Pamiętamy wszystko, tylko nie programy wyborcze. Brzytwą po mediach

1 tydzień temu

Znowu stajemy – to już tradycja – przed najważniejszymi wyborami, w których po raz kolejny musimy rozstrzygać sprawy zasadnicze, dotyczące przyszłości Polski w Unii Europejskiej i w NATO. A wydawało się, iż już to mamy za sobą, iż istnieje w tych kwestiach narodowy konsensus. Bynajmniej: przez cały czas jesteśmy głęboko podzieleni, a między nami niezasypany rów polaryzacji.

W czasie kampanii tak naprawdę brakowało merytorycznych dyskusji, bo cóż można powiedzieć w minutę? Zabrakło wielkich wizji państwa, programów, zadań dla prezydenta. Najważniejszym tematem ostatnich dni okazało się mieszkanie Karola Nawrockiego. Bezczelna hucpa kandydata PiS biła w oczy, ale przecież nie to powinno być jądrem dyskusji! Nie było poważnych rozmów o prawach kobiet, sytuacji imigrantów, nauce i kulturze, o podatkach, związkach partnerskich i reformie sądów. Z drugiej strony, choćby gdyby kandydaci chcieli opowiedzieć nam o swoich pomysłach (o ile je mają), to przecież prerogatywy prezydenta RP są mocno ograniczone. Pamiętamy wszak, iż jest on „strażnikiem żyrandola”. Według konstytucji jego zadania sprowadzają się do kwestii obronności i spraw zagranicznych. Może nadawać ordery, stosować prawo łaski, powoływać sędziów czy mianować ambasadorów. Prezydent może być hamulcowym i wetować ustawy, ale może też podejmować inicjatywy ustawodawcze i nie przeszkadzać w realizacji dobrego prawa.

Ta kampania pokazała, iż nie mamy szczęścia do kandydatów. Zaledwie kilku z nich zasługiwało, żeby stanąć w szranki wyborcze. Partie prawicowe wystawiły drugie garnitury, a najgorszym z nich okazał się kandydat PiS; kłamał w sprawie mieszkań, mataczył, kręcił i kluczył, unikał jasnych odpowiedzi na pytania, choć wyborcom PiS wcale to nie przeszkadzało, bo namaścił go sam Jarosław Kaczyński. Czyżby na prawicy nie było ludzi z charakterem? Z kolei konfederacki kandydat Sławomir Mentzen miał dobry początek, jeszcze lepszy środek, ale w końcówce dostał zadyszki – okazało się, iż jazda na hulajnodze wymaga niezłej kondycji. Reszta prawicowych kandydatów powtarzała nacjonalistyczne i antysemickie hasła bądź głosiła miłość do Putina. Swoją obecność zaznaczył na scenie celebryta Krzysztof Stanowski – człowiek o dwóch janusowych obliczach: dziennikarza i polityka. Kiedy wchodził do studia obcych stacji, stawał się politykiem, a kiedy siadał w swoim studiu, to grał rolę dziennikarza. Stanowski ugrał to, co chciał; ostatecznie zyskał na kampanii jego kanał, bo miał darmową reklamę za publiczne pieniądze i audycje o dużym zasięgu.

W sumie to z tej pierwszej kampanii najbardziej zapamiętamy mieszkania Nawrockiego, hulajnogi Mentzena, debaty w Końskich, dwie flagi (jedną biało-czerwoną, a drugą tęczową), happeningi Stanowskiego, zmęczenie Trzaskowskiego, dynamizm Biejat i Zandberga oraz błyskotliwe bon moty polityczki z czerwonymi koralami – „Sensejszyn” Senyszyn. O programach kandydatów nie warto mówić, bo i mało kto się nimi przejmował.

Idź do oryginalnego materiału