Piekło zamarzło. Kaczyński przyznał się do błędów

2 dni temu

Coś nieprawdopodobnego wydarzyło się podczas VII Kongresu PiS w Przysusze: Jarosław Kaczyński, nieugięty sternik partii, przyznał się do błędów.

To moment, który w dotychczasowej karierze tego polityka wydawał się niemożliwy, a jednak 76-letni prezes, przemawiając pod hasłem „Zawsze za Polską”, zdobył się na refleksję nad spadkiem poparcia dla PiS. Czy to skrucha, czy raczej sprytny manewr starego lisa, który marzy o powrocie do władzy? Odpowiedź kryje się w jego własnych słowach – i ich pustce.

Kaczyński, jedyny kandydat na prezesa, wskazał pandemię COVID-19 jako pierwszy powód kryzysu poparcia. Przyznał, iż decyzje jak zamknięcie lasów czy ograniczenia w kościołach były „nadużyciem”, choć „ogólnie koniecznym”. To wyznanie brzmi jak półświatek – niby przeprosiny, ale z zastrzeżeniem, iż i tak nie było wyboru. Problem w tym, iż te „nadużycia” były jego rządów wizytówką: arbitralne, chaotyczne i oderwane od realiów. Zrównoważony budżet, o którym wspomniał, rozpadł się pod naporem dodatkowych wydatków na służbę zdrowia, ale zamiast przyznać brak przygotowania, Kaczyński zrzuca winę na „niespodziewany czynnik”. To nie refleksja, to unik – stary polityk znów szuka wymówki, zamiast wziąć pełną odpowiedzialność.

Drugi błąd, który wskazał, to wyrok Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji. Kaczyński broni orzeczenia jako zgodnego z konstytucją i wiarą katolicką, ale przyznaje, iż wywołało ono „potężny atak medialny” i „wulgaryzację” ze strony młodych kobiet i młodzieży. To zdanie odsłania jego oderwanie od rzeczywistości – zamiast zrozumieć gniew społeczny, widzi w nim jedynie „atak”. Młode pokolenie, które masowo protestowało, nie było wulgarnym tłumem, ale głosem sprzeciwu wobec narzucania ideologii. Kaczyński, zamiast wyciągnąć wnioski, woli lamentować nad mediami i młodymi, ignorując, iż to jego polityka podzieliła społeczeństwo.

Ten rzekomy rachunek sumienia to jednak bardziej gra niż autentyczna zmiana. Kongres, z Elżbietą Witek na czele i symbolicznym dodaniem 30- i 40-latków do Prezydium, ma udawać odnowę, ale Kaczyński pozostaje nietykalny. Jego „błędy” to nie wyznanie słabości, a próba zrzucenia odpowiedzialności na okoliczności i przeciwników. Starszy pan, marzący o powrocie do władzy, zdaje się wierzyć, iż samo przyznanie się do potknięć wystarczy, by odzyskać zaufanie. To naiwne – Polacy pamiętają nie tylko pandemię czy aborcję, ale i lata nepotyzmu, chaosu i manipulacji.

Kaczyński mówi o „zawsze za Polską”, ale jego wizja Polski to kraj pod jego kontrolą, gdzie dialog ustępuje miejsca monologowi. Przyznanie się do błędów mogłoby być krokiem ku autentycznej odbudowie, ale w jego ustach brzmi jak tani zabieg PR-owy. jeżeli naprawdę zależy mu na kraju, powinien ustąpić miejsca młodszym liderom, a nie udawać, iż kilka słów skruchy załatwi sprawę. Jego partia, zabetonowana pod jego przywództwem, nie ma szans na „wysoką klasę”, o której tak lubi mówić, dopóki on trzyma stery.

Nieprawdopodobne wyznanie Kaczyńskiego to więc tylko chwilowy zryw, który gwałtownie rozmyje się w jego ambicjach. Polska potrzebuje nowego rozdania, a nie sentymentalnego powrotu starego przywódcy, który choćby w chwili refleksji nie potrafi odejść od swojej narracji. Czy te „błędy” coś zmienią? Raczej nie – dopóki Kaczyński marzy o władzy, a nie o dobru wspólnym.

Idź do oryginalnego materiału