W tekście omówię przykłady z twórczości znanego reżysera filmowego, Władysława Pasikowskiego, które wpisały się w nurt tzw. pedagogiki wstydu. Czytelnicy, którzy planują dopiero obejrzeć serial „Glina” w jego reżyserii powinni wiedzieć o tzw. spoilerach w dalszej części artykułu. Znajdzie się tutaj też parę słów o sposobie przedstawienia narodowców w tym serialu.
Tytuł, który nadałem wpisowi bierze się od określenia „pedagogika wstydu”, które to pojęcie oznacza podkreślanie, wyolbrzymianie, a choćby tworzenie faktów historycznych, spojrzenia na historię i rzeczywistość w sposób, który sprawia, iż porządnym ludziom jest za takie wydarzenia wstyd. Jednocześnie tworzy się wrażenie, iż takie wydarzenia są reprezentatywne i powszechne, co ma przekonać Polaków, iż duma z ich własnej historii i tożsamości jest zupełnie bezzasadna, a wręcz powinni wciąż się wstydzić i przepraszać za swoją historię i od niej odcinać. Władysław Pasikowski przyłożył rękę do pedagogiki wstydu w oczywisty sposób filmem „Pokłosie” z 2012 roku (byłem choćby w kinie), zainspirowanym książką Jana Tomasza Grossa pt. „Sąsiedzi”. Sama książka została w wielu środowiskach bezkrytycznie przyjęta, choć istnieją poważne wątpliwości co do samej metody historycznej zastosowanej przez Grossa, który historykiem nie jest, ale też sprawa Jedwabnego z jakichś powodów nie została nigdy do końca przebadana, a ekshumacje wstrzymano. Zatem tak naprawdę nie ma choćby jasności co do liczby zamordowanych tam osób.
Film „Pokłosie” opowiada historię dwóch braci, którzy (w największym skrócie i ze zdradzeniem zakończenia) odkrywają, iż mieszkańcy ich wsi w czasie wojny brutalnie zamordowali swoich żydowskich sąsiadów, by po wojnie przejąć lepsze/większe ziemie. Gdy jeden z braci chce ujawnić zbrodnię, drugi zostaje zamordowany przez mieszkańców, którzy chcą ukryć swoją tajemnicę przed światem.
„Pokłosie” to jednak sprawa oczywista. Pasikowski twierdził, iż scenariusz przygotował jakieś dziesięć lat wcześniej. Jednak społeczeństwo miało wtedy nie być gotowe na film o tej tematyce. Zauważyłem później, zresztą choćby nie od razu, iż swego rodzaje „balony próbne” Pasikowski wypuszczał wcześniej w serialu „Glina”, którego pierwszy sezon wyemitowano w TVP w 2004 roku, a drugi 2007 roku. (też zdradzę część fabuły) W pierwszym sezonie pojawia się sprawa morderstwa w Ośrodku Wypoczynkowym Spółdzielni „Jutrzenka”, a tak naprawdę dawnego ośrodka dla pracowników Służby Bezpieczeństwa. Nadkomisarz Gajewski (tytułowy „glina”, gra go Jerzy Radziwiłłowicz), ustala, iż ofiara jest obywatelem Danii. Dalsze jednak dochodzenie doprowadza do odkrycia, iż był to Polak (nazwiskiem Grabek) zamieszany przed wielu laty w morderstwo syna partyjnego działacza, Czekańskiego. Okazuje się jednak, iż całe morderstwo, w które Grabek był zamieszany było operacją służb, które wykreowały fakt, iż Grabek miał na nazwisko Stoltzmann i zabójstwo syna Czekańskiego było zemstą Żydów na antysemicie. Przesłuchiwany przez Gajewskiego historyk stwierdził mniej więcej, iż Czekański był członkiem ONR, antysemitą i faszystą, istnieją świadectwa, iż mordował Żydów, gdyż robił co chciał choć formalnie podlegał Armii Krajowej.
Zasadniczo wypowiedź historyka jest tak pięknie skondensowaną treścią, jaką należy przyswoić, iż aż nie trzeba nic komentować. W jedną, pozornie logiczną całość, zbito pojęcia faszyzmu, antysemityzmu i organizację narodową. Oczywiście można bardzo wiele zarzucić ONR-owi, ale ta zbitka jest tylko dowodem na to, iż myślimy już takimi skrótami i w „Glinie” nastąpiło tylko potwierdzenie i umocnienie poglądów widza. Nie każdego widza oczywiście. Zatem na przykładzie fikcyjnego Czekańskiego dostajemy obraz przynajmniej części Polaków, którzy mordowali Żydów z równą chęcią co Niemcy. Interesujące jest też użycie terminu faszyzm, a nie nazizm. Przecież w filmie mówi o tym historyk. Powinien znać różnicę. Cała ta sprawa daje nam poznać zatem „ustawkę” służb, by wytworzyć wrażenie o spisku Żydów (do walk frakcyjnych w PZPR, jak się potem okazuje) i realną historię polskiego antysemityzmu. Podane dość delikatnie, tylko powiedziane.
Inaczej sprawa ma się w drugim sezonie ze śledztwem (poniekąd prywatnym) podkomisarza Banasia (w tej roli Maciej Stuhr), który stara się ustalić, co stało się z trójką Romów zaginionych po wyjeździe do wsi/miasteczka w województwie Kujawsko-Pomorskim, gdzie mieli załatwić sprawę urzędową. Od samego początku sprawy mamy do czynienia z budowaniem klimatu, w którym czuć grozę. Panuje jakaś zmowa wśród organów państwa, żeby sprawy nie ruszać i wszechobecne lekceważenie wobec Cyganów (w zasadzie tylko Banaś i rodzina zaginionych nazywają ich Romami). Próbując się czegoś dowiedzieć podkomisarz słyszy albo wymijające odpowiedzi albo ogólne krytyczne uwagi (to złodzieje i nieroby). Wcześniej jednak od seniora rodu słyszy, iż miał załatwić jednemu z nich pracę (bo prawdziwy Rom musi mieć pracę), ale potrzeba zalegalizować pobyt (i stąd wyjazd do urzędu). Mamy więc jasno postawioną sprawę: państwo, które ignoruje los swojego obywatela i dwójki jego towarzyszy i wszechobecne stereotypowe (i niesłuszne) pojmowanie Romów jako niegodnych zaufania. W dalszej części śledztwa jedyna sprawiedliwa kobieta (żona urzędnika) mówi Banasiowi o podejrzanym przekazaniu zatrzymanych ludzi z komisariatu do samochodu Roberta Jarosza. Wiedziała o tym od siostry, którą wcześniej Jarosz z kolegami brutalnie zgwałcił, ale choć wszyscy wiedzą, nikt nic z tym nie robi. Robert Jarosz to bowiem syn senatora, który w regionie jest wszechwładny i ma na każde zawołanie komendanta policji (który zresztą bez ogródek daje też znać Banasiowi, żeby sprawę zostawił). Żeby dopełnić obrazu, Jarosz należy do organizacji (być może to młodzieżówka partii), bodajże Polska Młodzież Radykalna. Tutaj znów mamy ciekawą zbitkę. Plakaty zarówno partii (coś z narodowym w nazwie), wyglądające na emanację strachu zacofanych ludzi i zrównujące w zasadzie homoseksualizm z pedofilią, jak i spotkanie młodzieżówki o leczeniu homoseksualizmu, określają mniej więcej jaki ma być obraz. Dodatkowo prowadzący spotkanie Robert Jarosz powołuje się na niezależnych, ale katolickich uczonych, omawia możliwość terapii homoseksualistów. [Takie terapie faktycznie istnieją, ale uchodzą w obiegowej opinii za coś wstecznego i nieskutecznego. Jednak nie miejsce tutaj na dyskusję o samym homoseksualizmie i czy można/należy poddawać terapii osoby o takich skłonnościach.] Później, gdy sprawy przybierają dramatyczniejszy obrót i wygląda na to, iż Banaś może odkryć, co stało się z Romami, Jarosz z kolegami stwierdzają, iż trzeba go zabić. Gdy jeden z nich ma opory, Robert Jarosz mówi mniej więcej „Chcesz żyć w kraju, w którym rządzą Żydzi? Gdzie każdy może Ci napluć w twarz?”. Zresztą choćby ludzie, którzy mają na pieńku z Jaroszami, gardzą zarówno zgwałconą kobietą (zostaje nazwana dziwką zarówno przez szwagra-urzędnika, jak i człowieka, który wskazał Banasiowi miejsce zbrodni) jak i Romami.
Obraz jest więc już dla mnie kompletny. W Baranicy (nazwa miasteczka, gdzie zniknęli Romowie) mieszka kilka uczciwych osób, ale są to wyłącznie trzy kobiety (żona urzędnika, jej siostra- ofiara gwałtu i kulejąca kelnerka, której szef uważa Romów za złodziei i nierobów). Reszta to w najlepszym razie bierni obserwatorzy gardzący mniejszościami i ofiarami gwałtu, zastraszeni współuczestnicy zbrodni (jak urzędnik), skorumpowani i zarozumiali, ale też pełni pogardy (komendant policji) oraz aktywni źli. Do tych ostatnich zalicza się Robert Jarosz z kolegami. Poza dokonywaniem brutalnych morderstw na mniejszościach etnicznych, zbiorowych gwałtach, są też przeciwnikami normalizacji homoseksualizmu, najprawdopodobniej katolikami, a także na pewno nie są filosemitami. Partia zaś, do której należy senator Jarosz, ojciec Roberta, zostaje określona jako ugrupowanie „regularnych faszystów”.
Wspomniałem wcześniej, iż obraz jest mocniejszy w tym śledztwie. To też dlatego, iż później szczegóły morderstwa omawiane są przez patologa (w tej roli Agnieszka Pilaszewska). Gajewski słuchając wyników oględzin mówi, iż czasem żałuje, iż urodził się „w tym kraju”.
Przy jednoczesnym pozytywnym wykreowaniu bohaterów na porządnych (choć poranionych) ludzi, dostajemy obraz słusznych i niesłusznych poglądów. Zwłaszcza, iż Gajewski nie jest jakimś agitatorem ani radykałem. Daje wyraz niechęci wobec funkcjonariuszy SB, ich tajnych współpracowników, przekracza uprawnienia, ale tylko by wymierzyć sprawiedliwość zbrodniarzom, jednocześnie będąc wyrozumiałym wobec zabójców, którzy mieli coś na swoją obronę czy działali w afekcie. Potrafi odciąć się od SB słowami „Bóg mi świadkiem”, gdy świadek przypisuje mu „koleżeństwo” komunistycznych bezpieczniaków. Również Banaś, choć czasem robi niewłaściwe rzeczy to ma do siebie o to żal. Obaj oficerowie zdobywają jakąś sympatię widza i możliwość jego utożsamiania się z tymi bohaterami. Zatem, gdy zło jest powiązane z określonymi osobami, prezentującymi określone poglądy, to dobrzy ludzie mogą tylko podtrzymać, jeżeli nie zmianę poglądów na przeciwne do wyrażanych przez złych bohaterów, to chociaż mocną krytykę wszelkich poglądów, które są przedstawione (choć niezupełnie wprost) jako możliwa przyczyna totalnej degeneracji i usprawiedliwienia popełnianego przez siebie oczywistego zła. Zatem, jeżeli część poglądów czarnych charakterów pokrywa się z poglądami widza, to widz ten zaczyna się zastanawiać, czy nie powinien się tego wstydzić.
Mimo wszystko „Glina” pozostaje dla mnie jednym z najlepszych, jeżeli nie najlepszym polskim kryminalnym serialem. Kiedy oglądałem go przed paroma miesiącami kolejny raz zwracałem jednak większą uwagę na to wszystko. przez cały czas było bardzo przyjemnie przypomnieć sobie kolejne sprawy nadkomisarza Gajewskiego, choćby mając na uwadze przekaz, który wraz z rozrywką był mi serwowany.