Od kilku dni w debacie publicznej pojawia się motyw rosyjskich dronów, które coraz częściej naruszają polską przestrzeń powietrzną. Komunikaty rządu, wojska i służb pokazują jasno: zagrożenie jest realne, a odpowiedzialność za przygotowanie państwa do takich wyzwań spoczywa na barkach tych, którzy przez ostatnie osiem lat mieli władzę. Coraz wyraźniej widać, iż politycy Prawa i Sprawiedliwości zaczynają zdawać sobie sprawę z tej prawdy – choć próbują obarczać winą obecny rząd.
Problem w tym, iż to właśnie PiS odpowiada za brak systemów antydronowych, opóźnione modernizacje, niejasne decyzje zakupowe i chaos w planowaniu obronności. Teraz, gdy Rosja eskaluje działania na Ukrainie, a drony naruszają nasze granice, wychodzą na jaw wszystkie lata zaniedbań.
Najlepszym przykładem są wypowiedzi Mariusza Błaszczaka i Jacka Sasina. Obaj politycy publicznie alarmują, iż Polska „nie może się czuć bezpieczna” i iż „trzeba strącać każdy dron”. To brzmi poważnie – ale budzi też gorzką refleksję: gdzie byli, kiedy odpowiadali za bezpieczeństwo kraju? Błaszczak był ministrem obrony, Sasin wicepremierem, jedną z najważniejszych postaci rządu. To właśnie w ich rękach była decyzja, jak przygotować Polskę na nowe zagrożenia.
Tymczasem dziś udają zdziwionych, iż nasze systemy nie są kompletne, iż procedury wymagają wzmocnienia, iż nowoczesne technologie powinny być szybciej wdrażane. Polacy mają prawo pytać: dlaczego tego wszystkiego nie zrobiono, gdy PiS miał pełnię władzy i miliardy złotych w budżecie obronnym?
Nie da się ukryć – za rządów PiS wydatki na obronność rosły. Problem w tym, iż rosły często w sposób chaotyczny. Zamiast spójnej strategii, mieliśmy festiwal konferencji prasowych i ogłaszania kolejnych „przełomowych zakupów”. Ale efekty na poligonach czy w jednostkach? Mizerne. Drony, które dziś stanowią jedno z największych wyzwań współczesnego pola walki, były traktowane po macoszemu.
Kiedy Ukraina już od 2014 roku uczyła się, jak z nimi walczyć, polska armia wciąż tkwiła w starych schematach. PiS wolał chwalić się kontraktami na czołgi czy haubice, które są ważne, ale nie odpowiadają na wszystkie współczesne zagrożenia. Brak całościowej wizji obrony przeciwlotniczej i przeciwdronowej dziś boleśnie wychodzi na jaw.
Politycy PiS próbują dziś przekonywać, iż to obecny rząd zaniedbał bezpieczeństwo. To wygodna narracja, ale nieuczciwa. Donald Tusk i jego ministrowie rządzą od niespełna roku. Tymczasem zaniedbania, o których mowa, narastały przez całe osiem lat rządów PiS. To wtedy decydowano, na co przeznaczyć pieniądze, jakie programy zrealizować, które inwestycje przesunąć w czasie.
Nie da się w kilka miesięcy nadrobić straconych lat. Nie da się błyskawicznie stworzyć systemu obrony, który powinien być budowany konsekwentnie od dawna. Próby przerzucenia odpowiedzialności wyglądają więc jak klasyczna ucieczka od winy.
Paradoksalnie, to, iż politycy PiS zaczynają przyznawać, iż Polska „nie jest w pełni bezpieczna”, może być pierwszym krokiem do zmiany myślenia. Ale nie zmienia to faktu, iż dziś płacimy cenę za ich błędy. Niezależnie od politycznych sympatii trzeba jasno powiedzieć: obronność państwa wymaga długofalowej strategii, nie konferencji prasowych. Wymaga inwestycji w technologie, nie władzy opartej na propagandzie.
Obywatele mają prawo oczekiwać, iż ci, którzy rządzą, będą działać z wyprzedzeniem, a nie reagować dopiero wtedy, gdy drony wlecą nad nasze terytorium. I mają też prawo rozliczać tych, którzy przez lata zaniedbywali te obowiązki.
Dziś politycy PiS próbują grać rolę ostrzegających patriotów. Ale Polacy pamiętają, iż to oni mieli osiem lat, by przygotować kraj na obecne wyzwania. I nie zrobili tego. Teraz nie wystarczy podnosić głosu w Sejmie i domagać się radykalnych działań. Trzeba przyznać się do własnych zaniedbań i zaakceptować, iż to właśnie ich decyzje – albo ich brak – doprowadziły do tego, iż Polska stoi dziś przed tak trudnym zadaniem.