Partia bez wizji. Co naprawdę Kaczyński myśli o PiS?

1 dzień temu

Kaczyński, opisując własną partię, nieświadomie przyznaje, iż PiS znalazło się w impasie. Z ugrupowania, które jeszcze niedawno mobilizowało miliony obietnicą zmian, stało się partią lojalności i dyscypliny. A to zbyt mało, by przekonać obywateli, iż warto oddać mu przyszłość kraju.

Jarosław Kaczyński rzadko pozwala sobie na szczerość wobec opinii publicznej. Gdy jednak mówi otwarcie o problemach własnej partii, odsłania więcej, niż sam by chciał. Z jego słów wyłania się obraz ugrupowania zmęczonego władzą, pogrążonego w wewnętrznych konfliktach i coraz mniej zdolnego do zaproponowania spójnej wizji państwa. Prezes PiS diagnozuje kryzys, ale nie potrafi – albo nie chce – wskazać lekarstwa innego niż dyscyplina i lojalność wobec siebie samego.

To znaczące przesunięcie akcentów. Kiedyś PiS próbowało przedstawiać się jako partia „wielkiego projektu”: obrony narodowych interesów, budowy silnego państwa, korekty transformacji. Dziś przekaz sprowadza się do jednego – podporządkowania się liderowi. Zamiast rozmowy o programie czy reformach słyszymy o konieczności „utrzymywania szeregu”, „karności klubowej” i „jedności frontu”. W praktyce oznacza to, iż życie wewnętrzne ugrupowania podporządkowane jest nie tyle sprawom publicznym, ile przetrwaniu partyjnej machiny.

Kaczyński sam przyznaje, iż PiS walczy z brakiem spójności. Ale to nie problem samej organizacji – to konsekwencja stylu zarządzania, który przez lata zniechęcał do samodzielności i inicjatywy. Politycy nauczyli się, iż awans nie wynika z kompetencji czy zdolności przekonywania wyborców, ale z bezwzględnej lojalności wobec prezesa. W efekcie w partii brakuje osób zdolnych do generowania nowych pomysłów. Dominują ci, którzy powtarzają to, co mówi Nowogrodzka.

Takie podejście ma krótkotrwałe zalety: eliminuje ryzyko buntu, pozwala utrzymać kontrolę nad klubem parlamentarnym. Ale ma też dramatyczne konsekwencje. Po pierwsze, PiS traci zdolność do reagowania na realne problemy – bo zamiast debatować, powiela utarte slogany. Po drugie, partia jawi się coraz bardziej jako zamknięta struktura, obawiająca się pluralizmu choćby we własnych szeregach.

Kaczyński mówi dziś o dyscyplinie, ale milczy o programie. To uderzające, bo jeszcze kilka lat temu PiS potrafiło wygrywać wybory właśnie dzięki obietnicom zmian – 500+, reforma sądownictwa, ambitne projekty infrastrukturalne. Niezależnie od tego, jak je oceniamy, były to propozycje, które budowały emocje i angażowały elektorat. Dziś tych pomysłów brakuje. Partia żyje głównie krytyką przeciwników politycznych i obroną własnych błędów.

Sam prezes zdaje się nie dostrzegać, iż polityka sprowadzona do wewnętrznej dyscypliny nie porwie już wyborców. W dobie rosnącej inflacji, kryzysów w ochronie zdrowia czy edukacji, Polacy oczekują realnych rozwiązań, a nie zapewnień, iż „wszyscy w partii trzymają linię”. Zamiast odpowiedzi na te wyzwania słyszymy kolejne inwektywy wobec przeciwników i powtarzane jak mantrę hasło o konieczności jedności.

Tymczasem właśnie ta jedność jest dziś najbardziej krucha. Odejścia z klubu, spory frakcyjne, a także zmęczenie szeregowych członków, którzy widzą malejące poparcie w sondażach – wszystko to świadczy o erozji wewnętrznej. Kaczyński reaguje w typowy dla siebie sposób: nie szuka przyczyn, tylko próbuje zaostrzyć kontrolę. To metoda sprawdzona, ale coraz mniej skuteczna. Bo społeczeństwo widzi, iż za retoryką „silnego przywództwa” kryje się po prostu brak pomysłu na dalsze rządzenie.

W tym sensie wyznania prezesa są szczególnie wymowne. Nie są wyrazem pewności siebie, ale lęku przed rozkładem własnej partii. Kaczyński zamiast budować wizję, którą można by obronić w debacie publicznej, koncentruje się na pilnowaniu własnych szeregów. To strategia obronna, a nie ofensywna – a każda partia, która funkcjonuje wyłącznie w trybie obrony, prędzej czy później traci zdolność przekonywania wyborców.

Na dłuższą metę taka logika sprawia, iż PiS coraz bardziej przypomina ugrupowanie hermetyczne, funkcjonujące w zamkniętym obiegu własnych narracji. Zamiast dialogu z wyborcami mamy powtarzanie tych samych sloganów. Zamiast wizji przyszłości – rozliczanie przeszłości i obsesję na punkcie wrogów. Zamiast lidera wizjonera – strażnika dyscypliny.

To dlatego diagnoza Kaczyńskiego, choć podszyta troską o partię, brzmi jak przyznanie się do bezradności. Władza w PiS opiera się już nie na idei, ale na mechanizmie kontroli. To pozwala trwać – ale nie prowadzi do rozwoju.

Idź do oryginalnego materiału