Zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich 2025 roku, z wynikiem 50,89% głosów, miało być dla Polski momentem odnowy narodowo-konserwatywnych wartości, wspartych przez Prawo i Sprawiedliwość (PiS).
Jednak pierwsze kroki prezydenta elekta wskazują, iż jego prezydentura może przerodzić się w bezwzględną wojnę z rządem Donalda Tuska, gdzie interes państwa schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca partyjnym ambicjom PiS. To, co miało być symbolem jedności, zaczyna wyglądać jak kolejny etap politycznego rewanżyzmu.
Od momentu ogłoszenia wyników Nawrocki nie kryje, iż jego priorytetem nie jest kooperacja z rządem na rzecz dobra wspólnego, ale torpedowanie jego działań. W wywiadach zapowiada aktywność legislacyjną i stawianie warunków ministrom, szczególnie szefowi MSZ, co sugeruje, iż zamierza wykorzystać swoje weto do paraliżowania reform. Jego decyzja o odrzuceniu ochrony Służby Ochrony Państwa na rzecz prywatnej agencji związanej z PiS, działającej dla partii od dekad, dodatkowo podkreśla lojalność wobec Nowogrodzkiej, a nie wobec instytucji państwa. To nie przypadek – Nawrocki buduje zaplecze z politykami PiS, obsadzając najważniejsze stanowiska, jak szefostwo gabinetu Pawłem Szefernakiem czy Kancelarii Prezydenta Przemysławem Czarnkiem, co pokazuje, iż jego prezydentura ma służyć przede wszystkim partyjnym celom.
Analiza jego działań wskazuje, iż Nawrocki postrzega urząd prezydenta jako narzędzie do osłabienia koalicji rządzącej przed wyborami parlamentarnymi w 2027 roku. PiS, po utracie władzy w 2023 roku, widzi w nim szansę na powrót do rządów, a on sam zdaje się gotów realizować ten plan, choćby kosztem stabilności państwa. Zapowiedzi wetowania ustaw, w tym tych dotyczących odbudowy systemu sprawiedliwości, są jasnym sygnałem, iż interes państwa – jak poprawa relacji z UE czy ochrona praworządności – nie jest jego celem. Zamiast tego stawia na chaos, licząc, iż trudności rządu podniosą poparcie dla PiS.
Ta strategia budzi niepokój, zwłaszcza w kontekście niedawnych wyborów, gdzie wątpliwości w liczeniu głosów wywołały kontrowersje. Choć Sąd Najwyższy dopuścił ponowne przeliczenie w niektórych komisjach, PiS odrzuca te żądania, co sugeruje, iż partia i jej kandydat wolą utrzymać status quo, choćby jeżeli budzi ono wątpliwości. Nawrocki, zamiast dążyć do transparentności, zdaje się skupiać na konsolidacji władzy w rękach PiS, co podważa zaufanie do procesu wyborczego i samego urzędu prezydenta.
Krytycy wskazują, iż takie podejście odzwierciedla model autorytarny, gdzie lojalność wobec partii góruje nad odpowiedzialnością za państwo. Jego spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim tuż po zwycięstwie, a także brak realnej niezależności od Nowogrodzkiej, potwierdzają, iż Nawrocki jest bardziej wykonawcą strategii PiS niż samodzielnym liderem. To niebezpieczne, bo prezydentura powinna być strażnikiem równowagi, a nie przedłużeniem partyjnej maszyny. W obliczu globalnych wyzwań – od polityki klimatycznej po relacje z Ukrainą – takie podejście może zaszkodzić Polsce bardziej, niż pomóc PiS.
Nie można ignorować faktu, iż Nawrocki zdobył poparcie części wyborców Konfederacji, co zmusza go do balansowania między PiS a bardziej radykalnymi siłami. Jednak jego działania sugerują, iż priorytetem pozostaje lojalność wobec Kaczyńskiego, a nie budowanie szerokiego konsensusu. To rodzi pytanie, czy Polska może sobie pozwolić na prezydenta, który traktuje urząd jako narzędzie politycznej gry, a nie służbę narodowi.
Nawrocki przygotowuje się na bezwzględną walkę z rządem, gdzie interes PiS dominuje nad dobrem państwa. Jego decyzje – od obsady kancelarii po odrzucenie państwowej ochrony – wskazują na partyjną lojalność, nie zaś na troskę o stabilność kraju. jeżeli ta ścieżka się utrzyma, prezydentura Nawrockiego może stać się symbolem politycznego egoizmu, a nie jedności, co w dłuższej perspektywie zagrozi zarówno rządowi, jak i Polsce jako całości.