Polskie Stronnictwo Ludowe regularnie przypomina, iż jest głęboko zakorzenione w tradycji. Trudno się z tym nie zgodzić, jednak nie jest to tradycja Witosa, a sięgająca czasów, gdy lud na wsi miał znacznie gorzej niż teraz, zaś tworzący elitę kraju wielcy właściciele ziemscy nieco lepiej. I to właśnie w tę drugą grupę społeczną współczesny PSL jest zapatrzony, umiejętnie czerpiąc z niej to, co (dla członków partii Kosiniaka-Kamysza) najlepsze.
W III RP nie można sobie już pozwolić na tak wiele, jak w I RP, więc PSL sprytnie się przyczaił, udając w miarę nowoczesnych chadeków. Peeselowcy od lat kolegują się z liberałami, posługują się zwykle wielkomiejską polszczyzną, a swoje XVI-wieczne poglądy wygłaszają spokojnym tonem, dzięki czemu sprawiają wrażenie, jakby były one umiarkowane. W ten sposób zdobyli sobie przychylność mediów głównego nurtu, spychając na pozycję „czarnego luda” w sumie znacznie mniej archaicznych pisowców, którzy jednak nie potrafią trzymać nerwów na wodzy, wszędzie wokoło widzą szpiegów oraz zdrajców i grożą wszystkim więzieniem.
Mimo tej maskarady co jakiś czas członkowie PSL odkrywają część swoich kart, dzięki czemu można się zorientować nie tylko w tym, jakie są ich cele, ale też co tak naprawdę myślą. Wyłania się z tego współczesna wizja kraju będącego federacją różnych możnowładców i wpływowych grup interesu, w którym państwo jest atrapą lub co najwyżej instrumentem służącym elitom do wzbogacania się.
Nie chcę kraść, ale muszę
Bardzo głośną chwilę szczerości przeżył właśnie Marek Sawicki, który jest posłem PSL od, uwaga, ponad 30 lat. W ciągu tych trzech dekad przeżył niejedną bitwę, a w tej chwili stanął w szranki z przeciwnikami Kredytu 0 proc., który co prawda jest obietnicą wyborczą KO, ale za jego wdrażanie odpowiedzialne jest Ministerstwo Rozwoju i Technologii, będące od grudnia zeszłego roku folwarkiem „ludowców” – tylko panowie na włościach się zmieniają. Ten układ koalicyjny sprawił, iż PSL traktuje Kredyt 0 proc. jak swój i popiera go choćby bardziej niż KO. Całkiem możliwe, iż KO świadomie oddała pałeczkę PSL w tej sprawie, by to ludowcy wzięli na siebie masową krytykę programu popieranego jeszcze wyłącznie przez liberałów, deweloperów i banki.
Forsując prodeweloperską politykę mieszkaniową Marek Sawicki w programie Studio PAP postanowił zaatakować konkurencyjny projekt Lewicy, zakładający budowę tysięcy mieszkań komunalnych, z którym Kredyt 0 proc. rywalizować będzie o zarezerwowane dla mieszkalnictwa przyszłoroczne pieniądze w budżecie. Nie będzie tego wiele, bo tylko 4,2 mld zł, ale skoro Polska 2050 dokładnie taką samą kwotę już sobie wywalczyła (zaplanowana obniżka składki zdrowotnej przedsiębiorców), to druga frakcja Trzeciej Drogi nie chciałaby być gorsza. Też muszą coś przynieść swoim mocodawcom. Warunkiem jest jednak wysiudanie projektu Lewicy i zgarnięcie całej puli.
Walcząc o te 4 miliardy Sawicki nie cofnął się choćby przed obnażeniem swojego poglądu na państwo. jeżeli to władza publiczna zajmie się budowaniem mieszkań, to 20 proc. i tak rozkradnie. Będzie musiała posiłkować się prywatnymi wykonawcami, a gdy państwo pośredniczy między prywatnymi firmami a obywatelami, „na ogół ktoś po drodze musi coś ukraść”. Sawicki choćby nie niuansuje, tutaj nie ma jakiegoś ryzyka (dla niektórych, jak widać, bardziej szansy) – to jest po prostu pewnik. Muszą ukraść, tak jest świat zbudowany.
Ludowcowi choćby nie przyszło do głowy, iż można by teraz dla odmiany zadbać, by nikt niczego nie rozkradł. To byłoby zupełnie niekompatybilne z filozofią polityczną PSL, w której wysocy urzędnicy publiczni po prostu z definicji pobierają prowizję. To jest taka robota, lew ma grzywę, pies szczeka, a urzędnik bierze 10-20 proc. Lepiej więc ograniczyć aktywność państwa, by nie generować nadmiernych pokus. Jeszcze Sawickiego by tam wcisnęli i biedak musiałby niechętnie skasować „należne urzędnicze”. Dlaczego chcecie go narażać na więzienie?
Winni nie mają się czego obawiać
Według filozofii tak zwanych ludowców, prawo do prowizji przysługuje nie tylko panom na urzędach, ale też możnym niepiastującym stanowisk w strukturze krajowej władzy. Celowo piszę krajowej, a nie państwowej, gdyż, powtórzmy, ludowcy patrzą na Polskę jak na kraj właśnie – czyli luźną federację możnych i wpływowych grup, w której ważniejsze są nieformalne relacje i sieci kontaktów, a nie procedury i przepisy.
Dlatego też obecny folwark PSL, nazywany przez sceptyków Ministerstwem Niedorozwoju i Technofobii, przygotował pakiet rozwiązań deregulacyjnych, których głównym celem jest ułatwienie możnym z sektora prywatnego omijanie nieżyciowych przepisów polskiego państwa, które niepotrzebnie udaje nowoczesne. W XVI wieku tylu ich nie było i komu to szkodziło? Ale skoro już są, to trzeba im jakoś wybić zęby. Na przykład utrudniając instytucjom państwa kontrolę ich stosowania. W projekcie zmian zawarto więc między innymi skrócenie maksymalnego czasu kontroli małych firm do ledwie 6 dni. Poza tym kontrolerzy będą musieli z wyprzedzeniem poinformować przedsiębiorcę, jakie dokumenty będą ich interesować, by kontrolowany mógł się zawczasu przygotować.
PSL ma też ofertę dla unikających podatków. Zamierza uniemożliwić organom egzekucji administracyjnej (skarbówka, ZUS i samorządy) przerywanie biegu pięcioletniego terminu przedawnienia zaległości podatkowych. w tej chwili po wykonaniu skutecznego środka egzekucyjnego, choćby jeżeli nie doprowadzi do egzekucji należności – bo np. na zajętym rachunku nie będzie wystarczającej kwoty – pięcioletni termin przedawnienia liczony jest od początku. Po reformie deregulacyjnej PSL przedsiębiorcy unikający podatków mieliby przynajmniej pewność, iż w razie wystawienia tytułu egzekucyjnego będą musieli ukrywać majątek tylko przez 5 lat i ani jednego dnia dłużej. A przecież w biznesie liczy się przewidywalność.
Państwo nieomnipotentne
Według pisowskiej filozofii politycznej, państwo jest we wspólnocie bytem nadrzędnym, które zajmuje się tym, czym akurat chce. Dlatego też rząd PiS był hiperaktywny na wszystkich polach i reformował choćby to, czego nie trzeba było ruszać. Większości nie dokończyli lub o niej zapomnieli, bo ich stanowczo nadmierny optymizm zderzył się z rzeczywistością, dużą część zrobili źle lub bardzo źle, ale przynajmniej nie ględzili, iż się nie da.
Filozofia polityczna PSL jest odwrotna – tutaj państwo nie powinno się mieszać w żadne sprawy, bo na pewno je zepsuje. To jest podejście rodem z I RP, w którym raczkujące i nieliczne instytucje publiczne służyły głównie do trzymania jako takiego porządku oraz do ochrony interesów możnych.
Pięknie przedstawił to poseł Sawicki w omawianej wyżej rozmowie z PAP. Według posła państwo nie może budować mieszkań, ponieważ nie posiada żadnych firm budowlanych. Samorządy też ich nie posiadają, więc mieszkania komunalne są równie poronionym pomysłem. jeżeli projekt mieszkaniowy Lewicy przejdzie, to państwo będzie musiało kupować usługi prywatnych firm. No więc po co? Niech sektor prywatny zajmuje się całą mieszkaniówką, będzie prościej.
Sawicki jednak zapomniał, iż firm budowlanych nie posiada również Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, która nie tylko zarządza drogami szybkiego ruchu, ale również je buduje. Przecież głównym osiągnięciem rządu PO-PSL było właśnie wybudowanie autostrad. GDDKiA jedynie organizowało cały proces, zlecając poszczególne zadania w przetargach. Dokładnie w ten sam sposób mogłyby powstawać budynki z mieszkaniami z niskim czynszem, budowane przez tak zwanego publicznego dewelopera. Przecież GDDKiA też jest de facto publicznym deweloperem, tylko iż od dróg. Drogi można budować w ten sposób, ale mieszkań już nie?
Zresztą prywatni deweloperzy również zwykle nie posiadają własnych ekip budowlanych, a choćby jeżeli jakieś mają, to w ograniczonym zakresie – i tak muszą się posiłkować podwykonawcami. Dlaczego prywatni deweloperzy mogą prowadzić inwestycje, będąc często jedynie ich organizatorem, zlecając prace podmiotom zewnętrznym, ale państwo już nie? Nie ma żadnych argumentów na poparcie teorii Sawickiego. On się po prostu kieruje filozofią polityczną swojego ugrupowania, w którym państwo powinno się schować, żeby nie zawadzać możnym i grupom wpływu w ich lokalnych interesach
Gdyby się tak dobrze zastanowić, to Sawicki podważa również polski system ochrony zdrowia. Przecież on również jest oparty na niepublicznych zakładach opieki zdrowotnej (NZOZ), które są zwykle prywatnymi spółkami z o. o. NFZ jako organizator procesu określa standardy wykonywania usług, podpisuje kontrakty z w dużej mierze prywatnymi wykonawcami, a następnie wypłaca im ustalone wcześniej stawki za wykonane usługi medyczne. Czym by się to różniło od działalności publicznego dewelopera?
Łączą nas interesy
Ludowcy patrzą na politykę nie jak na sposób przeobrażania rzeczywistości w określonym kierunku, ale jak na płaszczyznę walki o interesy swoich mocodawców (elektoratu) i własne. Znów, to koncepcja rodem z I RP, gdzie poseł był wyposażony w instrukcje i jechał na Sejm w celu wywalczenia bardzo konkretnych spraw – ważnych dla bonzów z jego regionu. Jego poglądy były nieistotne, prawdopodobnie ich choćby nie miał. Dlatego też środowisko PSL będzie walczyło o Kredyt 0 proc. czy obniżenie składki zdrowotnej przedsiębiorców, choćby jeżeli zostałoby im bez wątpliwości udowodnione, iż to szkodliwe pomysły. To nie ma znaczenia, nie dlatego je forsują. Mają zadanie do wykonania. Oczywiście przy okazji należy też zadbać o bliskich. Co w tym złego? Mają się wstydzić dbania o rodzinę?
„Kiedy w 2009 r. Dziennik wyciągnął Pawlakowi, iż szefową Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju (będącą czapą nad firmami swoimi i kumpli, które żyły z ochotniczych straży pożarnych, których Pawlak był i jest prezesem), zrobił swoją 71-letnią matkę, ludowcy przerobili to na powód do chwały. Posypały się tłumaczenia, iż trzeba pomagać swoim. Że najważniejsza jest rodzina. Że bliscy polityków też muszą gdzieś pracować. Inna sprawa, iż nepotyzm i kumoterstwo rządzą w każdej, bez wyjątku, formacji, ale tylko ludowcy stawiają sprawę jasno, bez hipokryzji. Ba, zrobili z tego swój znak firmowy. I przekuli na wartość: swoich się nie zostawia” – pisała w 2015 roku Mira Suchodolska na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”.
W tym samym duchu PSL prowadzi swoją politykę partyjną. Tutaj nie ma miejsca na jakieś kręcenie nosem, każdy alians wchodzi w grę – jeżeli nie teraz, to kiedyś. Uruchomiona przed wyborami w 2019 roku Koalicja Polska, której jedynym celem było zapewnienie ludowcom przekroczenia progu wyborczego, była zbieraniną polityków wyjątkowo wątpliwej jakości. Mieli oni jedną zaletę – byli w miarę rozpoznawalni, więc dawali szansę na przyciągnięcie jakiejś grupy elektoratu. Z listy PSL – bo Koalicja Polska była tylko szyldem – wystartowali więc Paweł Kukiz (potem w klubie PiS), Stanisław Tyszka (obecnie Konfederacja), Michał Kamiński (kiedyś m. in. PiS, PJN i PO), Jarosław Sachajko (najwierniejszy kukizowiec) czy Jacek Protasiewicz (wyrzucony z PO za szkodzenie wizerunkowi partii, w tej chwili znany głównie z licznych skandalików towarzyskich).
Kukizowcom PSL obiecał podobno 6 mln złotych na działania określone przez Kukiza i wspólników. Nic z tego nie doszło do skutku, a z Kukizem pożegnano się w PSL bez żalu. Żal miał za to sam Kukiz, który stwierdził: „odniosłem wrażenie, iż zostałem okradziony przez PSL”. Kukizowcy wypełnili więc zadanie, zapewnili głosy potrzebne do przekroczenia progu, a następnie się ich pozbyto, żeby nie ględzili o pieniądzach.
Archaiczny konserwatyzm peeselowców wyraża się nie tyle w ich poglądach – tych mają jak na lekarstwo i to głównie w sferze seksualności. Konserwatywna jest przede wszystkim ich filozofia polityczna, w której polityka polega na – często nieformalnym – załatwianiu spraw ważnych dla wspierających ich grup interesu oraz swojego najbliższego otoczenia. Także podejście ludowców do instytucji państwa jest rodem sprzed kilku wieków. Na logikę, w kraju członkowskim Unii Europejskiej w XXI wieku taka partia już w ogóle nie powinna istnieć, ale daję głowę, iż przed kolejnymi wyborami do Sejmu i Senatu ci spryciarze znowu coś wymyślą, żeby się za wszelką cenę dostać.