Ile cierpienia zmieści się w życiorysie jednej dziewczynki zaniedbanej przez matkę alkoholiczkę? Z jakimi trudnościami walczy dziecko obarczone spektrum płodowego zespołu alkoholowego? I czy historia taka jak ta może – mimo wszystko – zakończyć się happy endem?
Aleksandra i Marcin Jaroszewiczowie to małżeństwo z dziewięcioletnim stażem. Ona – absolwentka teologii, on – pracownik Muzeum Kinematografii w Łodzi. Ona – od zawsze zaangażowana wolontariuszka Fundacji im. Brata Alberta, on – poruszający się na wózku mężczyzna, wieloletni wolontariusz w domu dziecka. Po kilku randkach Aleksandra zaprosiła Marcina na wesele. Od tamtej pory tworzą wyjątkową więź, wypróbowaną w ogniu codziennych zmagań.
– Jeszcze przed ślubem rozmawialiśmy o tym, co zrobimy, jeżeli w przyszłości okaże się, iż nie możemy mieć dzieci. Wtedy nie sądziliśmy, iż życie powie „sprawdzam”. Po ślubie okazało się, iż zarówno ja, jak i Marcin jesteśmy niepłodni. To była dla nas bardzo trudna informacja. Wiele godzin przepłakaliśmy, przeszliśmy też przez terapię małżeńską – mówi Aleksandra. – Gdy już pogodziliśmy się z faktem, iż nie zostaniemy biologicznymi rodzicami, postanowiliśmy, iż zostaniemy rodziną zastępczą. I krok po kroku realizowaliśmy ten nasz „plan B” – dodaje.
Ubranka w rozmiarze 74
Amelia do domu Oli i Marcina trafiła w wyniku interwencji w 2020 roku, miała wtedy dwa lata i dwa miesiące. – Biologiczna mama Amelci jest uzależniona od alkoholu. Podczas jednej z kontroli pracownicy MOPS‑u wezwali policję. Podczas badania alkomatem okazało się, iż kobieta była pijana, miała prawie trzy promile. Dodatkowo była wtedy w ciąży z kolejnym dzieckiem – mówi Aleksandra.
– Amelia miała ponad dwa lata i nie reagowała na swoje imię. Nie potrafiła jeść samodzielnie, bo głównym „posiłkiem”, jaki „przygotowywała” jej biologiczna mama, była czekolada. Córka brała małą kostkę do buzi i czekała, aż się rozpuści. Nie potrafiła gryźć, nie znała smaku podstawowych produktów. To niewyobrażalne, ale jednak… Była karmiona głównie czekoladą, kaszą manną i mlekiem – wyznaje kobieta. – Kiedy do nas trafiła, nosiła ubranka w rozmiarze 74. Była malutka, niedożywiona, z wielopłaszczyznowymi deficytami – dodaje.
– Jej biologiczni rodzice bardzo często zostawiali ją w domu i nie wracali przez osiem, dziesięć godzin. Co się musiało dziać w głowie tak małego dziecka? Jak bardzo musiała się bać? Do tego ten alkohol i brak zainteresowania własną córką… Minęło wiele, wiele tygodni, zanim Amelka zrozumiała, iż u nas jest bezpieczna
– opowiada kobieta.
U dziewczynki zdiagnozowano FAS, czyli płodowy zespół alkoholowy. Oprócz tego Amelia cierpi na cukrzycę, ma wadę serca, postępującą wadę wzroku, opóźnienie psychomotoryczne, małogłowie i mózgowe porażenie dziecięce. – Kiedy do nas trafiła, była jak taki niemowlak. My jej rozszerzaliśmy dietę, u nas pozna- wała tak naprawdę normalne jedzenie. Nie potrafiła się bawić, nie komunikowała swoich potrzeb, była skrajnie zaniedbana – mówi Aleksandra.
Cztery dni, które zmieniły wszystko
– Kiedy decydowaliśmy się na bycie rodziną zastępczą, deklarowaliśmy przyjęcie jedynie zdrowego dziecka. Nie myśleliśmy o dziecku z niepełnosprawnością ze względu na Marcina i fakt, iż jeździ na wózku. Mieliśmy świadomość, iż np. dzieckiem leżącym nie damy rady się zająć. Stąd nasze zastrzeżenia – tłumaczy Aleksandra. – Kiedy zadzwonili do nas z PCPR i opowiedzieli nam o dziewczynce odebranej interwencyjnie, zapewniano nas, iż jest zdrowa, tylko zaniedbana. W cztery dni musieliśmy przygotować dom na przyjazd Amelki: potrzebny był wózek, ubranka, butelki, zabawki, no wszystko… Niestety, każdy kolejny dzień, gdy Amelia była już u nas, przynosił nowe trudności i kolejne diagnozy. Jednak pokonaliśmy ten ogrom przeciwności, chociaż po drodze wylaliśmy morze łez – przyznaje mama dziewczynki. – Najgorszy był moment, kiedy przyznano Amelci orzeczenie o niepełnosprawności ważne do szesnastego roku życia, czyli na maksymalny okres, na jaki można takie orzeczenie przyznać. To było jak zderzenie ze ścianą. Wtedy z całą mocą dotarło do nas, iż ona nigdy nie wyjdzie na prostą – dodaje.
Mała – wielka fanka kolei
Jednak Aleksandra i Marcin nie poddali się i każdego dnia, krok po kroku, walczą o sprawność ich córki. – Amelia ma cudowną ciocię od terapii. Potrafi już powiedzieć „mama”, „tata”, „jeść”, „daj”, „dziękuję” i wiele innych. Jej mowa wyraźnie przyspieszyła po podcięciu wędzidełka. Potrafi się sama pobawić, uwielbia tańczyć, rozpoznaje kilkadziesiąt zwierząt. Szaleje na punkcie pociągów. Od niedawna chodzi do przedszkola, dzięki czemu ma też przeróżne zajęcia, jak chociażby wyjście na basen czy do teatru. Dzięki temu uczy się życia w społeczeństwie – tłumaczy Aleksandra.
Jaroszewiczowie otrzymują wsparcie z Funduszu Dziecka Chorego. – Pieniądze z waszego stowarzyszenia przeznaczamy między innymi na zajęcia hipoterapii. Amelia dobrze reaguje na spotkania z końmi. Mówiłam już, iż uwielbia zwierzęta? Konie mają na nią zbawienny wpływ. Jest spokojniejsza, jej układ nerwowy wyraźnie odpoczywa podczas takich zajęć. Cieszymy się, iż możemy ją tam zabierać. Gdyby nie fundusz, nie moglibyśmy sobie pozwolić na ten rodzaj rehabilitacji – mówi mama Amelii.
Oprócz hipoterapii Ola i Marcin dbają, by Amelka miała regularny kontakt z logopedą, neurologopedą, ma także wsparcie asystenta osoby z niepełnosprawnością, jest pod stałą opieką lekarzy. Ola zrezygnowała z dobrze płatnej pracy, by móc całkowicie zająć się córeczką. – Dopiero od niedawna jesteśmy zawodową specjalistyczną rodziną zastępczą, dzięki czemu otrzymuję pensję za to, iż jesteśmy gotowi przyjąć do siebie kolejne dziecko. Oprócz tego mamy świadczenie wspierające i pielęgnacyjne, ze względu na to, iż Amelia ma orzeczenie. Mimo wszystko żyjemy skromnie. Wynajmujemy mieszkanie, które nie jest dostosowane do wózka inwalidzkiego. Jeździmy kilkunastoletnim samochodem. Prowadzimy zwyczajne, skromne życie – opowiada Aleksandra.
Od pierwszej chwili
Biologiczni rodzice Amelii zostali pozbawieni praw rodzicielskich, przez co dziewczynka mogła trafić do adopcji. Jaroszewiczowie przyznają, iż bardzo gwałtownie ich w sobie rozkochała. – Marcin lubi powtarzać, iż on od pierwszej chwili wiedział, iż to jest jego córka. Owinęła go sobie wokół palca. Mnie to zajęło nieco dłużej, ale już po dwóch, trzech tygodniach zorientowałam się, iż też przepadłam. Szanse, iż Amelia zostałaby zaadoptowana, były bardzo małe, właśnie ze względu na jej niepełno- sprawność. Ale dla nas, którzy w swoim otoczeniu od zawsze mieliśmy ludzi z niepełnosprawnościami, to nie był żaden problem. Po prostu pokochaliśmy Amelkę i zdecydowaliśmy, iż chcemy zostać jej rodzicami, nie tylko opiekunami – mówi kobieta.
– Proszę mi wierzyć, iż w momencie, kiedy Amelcia została przez nas adoptowana, kiedy do niej dotarło, iż to jej dom już na zawsze, jeszcze bardziej zaczęła się rozwijać. Ma w sobie niewypowiedzianą pogodę ducha i radość. I spokój, którego tak bardzo potrzebowała – opowiada Aleksandra. – Ona wie, iż ma dwie mamy i dwóch ojców. Tłumaczymy jej, iż jedna mama ją nosiła w brzuszku, a my nosiliśmy ją w sercu. Pamiętam ten moment, kiedy opowiedzieliśmy jej, iż ma już nasze nazwisko. Mówiliśmy, iż to taka pieczątka na serduszku, iż my mamy taką samą. Amelka lubi powtarzać, iż ma tę pieczątkę. I już chyba rozumie, iż żadne z nas nigdy jej nie zostawi.

19 godzin temu









