Pan Henryk – nasz wielki mistrz iluminacji. W Wigilię rozbłyśnie 40 tys. światełek

8 miesięcy temu

Henryk Jaschik znów zaprasza do „krapkowickiego Betlejem”

Od 22 lat Henryk Jaschik z Krapkowic wciąż zadziwia. Przez jego niewielką posesję przy ulicy Chrobrego przewija się w okresie świątecznym choćby tysiąc osób dziennie. Furtka jest otwarta, nie ma biletów, a na dzieci zawsze czeka koszyk cukierków.

Przyjeżdżają tu ludzie z całej Opolszczyzny i z innych województw. Czasem choćby wycieczki autokarami. Kiedyś np. zjawiło się pół setki zakonnic z Raciborza. Przyjeżdżają też cudzoziemcy, by słać transmisje na drugi koniec świata: do Australii, czy Ameryki Południowej.

Dekoracje pan Henryk Jaschik wykonuje własnoręcznie.

Czasem ktoś pyta, gdzie pan Henryk kupił to, czy tamto. Albo chce odkupić jakąś dekorację. Ale 85-letni Jaschik tylko się śmieje i macha ręką: nic nie kupuje i nie sprzedaje. To jego coroczne dzieło bożonarodzeniowe, niektórzy mówią „krapkowickie Betlejem”. Jest artystą, którego proces twórczy nigdy się nie kończy.

Cały rok przy nim pracuje: struga, buduje, przerabia, konstruuje, naprawia, konserwuje, sprawdza… Rozstawia i montuje przez kilka tygodni. Potem przez trzy tygodnie niczym kustosz oprowadza, pokazuje, opowiada. Następnie wszystko składa. I znowu sprawdza, naprawia, konserwuje… I tak rok w rok.

Teraz zapowiada, iż lampki odpali w Wigilię. Gdy tylko zapadnie zmierzch, zrobi się magicznie. I to pewne, iż już po kolacji zjawią się pierwsi oglądający.

Każdy ma swojego bzika

– Jedni zbierają znaczki, inni chodzą na ryby. A ja robię dekoracje, to takie hobby – mówi skromnie krapkowiczanin.

Ale żona Eleonora dodaje, iż to więcej niż hobby. To pasja.

Ma takiego bzika, jak to mówią. Zakręcony jest. Ale ja wiem, iż to mu daje energię i zdrowie. Napędza go – wyjaśnia pani Eleonora.

– On od rana, jak tylko zje śniadanie o 8.00, to siedzi w tym swoim warsztacie i dłubie do 17.00. Czasem dłużej. Tylko obiad przyjdzie zjeść. A w „sezonie”, jak świecimy, do 21.30 oprowadza gości. Bywa, iż do 22.00. Było już tak, iż był mocno chory. Na przykład dwa razy miał poważną operację i myśleliśmy oboje, iż już nie wróci do zdrowia, do dawnej aktywności. Mówiłam: Henryk, to już koniec będzie z naszymi światełkami. W tym roku nie robimy. Ale to go tak zmotywowało, iż znalazł siły i znów wrócił do warsztatu. I znów będzie dekoracja! No i dobrze. Bo ludzie już od wielu tygodni nas zaczepiają i pytają: Robicie? Będą światełka? To już się zrobiła taka lokalna atrakcja. Dobrze, iż sąsiadów mamy wyrozumiałych. Bo u nas „w sezonie”, to cała ulica Chrobrego – ponad kilometr – jest pozastawiana autami. No i wszystkie obok mniejsze uliczki też. A ruch jak na Marszałkowskiej!

Żona Pana Henryka też jest wyrozumiała i on to docenia. Bo niejedna mogłaby mieć pretensje, iż marnuje czas i pieniądze.

– Nie mam nikogo do pomocy. Tylko ją jedną. A im starszy jestem, tym trudniej mi to rozstawiać i rozbierać – przyznaje. – Żona pomaga, doradza. I ma też interesujące pomysły. Oprowadza ze mną zwiedzających. Bez niej nie dałbym rady.

Wiele dekoracji, które tworzy Henryk Jasik jest ruchomych – na przykład drwale przecinający drewno.

A zwiedzających są tłumy. W Krapkowicach wszyscy wiedzą, gdzie jest dom Jaschików. Łunę nad nim widać już z mostu nad Odrą.

Jak on to robi?

Henryk Jaschik 31 lat przepracował jako kierowca autobusu PKS. Przygodę z dekorowaniem posesji zaczął w 2001 roku od „skromnego” tysiąca lampek. To były tylko światełka i węże świetlne, które ma do dziś. Ozdobił wtedy pergolę i krzewy przy podjeździe. Potem co roku dokładał ich więcej i chciał, żeby było coraz ładniej.

Pierwsze zbudował kolorowe drewniane kamieniczki: było ich 8 i miały wysokość pół metra. Tak się spodobały, iż za rok dorobił kolejne i dodał podświetlenie okien. Rzeźbić zaczął 10 lat temu: drewniany zimowy las, zwierzęta, wiatrak, obracającą się czteropiętrową ażurową wieżę, scenki rodzajowe…

Henryk Jaschik wykonuje magiczne dekoracje.

U Jasika jest niemal wszystko: Trzej Królowie kłaniają się Dzieciątku, narciarze jeżdżą na wyciągu, przekupki handlują na straganach, dzieci kręcą się na karuzeli, jeden drwal rąbie drzewo, inni przecinają drewno piłą… Są aniołki, zwierzątka, Mikołaje, renifery. Figurki jadą na ruchomych taśmach, ruszają się, tańczą, kogucik wyłania się z otwierających się drzwiczek kurnika i chowa z powrotem.

– Zwłaszcza ten kogucik się dzieciakom podoba – mówi pani Eleonora.

A dorośli zachwycają się najbardziej drewnianą miniaturą kościoła parafialnego Najświętszej Marii Panny. Jest tu ołtarz, chór, ławki, detale architektury. Można zdjąć dach i zajrzeć do środka. Ksiądz Kałuża dostał taki sam w prezencie, jak go przenosili na inną parafię.

Ludzie pytają: Jak pan to robi? Jasik chętnie opowiada. Najpierw tylko budował, a potem zaczął kombinować jak robić, żeby jeszcze „się ruszało”:

– Montuję silniczki elektryczne z napięciem na 230 volt, używam łańcuchów rowerowych. Czasem jak dzieci pytają, to żona żartuje, iż zabrałem jej z roweru, ale na wiosnę oddam – opowiada.

Jak to się zaczęło?

Eleonora Jaschik wspomina, iż były lata, kiedy to ona z mężem jeździła po wioskach oglądać, jak inni ozdabiali domy i ogrody.

– To było tak na przełomie roku 2000, wtedy się zaczęła taka moda u nas, prawie każdy dawał jakieś światełka na drzewka – wspomina pani Eleonora.

– Jeździliśmy patrzeć do Komprachcic, Grodziska, Mechnic, Rozmierki. Najbardziej podobało się mi w Wawelnie… Do dziś pamiętam: mieli tam na dachu Mikołaja i sanie renifery ciągnęły. A w Grodzisku był sad jabłoni cały oświetlony na biało i na dachu piękny, biały anioł.

Henryk Jaschik – mistrz iluminacji.

Potem moda zaczęła przemijać. Większość ludzi zaczęła przeliczać światełka na kilowaty i na rachunki za prąd. Rok temu, gdy ceny za energię oszalały, choćby władze miast zaczęły oszczędzać na dekoracjach.

U Jaschików liczba światełek rosła z roku na rok: w 2008 było już 26 700; w 2009 – 30 000, w 2019 – ponad 42 000. Potem przyszedł covid i nie wolno było się gromadzić. Udekorowali wtedy tylko przód domu. I „troszkę” z tyłu: w sumie 26 tysięcy. Dali napis na furtce, żeby ludzie nie wchodzili, bo „izolacja”. W 2022 – światełek było znów mniej – tylko 30 000. Ale tym razem z powodu skoku cen energii. W tym roku też jest drogo, ale pan Henryk i jego żona Eleonora, stwierdzili, iż trudno.

– Żyje się raz. To jest hobby, do grobu pieniędzy nie weźmiemy – mówią zgodnie. – To jak każde hobby kosztuje. Ale daje nam radość.

Będzie ponad 40 tysięcy lampek. Mniej niż rekord, bo lampki się psują i rok w rok trzeba dokupować nowe. Ponad 2 tysiące pan Henryk ma „w rezerwie”, bo awarie się zdarzają, trzeba reagować na bieżąco. Ale Jaschikowe Betlejem to przecież nie tylko lampki, tylko różne dekoracje.

Nie o nagrody tu chodzi

Kiedyś Jaschikowie bili iluminacyjne rekordy Opolszczyzny. W 2007 roku zajęli III miejsce w konkursie wojewódzkim Energii Pro ‚Najpiękniej Oświetlona Posesja”, rok później – II, a w 2009 – I. Tabliczki z tych konkursów pan Henryk dumnie wywiesił na elewacji przy wejściu do domu. W środku ma oprawione dyplomy z licznych zwycięstw w konkursach gminnych. Aby nie zniechęcać innych mieszkańców do rywalizacji, w końcu burmistrz stworzył dla Jaschika osobną kategorię – nagrodę specjalną. A rok temu na sesji został uhonorowany Odznaką Zasłużony dla Gminy Krapkowice – „za działalność artystyczną”!

W ostatnich latach media donosiły o nowych rekordach: posesji z Opola z ilością 50 000 lampek i „Las Vegas pod Bydgoszczą”, gdzie zabłysło ich 120 000.

Henryk Jaschik ma wielką pasję i wyobraźnię.

– Nie szkodzi. My się nie ścigamy już na ilość lampek – mówi 85-latek. – Te rekordy odnoszą się do światełek, tam wszystkie dekoracje są ze sklepu: dmuchane Mikołaje i bałwany, plastik. My zaczynaliśmy od lampek i węży świetlnych, ale potem to bardziej zależało mi, by stworzyć coś oryginalnego. To znaczy własnymi rękoma. No, bo lampki to może kupić każdy, wystarczy mieć pieniądze. A takich dekoracji to nikt więcej nie ma. One są jedyne na świecie.

A ile ten prąd kosztuje?

To pytanie zadaje wielu. I nie mają na myśli cen światełek i materiałów do produkcji dekoracji, tylko rachunki za prąd.

– Codziennie odpisuję stan licznika, zanim zapalę dekorację i gdy wyłączam, wszystko rachuję – pan Henryk Jaschik ma do tego specjalny zeszyt. – Rok temu miałem 10 kilowatów na godzinę, co przy 42 tysiącach lampek przez 3 tygodnie dało wynik 1100. To nie jest tak bardzo dużo, bo wiele mam już lampek ledowych. Te starego typu „ciągną” 10 razy więcej! W zeszłym roku cały sezon kosztował mnie około tysiąca. Tak liczę, iż przy tej cenie, co jest teraz – 1,10 zł za kilowatogodzinę, to jakieś 1300 złotych będzie. Dokładnie to się okaże, zależy ile lampek i jak długo będę świecił. To jest różnie, gdy ludzie długo chodzą i oglądają, to nie wyłączę im przecież. Nigdy nie miałem żadnych sponsorów, tylko jak wygraliśmy konkurs wojewódzki, to była wygrana pieniężna i to nam pokryło koszty. Ale tego konkursu już choćby nie ma.

Henryk Jaschik uważa, iż pasja nie ma ceny.

Ludzie zadają różne pytania. Ktoś kiedyś zapytał o liczbę kabli zasilających. To Jaschik policzył i wyszło 750 metrów. Pytają też o instalację. Jak to wytrzymuje.

– Kilka lat wstecz to mieliśmy jeszcze aluminiowe kable i bezpieczniki się grzały – przyznaje wielki iluminator z Krapkowic.

– Miałem też dodatkowo agregat prądotwórczy. Ale wymieniliśmy instalację elektryczną i jest dobrze. Inna sprawa, iż zakład energetyczny nas kontrolował, czy nie ciągniemy prądu na lewo. To nie było przyjemne…

Brak następcy

Budowa instalacji u Jaschików w tym roku rozpoczęła się już w październiku – z każdym rokiem wcześniej, bo coraz trudniej mu to idzie. Będzie świecił codziennie od zmroku aż do Trzech Króli. Jak co roku odbędzie się też koncert kolęd w Jachikowym garażu. 30 grudnia zagra Oder Blass. Wstęp jest wolny. Muzykanci sami się zgłosili z taką propozycją. I tak już koncertują od lat, a ludzie śpiewają. Jest nastrój. Dlatego też niejednemu łezka się w oku kręci.

W całej tej pięknej historii brak tylko happy endu. Pan Henryk martwi się, iż gdy go zabraknie albo choroba go rozłoży na dobre, jego dzieło będzie niszczeć poskładane w garażu. Nie ma następcy, który mógłby je kontynuować.

– Mógłbym je zapisać w spadku dla miasta, jakby ktoś miał ochotę to wszystko rozstawiać, aby dalej cieszyło dzieci i dorosłych. Ale kto by to chciał robić? – martwi się pan Henryk.

– Nie wiem, czy na przyszły rok dam radę jeszcze „zaświecić”. Może to już ostatni raz? Już rok temu tak myślałem, ale jeszcze dałem radę. Tyle iż 86. krzyżyk już na karku będzie… A czas mi nie sprzyja.

Henryk Jaschik zaprasza na pokaz swoich iluminacji codziennie od zmroku aż do Trzech Króli.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.

Idź do oryginalnego materiału