Paragraf i pycha. Upadek człowieka Ziobry

6 dni temu
Zdjęcie: Woś


Kiedyś lubił pouczać innych o moralności i państwowym etosie. Dziś sam musi tłumaczyć się przed sądem. Michał Woś – polityk Prawa i Sprawiedliwości, były wiceminister sprawiedliwości i prawa ręka Zbigniewa Ziobry – znalazł się w centrum jednej z najpoważniejszych afer finansowych ostatnich lat. Prokuratura skierowała przeciwko niemu akt oskarżenia, zarzucając nadużycie władzy i przywłaszczenie publicznych pieniędzy o wartości 25 milionów złotych.

To nie jest już spór ideowy, ani kolejna medialna burza. To realny, bardzo poważny problem karny – pierwszy tak duży dla człowieka, który przez lata z emfazą powtarzał, iż „Prawo i Sprawiedliwość stoi po stronie uczciwych”.

Jeszcze niedawno Woś występował w telewizji jako gorliwy obrońca „dobrej zmiany” i wierny żołnierz Zbigniewa Ziobry. Z dumą mówił o Funduszu Sprawiedliwości – programie, który miał pomagać ofiarom przestępstw, wspierać organizacje pozarządowe i „naprawiać krzywdy”.

„To pieniądze dla potrzebujących, nie dla polityków” – powtarzał w jednym z wywiadów. Dziś prokuratura zarzuca mu, iż właśnie te pieniądze – publiczne, a więc wszystkich podatników – zostały wydane z naruszeniem prawa.

Według śledczych, 29 września 2017 roku Woś podpisał z szefem CBA umowę, na mocy której Centralne Biuro Antykorupcyjne otrzymało 25 milionów złotych z Funduszu Sprawiedliwości na zakup „środków techniki specjalnej”. W praktyce chodziło o system Pegasus – narzędzie do inwigilacji, które PiS-owskie państwo używało do podsłuchiwania nie tylko przestępców, ale też polityków opozycji, prokuratorów i dziennikarzy.

Problem polegał na tym, iż – jak twierdzi prokuratura – CBA nie spełniało warunków, by w ogóle otrzymać te pieniądze.

Akt oskarżenia liczy 248 stron. Zawiera 522 dowody i listę 33 świadków. To nie jest więc symboliczny gest nowej władzy, ale efekt długiego śledztwa, które – paradoksalnie – rozpoczęło się jeszcze w strukturach Prokuratury Krajowej, dziś oczyszczonej z ludzi Ziobry.

Prokuratorzy piszą wprost: Woś „przekroczył uprawnienia” i „działał na szkodę interesu publicznego”. W praktyce oznacza to, iż świadomie przekazał środki, do których CBA nie miało prawa, co stanowi przestępstwo zagrożone karą od roku do 10 lat więzienia.

„To był element szerszego systemu finansowania lojalnych instytucji” – mówi jeden z byłych urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości, cytowany przez media. – „Fundusz Sprawiedliwości był jak skarbonka do realizowania politycznych celów pod przykrywką pomocy poszkodowanym.”

Dla Wosia to moment brutalnego przebudzenia. Przez lata był młodym talentem „dobrej zmiany” – konserwatywnym, elokwentnym, oddanym partii. Teraz jego nazwisko pojawia się w kontekście przywłaszczenia majątku publicznego.

Jeszcze niedawno w mediach społecznościowych pisał o „polowaniu na ludzi Ziobry” i „politycznej zemście Tuska”. Ale tym razem to nie media, nie Sejm i nie Twitter. To sąd. A ten, w przeciwieństwie do partyjnych komunikatów, działa w oparciu o dowody.

Skierowanie aktu oskarżenia było możliwe dopiero po tym, jak Sejm wyraził zgodę na uchylenie immunitetu Wosia. To znaczący moment: choćby wśród dawnych kolegów z PiS nie znalazła się wystarczająca liczba rąk, by ochronić byłego wiceministra przed odpowiedzialnością.

Dla Michała Wosia to koniec wygodnego etapu politycznej narracji o „prześladowaniu”. Teraz zaczyna się realna batalia o wolność. jeżeli sąd uzna winę posła, grozi mu choćby 10 lat więzienia – i to nie za ideologiczne spory, ale za pieniądze, paragrafy i podpisy.

To symboliczne: człowiek, który współtworzył system mający karać innych, sam staje się jego oskarżonym. I choćby jeżeli będzie próbował przekonywać, iż „nie wiedział”, „działał w dobrej wierze”, albo iż „to była decyzja służb”, to i tak trudno uciec od obrazu ironicznej sprawiedliwości dziejowej.

Woś zawsze mówił, iż Fundusz Sprawiedliwości ma „pomagać ofiarom”. Dziś sam, w sensie politycznym i prawnym, jest jedną z nich – ofiarą własnego systemu, własnej pychy i własnego podpisu z 2017 roku.

Idź do oryginalnego materiału