Z kandydaturą kandydata PiS Karola Nawrockiego problemy są co najmniej dwa.Chodzi o rzeczy bardzo poważne. Takie, które w cywilizowanym kraju kończą się prokuratorem, a nie ułaskawieniem od prezydenta.
Pierwszy problem jest doraźny: jak zatrzymać człowieka, którego związki ze środowiskami szemrano-kryminalnymi wydają się zbyt oczywiste, by je ignorować, przed objęciem najwyższego urzędu w państwie? Jak nie dopuścić, by osoba, którą bardziej niż historia Polski interesują tajemnice sądowe i meldunki ze starych kamienic, zasiadła w Pałacu Prezydenckim? Drugi problem jest systemowy — i tu robi się naprawdę niebezpiecznie. Kaczyński, kierowany niepohamowaną żądzą władzy oraz paraliżującym strachem przed rozliczeniem, nie tylko przekroczył wszelkie granice politycznej przyzwoitości. On te granice zburzył walcem. Dziś PiS zasysa do polityki osoby, które w normalnym państwie prawa nigdy nie miałyby wstępu do żadnej instytucji publicznej. Ani tym bardziej do kancelarii prezydenta.
Taki proces nazywa się patologizacją władzy. To moment, w którym z powodu panicznej utraty wpływów zaczyna się szukać lojalności nie w kompetencjach, uczciwości czy patriotyzmie, ale w szantażu, wspólnych interesach i grzeszkach, które wzajemnie się chroni. Nawrocki jest tu symbolem — nie wyjątkiem. W normalnym kraju tym powinny zająć się służby. Ale mam wrażenie, iż w Polsce albo służb już nie ma, albo zostały przejęte i dziś są częścią tego samego układu. Układu, który promuje miernych, biernych i powiązanych. Układu, który potrzebuje prezydenta nie do pilnowania konstytucji, tylko do podpisywania ustaw z pominięciem sumienia.
źródło: X.com