie zaczęli podważać ład i reguły, który sami stworzyli, ponieważ mają one być rzekomo niekorzystne dla USA – co już na oko wygląda kuriozalnie, a po bliższym przyjrzeniu jeszcze bardziej. Co gorsza, zaczęli oni również podważać wszystkie wartości, na których dotychczas były oparte państwa Zachodu – praworządność, równość, relatywną niezależność polityki od wielkiego kapitału (nawet jeżeli była ona dosyć iluzoryczna) czy standardy debaty publicznej. Jakby tego było im mało, nowi kowboje przy władzy rozpoczęli również wyśmiewanie swoich dotychczasowych sojuszników, lekceważenie ich, a choćby zupełnie oficjalne mieszanie się do procesu demokratycznego Kanady, Niemiec, Wielkiej Brytanii, a w bliskiej perspektywie także Polski.
Tymczasem w Polsce również doszło do rozłamu, którego potężnego znaczenia niemal nikt nie dostrzega. Nienawidzące się dwa główne obozy PiS oraz anty-PiS mimo wszystko były dotychczas zgodne w kluczowych dla Polski kwestiach. Oba zgodnie popierały członkostwo w UE i bliski sojusz z USA, choćby jeżeli ci pierwsi w kwestii polityki unijnej regularnie grymasili. Po zwycięstwie Trumpa partia Kaczyńskiego jednoznacznie, bezrefleksyjnie i bezkrytycznie stanęła po stronie Waszyngtonu. Uwiązany wcześniejszymi niemądrymi wypowiedziami oraz koneksjami politycznymi obóz Tuska stanął po stronie Europy.
Tym drugim trzeba przynajmniej przyznać, iż trochę nie mają już wyjścia i robią to niechętnie, a na twarzach widać cień zrozumienia powagi sytuacji. Niesamowita eksplozja entuzjazmu w obozie PiS pokazuje, iż potencjał intelektualny tej partii jest druzgocąco niski. Politycy PiS oraz pisowscy dziennikarze widzą wyłącznie krótkotrwałe korzyści polityczne, kompletnie nie dostrzegając, iż realizacja tego wszystkiego, na co liczą, skończy się dla Polski koszmarem. Zostaniemy osamotnionym europejskim bastionem USA, który Amerykanie zostawią bez żalu, gdy tylko będzie im się to opłacać. Jak, dajmy na to, Filipiny w latach 40. oraz ich stolicę Manilę, z której czmychali chybcikiem, zostawiając jej mieszkańców na pastwę Japończyków. Co prawda parę lat później je odbili, ale w międzyczasie Japończycy zrobili tam prawdziwy terror, na przykład bataański marsz śmierci, podczas którego wojska cesarskie mordowały jeńców.
Być może nieco histeryzuję – ale tylko nieco. Przypomnijmy, iż Amerykanie już wprost straszyli Danię użyciem siły w sprawie Grenlandii. W takiej sytuacji musielibyśmy stanąć po stronie należącej do NATO Danii – jeżeli mamy poważnie traktować art. 5 Paktu Północnoatlantyckiego. choćby jeżeli to jest wciąż czysto teoretyczne, to już sam fakt, iż gdzieś na horyzoncie zamajaczyła możliwość starcia polskich żołnierzy z marines – choćby i na drugim końcu świata i w pojedynczych potyczkach – jest z punktu widzenia Polski koszmarny. Zapowiada możliwość dekonstrukcji architektury bezpieczeństwa, dzięki której nad Wisłą po raz pierwszy w historii powstał jako taki dobrobyt.
W takiej sytuacji w Warszawie powinny zabrzmieć wszystkie dzwonki alarmowe. Klasa polityczna, zamiast kontynuować coraz głośniejsze darcie na siebie buzi, powinna wspólnie wyjść i zakrzyknąć: „ej, kochani, nie przesadzajmy, nie musimy się bardzo lubić, sami się tu raczej nie znosimy, ale nie ma powodu, żeby wszystko demolować”.
Skutki tego rozwodu i coraz bardziej ofensywnej polityki USA będą fatalne. Waszyngton rozpoczął prowadzenie polityki nacjonalistycznej, co widać chociażby po pierwszych działaniach wymierzonych w Meksyk i Kolumbię. Ta druga została zwyczajnie potraktowana z buta – gdy Bogota odmówiła przyjmowania kolejnych transportów imigrantów, została postraszona takimi sankcjami gospodarczymi, iż potulnie podwinęła ogon. Ten sposób prowadzenia polityki pozbawia znaczenia jakiekolwiek zasady prawa międzynarodowego oraz przede wszystkim umowy międzypaństwowe, na których opiera się polskie bezpieczeństwo. Żeby w takiej sytuacji się cieszyć i patrzeć na to z optymizmem – jak robią to pisowcy – trzeba być albo pijanym, albo całkowicie niemądrym cynikiem, który dostrzega wyłącznie krótkotrwałe korzyści.
Jak na razie na prawicy jest karnawał, ale potrwa on tylko do momentu, gdy te nowe realia dojdą do Polski. jeżeli ktoś się oburzał na rezygnację z podatku cyfrowego, którą obwieścił nam Mike Pence, albo zgodę rządu na przyjazd ściganego za ludobójstwo Netanjahu do Oświęcimia, to niech się przygotuje na znacznie bardziej bolesne policzki. Realia, w których liczy się wyłącznie prawo siły, stawiają Polskę w niezbyt korzystnym położeniu – nasza siła wciąż jest taka sobie, szczególnie na tle niektórych sąsiadów. Nie mówiąc już o tym, iż takie realia są koszmarne z punktu widzenia zwykłego humanizmu. Niezbyt fajnie chodzi się po ulicy, gdy w każdej można dostać w twarz i zostać skrojonym z portfela i telefonu.
Na tym tle choćby upadek globalnej polityki klimatycznej jest drugorzędny. Tu się rozgrywają ważniejsze kwestie – czy ustanowiony będzie globalny ład, czy koncert mocarstw. W tym drugim na pewno nie będziemy przy stole, a to i tak będzie najmniejszy problem.