Afera Collegium Humanum nie jest jedynie historią o wątpliwej jakości kształceniu w prywatnej szkole wyższej. To opowieść o państwie, które przez lata tolerowało takie praktyki, myliło formalność z kompetencją i pozwalało, by papier zastępował realne kwalifikacje. W tym sensie Collegium Humanum stało się symbolem – nie wypadku przy pracy, ale mechanizmu wpisanego w sposób rządzenia.
Na czym polegał problem? Uczelnia oferowała studia podyplomowe MBA, które w praktyce bywały realizowane w ekspresowym tempie, przy minimalnych wymaganiach. Dyplomy te funkcjonowały następnie jako formalna przepustka do zasiadania w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa. W polskim porządku prawnym taki dokument często wystarcza, by spełnić kryteria ustawowe. Pytanie, które zadaje dziś opinia publiczna, brzmi: czy państwo weryfikowało treść tych kwalifikacji, czy zadowalało się ich formą?
Kluczowe jest to, iż dyplomy Collegium Humanum masowo pojawiały się w życiorysach osób związanych z obozem władzy. Samorządowcy, menedżerowie, politycy – lista nazwisk rosła, a wraz z nią wrażenie, iż mamy do czynienia nie z marginesem, ale z normą. Mechanizm działał cicho i skutecznie: dokument, pieczątka, nominacja. Kompetencje schodziły na dalszy plan.
Odpowiedzialność Prawa i Sprawiedliwości w tej historii ma charakter przede wszystkim polityczny i systemowy. To za rządów PiS doszło do gwałtownego upartyjnienia spółek Skarbu Państwa i do traktowania ich jako zaplecza kadrowego. Skoro nominacje miały charakter polityczny, potrzebne było formalne alibi. Dyplom MBA idealnie spełniał tę rolę: legalizował decyzje, które i tak zapadały wcześniej.
PiS przez lata budowało narrację o „walce z elitami” i „końcu patologii III RP”. Tymczasem afera Collegium Humanum pokazuje coś odwrotnego: powstanie nowej elity, wyposażonej w szybkie dyplomy i partyjne rekomendacje. Państwo, które deklarowało surowość i moralny rygor, okazało się zaskakująco pobłażliwe wobec praktyk korzystnych dla „swoich”.
Nie bez znaczenia jest też słabość instytucji nadzoru. Akredytacje, kontrole, reakcje resortów – wszystko to okazało się niewystarczające lub spóźnione. Trudno uwierzyć, iż przez lata nikt nie dostrzegał skali zjawiska. Bardziej prawdopodobne jest to, iż zjawisko było widziane, ale akceptowane jako użyteczne. Dopiero gdy afera stała się publiczna, państwo zaczęło reagować.
Odpowiedzialność karna poszczególnych osób będzie rozstrzygana przez sądy. Na dziś mówimy o podejrzeniach, zarzutach i ustaleniach śledczych, nie o wyrokach. Ale polityczna ocena systemu nie wymaga prawomocnych rozstrzygnięć. Faktem jest, iż mechanizm „dyplomu na skróty” działał w najlepsze w czasie, gdy PiS miało pełnię władzy – i iż bez tej władzy nie mógłby osiągnąć takiej skali.
Afera Collegium Humanum zostawia po sobie pytanie zasadnicze: czy państwo wyciągnie wnioski? jeżeli skończy się na kilku nazwiskach i doraźnym oburzeniu, problem powróci w innej formie. jeżeli jednak dojdzie do realnego wzmocnienia nadzoru, zmiany kryteriów i odejścia od logiki politycznych nominacji, Collegium Humanum może stać się przestrogą.
Na razie pozostaje symbolem epoki PiS: epoki, w której dyplom bywał ważniejszy niż wiedza, a lojalność cenniejsza niż kompetencje. I to jest oskarżenie znacznie poważniejsze niż jakikolwiek pojedynczy zarzut.

13 godzin temu










