Patriotyzm – największy problem łajdaków

niepoprawni.pl 10 godzin temu

Najwidoczniej jestem już wystarczająco stary bo pamiętam wrażenie, jakie wywarł przed laty film „Imię róży” oparty na powieści włoskiego postmarksistowskiego filozofa Umberto Eco.

Po początkowych ochach i achach, i to za sprawą głównie Gazety Wyborczej, przyszła pora na otrzeźwienie. Otóż prawdziwy szwarccharakter inkwizytor Bernardo Gui zarówno w powieści jak i opartych na niej filmach jawi się niczym jakiś średniowieczny oficer śledczy NKWD. Nie interesuje go prawda ale tylko doprowadzenie do skazania choćby i niewinnych ludzi. Jest jakby żywcem wyjęty z XVI – XVII-wiecznych bajań anglistów o papistach.

Tymczasem rzeczywistość jest inna. Oto wg amerykańskiego historyka Jamesa B. Givena na 931 wyroków, jakie B. Gui wydał będąc inkwizytorem Tuluzy jedynie 41 stanowiły wyroki śmierci. Wg ówczesnych standardów można by go wręcz określić mianem łagodnego.

W całej swojej karierze inkwizytorskiej wydał ok. 1% wyroków śmierci. I to mimo tego, iż był jednym z głównych kościelnych inkwizytorów zwalczających herezję katarską.

To różniło go, jak i całą Inkwizycję, od sądownictwa świeckiego.

Tam liczba wyroków śmierci oscylowała koło 75-80%. Jedynie 2-2,5% podsądnych było uniewinnianych. Pozostali zaś byli skazani na kary mutylacyjne – wypalenie piętna, obcięcie dłoni, wypalenie oczu, obcięcie piersi czy też kastracja.

Niemiecką specyfiką (również polską, niestety) było wycinanie sromu i przybijanie go nad drzwiami ukaranej w ten sposób kobiety.

Tymczasem kary kościelne polegały na noszeniu szaty pokutnej (w niedzielę podczas mszy), pielgrzymce czy też odmawianiu psalmu (tak został ukarany Galileusz).

Różnica polegała na tym, iż władza świecka dążyła do eliminacji jednostki i zastraszenia społeczeństwa, władza kościelna (Inkwizycja) chciała ratować indywidualną duszę grzesznika.

Eco natomiast pominął zupełnie ten podstawowy aspekt.

Ba, nie tylko pominął. Choć z racji wykształcenia wiedział, jak było naprawdę, postanowił dać upust lewackiej legendzie.

Był głęboko wierzącym ateistycznym nihilistą.

Wspomniana powieść kończy się wymownym zdaniem.

Dawna róża pozostała tylko z nazwy, same nazwy nam jedynie zostały.

A zatem żyjemy pośród pojęć, które już tak naprawdę nie są wypełnione treścią.

Równie dobrze na jedzenie moglibyśmy mówić kaku… Wszystko bowiem jest umowne do tego stopnia, iż spoglądając w głąb nie odnajdujemy treści.

W wydanej pod koniec lat 1980-tych (w Polsce – 1993) „Wahadle Foucaulta”, powieści o objętości porównywalnej z… Trylogią Sienkiewicza tak naprawdę chodzi o jedno. Poprzez ukazywanie błądzenia ludzi na przestrzeni wieków, poszukiwanie teorii spiskowych, rzekomego przejęcia władzy nad Światem przez templariuszu i ich potomków tak naprawdę chodzi o....

Tytułowym „wahadłem” jest sam Bóg – złączony w jedno ze złem, pustką i absolutną ciemnością.

I wreszcie apogeum pogardy tradycyjnych wartości - „Cmentarz w Pradze” (2010).

Prof. Roberto de Mattei, historyk:

Jedna spośród jego ostatnich powieści, „Cmentarz w Pradze” (2010), jest pośrednią apologią moralnego cynizmu, który z konieczności towarzyszy nieobecności tego, co prawdziwe i dobre. Na ponad pięciuset stronach książki nie można odnaleźć ani jednego ideału budzącego pasję, żadnej postaci kierowanej miłością czy idealizmem. „Nienawiść to prawdziwie pierwotna pasja, anomalię stanowi miłość” – mówi za sprawą Umberto Eco Raczkowski, jeden z protagonistów. W każdym razie, przy wszystkich odpychających postaciach i czynach kryminalnych, jakimi wypełniona jest ta książka, brakuje jej tragicznej nuty, czyniącej zeń wielkie dzieło literackie. Ton posiada ona sarkastyczny, jak w przypadku komedii, której autor drwi ze wszystkiego i ze wszystkich.

Dostrzegając przy tym, iż jedno, w co wierzy, to filety de barbue sauce hollandaise jedzone w Lapérouse, raki z Bordeaux, mus z wątróbki drobiowej w Café Anglais na ulicy Gramont, filety drobiowe nadziewane truflami w restauracji Rocher du Cancale. Jedyne, co triumfuje na kartach tej powieści, to jedzenie, nieustannie celebrowane przez protagonistę wyznającego, iż „jedzenie zawsze dostarczało mi więcej satysfakcji niż seks. Może to znamię pozostawione mi przez księży”. Być może nie jest dziełem przypadku fakt, iż w roku 1992 Eco został półżywy przewieziony do szpitala ze względu na olbrzymią niestrawność.

Biorąc pod uwagę to, iż kpił ze wszystkich – z własnych czytelników, krytyków, a nade wszystko z katolików zapraszających go jako wyrocznię na własne konferencje – Eco był, technicznie rzecz ujmując, wielkim kuglarzem.

]]>https://pch24.pl/umberto-eco-smutna-przypowiesc-o-nominaliscie/]]>

Nie dziwi zatem atak na patriotyzm.

Wg postmarksistowskiego nihilisty:

Ktoś powiedział, iż patriotyzm to ostatnie schronienie łajdaków, ludzie bez zasad moralnych owijają się sztandarem, a bękarty powołują się na czystość rasy.

Narodowa tożsamość to…. poczucie tożsamości oparte na nienawiści, na nienawiści wobec tych, którzy są inni.

Miłość to anomalia, patriotyzm to schronienie łajdaków zaś narodowa tożsamość jest oparta a nienawiści do innych.

Co innego jedzenie… dla Eco będące źródłem satysfakcji większej choćby niż seks.

Być może dlatego, iż ser pozostanie serem, flaki wołowe flakami wołowymi a cynaderki cynaderkami.

Już nie wspomnę o specjałach, jakimi zajadał się sam Eco. ;)

Tylko jedzenie jest prawdziwe.

Choć trudno ukryć zdziwienie. Eco co prawda ominęło „szczęście” zamieszkiwania w naszej części Europy, bo przecież musiałby zapamiętać „wyroby czekoladopodobne” z okresu schyłkowego PRL.

Ale też z racji wieku (ur. 1932) powinien pamiętać wszelkie ersatze lat wojny i okresu powojennego.

Więc choćby i to nie jest do końca prawdą.

Negacja podstawowych wartości zdaje się być wynikiem jego najgłębszej fobii. Eco, za młodu aktywny działacz katolicki z czasem stał się… liberałem. ;)

I nagle zobaczył wszechogarniający Europę faszyzm.

W napisanym w 1995 r. eseju Wieczny faszyzm zawarł tezę uzasadniającą choćby najgorszy terror stosowany w imię tzw. demokracji walczącej:

Prafaszyzm przez cały czas jest wokół nas, niekiedy przebrany w cywilne szaty. Jakże byłoby dla nas krzepiące, gdyby ktoś wyszedł na scenę świata i rzekł: „Chcę znowu otworzyć Auschwitz, pragnę, by czarne koszule znów paradowały w defiladach po rynkach włoskich miast!”. Niestety, życie nie jest tak proste. Prafaszyzm może powrócić w najniewinniejszym przebraniu. Naszym obowiązkiem jest demaskować go i wskazywać palcem wszelkie nowe jego postacie - co dnia, w każdej części świata. Raz jeszcze oddaję głos Rooseveltowi: „Śmiem powiedzieć, iż jeżeli amerykańska demokracja przestanie rozwijać się jako żywa siła, usiłująca bez wytchnienia, pokojowymi środkami, polepszać byt naszych obywateli, siła faszyzmu będzie wzrastać w naszym kraju” (4 listopada 1938). Wolność i wyzwolenie są zadaniem, które nigdy się nie kończy. Naszym hasłem niech będzie: „Nie zapominajcie”.

W imię obrony demokracji można wprowadzić choćby największy terror.

Bo jak tylko pozwolić ludziom na niezależne myślenie i demokratyczne wybory zaraz zagłosują na PiS co oznacza, iż góra po dekadzie zostanie otwarty Auschwitz.

Zaś słynne marsze nazistów z pochodniami zastąpiły Marsze Niepodległości z racami.

Nigdy więcej faszyzmu w ustach ludzi pokroju Eco czy też obecnych władców Europy oznacza po prostu konieczność dania im władzy po wsze czasy.

A jeżeli ktoś nieśmiało bąknie, iż przecież Stalin miał swój GUŁAG usłyszy jedynie, iż wujek Joe tak naprawdę też był faszystą.

I dlatego oni muszą rządzić.

Tymczasem coraz wyraźniej widać, iż ci rzekomo namaszczeni do sprawowania władzy w imieniu powszechnego antyfaszyzmu w istocie okazują się łajdakami.

I nie tylko u nas.

Wały dokonywane na samym szczycie Komisji Europejskiej pokazują tylko jak głęboki jest upadek moralny ludzi wychowanych na ideach głoszonych przez ludzi pokroju Umberto Eco. Trudno jednak się dziwić. Przecież miłość to anomalia, nienawiść natomiast to pierwotna pasja. A w ogóle najważniejsze jest, by móc się nażreć.

Tak najkrócej można określić faktyczny światopogląd lewaka.

Nie dajmy się zwieść…

2.07 2025


Idź do oryginalnego materiału