W demokratycznym państwie coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Ale Polska pod rządami PiS – choćby jeżeli formalnie już oddanymi – wciąż żyje według reguł pisanej na Nowogrodzkiej paranoi. Według nieoficjalnych, ale wiarygodnych informacji, służby specjalne przez cały czas inwigilują dziennikarzy i twórców internetowych uznanych za „niewygodnych”. A wszystko to pod nosem nowego kierownictwa, które – jak się okazuje – nie kontroluje jeszcze aparatu bezpieczeństwa państwa. Ten wciąż działa według logiki partyjnej, nie państwowej.
Za operacją, która jest skrzętnie ukrywana przed opinią publiczną i maskowana przez ludzi dawnych służb, stoją osoby wywodzące się z CBA i słynnej „kastowej” szkoły w stylu Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Ich metody? Klasyka gatunku z czasów PRL, tylko w wersji cyfrowej: podsłuchy, kontrola transmisji danych, lokalizacja GPS, analiza kontaktów, a choćby obserwacja fizyczna. Cel? Prosty jak ideologia PiS: zastraszyć, wyciszyć, skompromitować.
Ofiarami są dziennikarze, którzy odważyli się patrzeć władzy na ręce. Tacy, którzy nie pisali peanów na cześć „polskiego ładu” i nie klaskali, gdy prezes wypowiadał wojnę Unii Europejskiej. Do podsłuchiwanych należą zarówno znani publicyści, jak i niezależni youtuberzy z dużym zasięgiem. Liczy się jedno: by ich głos nie dotarł za daleko i nie poruszył zbyt wielu.
Co gorsza, wszystko wskazuje na to, iż nowa władza – a przynajmniej jej cywilna część – nie wie o skali tego procederu. Albo wie i udaje, iż nie wie. Albo wie, ale jeszcze nie może z tym nic zrobić, bo kadry w służbach to wciąż ludzie PiS – wyszkoleni do lojalności wobec partii, nie wobec konstytucji. To już nie tylko dziedzictwo Pegasusa. To stan umysłu – mentalność państwa, w którym każde niezależne słowo jest traktowane jak zamach stanu. W którym służby zamiast ścigać przestępców, śledzą dziennikarzy. W którym rządzący boją się nie bomb, tylko pytań.
A może jednak nie wszystko stracone? Może ktoś odważy się przeciąć te pisowskie nici szpiegowskiej pajęczyny? Bo jeżeli nie – to państwo, które miało być praworządne, jest atrapą. Paprotką. Nie tylko dziennikarską.