Dwukadencyjność w Sejmie – pomysł, który w normalnym kraju oznaczałby odświeżenie sceny politycznej – w obozie PiS wywołuje prawdziwą panikę. Dlaczego? Bo wielu działaczy tej partii wie doskonale, iż gdyby taki zapis wszedł w życie, ich polityczna kariera skończyłaby się z dnia na dzień.
PiS od lat opiera się na tych samych nazwiskach. Ci sami posłowie, ci sami działacze, te same twarze, które z wyborów na wybory tylko zmieniają hasła na plakatach. Gdyby wprowadzono zasadę dwóch kadencji, trzeba by w końcu wpuścić świeżą krew – a na to w PiS nie ma ani chęci, ani odwagi. W kuluarach mówi się wprost: „dwukadencyjność to dla nas katastrofa”. Dlatego partia zrobi wszystko, by zablokować jakiekolwiek dyskusje na ten temat. Bo jeżeli polityk nie potrafi żyć bez sejmowej pensji i immunitetu, to dwie kadencje to dla niego za mało.
A opinia publiczna? Coraz głośniej domaga się zmian. Ludzie mają dość wiecznych posłów, którzy od dekad trzymają się krzeseł jakby były ich własnością. „Sejm to nie dożywotni klub towarzyski, tylko miejsce służby” – mówią obywatele.
PiS dobrze wie, iż wprowadzenie dwukadencyjności byłoby ciosem w sam rdzeń ich układu. Dlatego właśnie reagują strachem. Bo panika to naturalna reakcja tych, którzy czują, iż ich czas właśnie się kończy.