Gdy Jarosław Kaczyński mówi, iż „mam nadzieję, iż on jednak przyjedzie”, nie brzmi to jak pewność lidera trzymającego partię żelazną ręką. Brzmi raczej jak westchnienie dyrektora szkoły, który traci kontrolę nad uczniami. Prezydium Komitetu Politycznego PiS bez Mateusza Morawieckiego — jeszcze niedawno premiera i twarzy „nowoczesnego” oblicza partii — to nie anegdota, ale symptom. PiS najzwyczajniej w świecie się rozpada. Nie w sensie formalnym, ale politycznym i mentalnym.
Oficjalna narracja jest znana: „drobne i zupełnie źle zinterpretowane wydarzenia”, jak mówi Kaczyński. Tyle iż to właśnie ta fraza odsłania skalę problemu. jeżeli brak byłego premiera na kluczowym posiedzeniu władz partii jest „drobny”, to znaczy, iż miara powagi w PiS uległa radykalnemu przesunięciu. Partia, która przez lata opierała się na żelaznej dyscyplinie, dziś tłumaczy się SMS-ami i kalendarzami.
Według doniesień Wirtualnej Polski Morawiecki — podobnie jak Beata Szydło — miałby być poza ścisłym kręgiem decyzyjnym. „Na prezydia w węższym gronie nie jest zapraszana Beata Szydło, mimo iż formalnie jest wiceprezesem partii” — pisał portal. Szydło reaguje ostro, zarzucając mediom „manipulacje pomieszane z kłamstwami” i dodając, iż „jedyny powód mojej nieobecności, to dzisiejsze spotkanie na Podkarpaciu”. Problem w tym, iż te dementi brzmią jak próba gaszenia pożaru kubkiem wody. Gdy trzeba publicznie udowadniać, iż wciąż jest się zapraszanym, to znaczy, iż coś już pękło.
Jeszcze bardziej znacząca jest sama reakcja Kaczyńskiego. Prezes PiS nie mówi: „on będzie”, tylko: „mam nadzieję”. To drobna różnica językowa, ale w polityce — fundamentalna. Kaczyński przez lata był arbitrem, który nie musiał nikogo prosić ani wyrażać nadziei. Decyzje zapadały, a reszta się podporządkowywała. Dziś prezes tłumaczy, iż „brak jednej osoby to naprawdę nie jest żadna przyczyna”, by nie przyjechać. To już nie rozkaz, ale perswazja. A perswazja w PiS zawsze była oznaką słabości.
Morawiecki z kolei wysyła sygnał w inną stronę: „Wszyscy razem dla Polski! Bez podziałów! Codziennie jedna bitwa! Aż do zwycięstwa!”. Nadmiar wykrzykników rzadko bywa oznaką jedności. Raczej maskuje jej brak. jeżeli naprawdę nie ma podziałów, nie trzeba o tym krzyczeć z Podkarpacia, organizując spotkania z Danielem Obajtkiem — kolejną postacią, która w PiS funkcjonuje dziś bardziej jako ośrodek wpływu niż lojalny wykonawca poleceń.
Problem PiS nie polega wyłącznie na personalnych ambicjach. Chodzi o wyczerpanie formuły. Partia, która przez lata rządziła poprzez konflikt i centralizację, po utracie władzy nie potrafi znaleźć nowego sensu. Zapowiedź „skupienia się na tworzeniu nowego programu” brzmi jak spóźniona próba reanimacji. Program bowiem nie zastąpi zaufania, a tego w PiS wyraźnie brakuje.
Rozpad nie musi oznaczać natychmiastowej implozji. To raczej proces erozji: SMS zamiast decyzji, „nadzieja” zamiast rozkazu, wyjazd w teren zamiast obecności w centrum. Kaczyński wciąż jest prezesem, Morawiecki wciąż jest politykiem, PiS wciąż jest partią. Ale to już nie jest ten sam monolit. I im dłużej udają, iż nic się nie dzieje, tym szybciej to „nic” stanie się politycznym faktem.

1 godzina temu










