Pamięci Wojtka Kordy (1944-2023)

myslpolska.info 6 miesięcy temu

W piątek 27 października br. na poznańskim cmentarzu Miłostowo odbył się pogrzeb zmarłego 21 tego miesiąca wokalisty i kompozytora związanego głównie z zespołem Niebiesko-Czarni – Wojciecha Kędziory, znanego pod pseudonimem Korda.

Korda od wielu lat cierpiał z powodu kolejnych udarów mózgu. W ostatnim czasie stan jego był tak ciężki, iż wszyscy znający sytuację spodziewali się w każdej chwili informacji o Jego śmierci. W końcu, otoczony troskliwą opieką żony Aldony, odszedł do wieczności.

Wojtek Korda był legendą polskiego bigbitu i taką legendą pozostanie. Niestety, dziś w dużym stopniu legendą zapomnianą. o ile jest współcześnie kojarzony przez tzw. masowego odbiorcę, to chyba jedynie z niemiłosiernie eksploatowanego bon motu a jednocześnie tytułu wielkiego hitu z 1965 – utworu „Niedziela będzie dla nas”. Zaszufladkowanie i zapomnienie wynika z wielu czynników. I z tego, iż Niebiesko-Czarni po swojej transformacji w zespół stricte rockowy w 1968 przestali być dobrze postrzegani przez ówczesne czynniki kierujące rozrywką, a co za tym idzie, praktycznie zniknęli z telewizji (z małymi wyjątkami zaprzestano kręcenia filmów promujących piosenki N-C, które w późniejszych czasach nazwano wideoklipami), z festiwali (po jedynym występie w Kołobrzegu 1970, N-C i Korda spotkali się krytyką czynników za rodzaj muzyki i formę ekspresji), a i na rynku fonograficznym mieli coraz większe kłopoty, do czego dochodziły też zdarzenia losowe.

Tymczasem właśnie obecność na festiwalach (nagrywanych przez telewizję w latach 70-tych), filmy promujące utwory i liczne wydawnictwa fonograficzne decydują także dziś o zachowaniu dawnych gwiazd w pamięci odbiorców. Do tego dochodzi specyfika środowiska polskiej krytyki muzycznej, która od czasu zachłyśnięcia się punkiem i polskim rockiem (nie zawsze zasługującym na tę nazwę) z lat 80-tych, wyraźnie deprecjonuje, poza wyjątkami takimi jak np. Niemen, Skaldowie, czy SBB, wykonawców z umownej ery bigbitu. Istotnym jest oczywiście i czynnik obiektywny, czyli upływ czasu i sprowadzenie tamtej epoki muzycznej do uproszczonej wiązanki najbardziej chwytliwych przebojów.

Prawdą jest, iż Niebiesko-Czarni powstali w erze pionierów polskiego rock and rolla, która z powodów czysto artystycznych może dzisiaj budzić uśmiech. Wszak w pierwszym zespole tego typu Rythm and Bluesie, mało było R&B, a drugi zespół, czyli Czerwono-Czarni, stanowił zawsze jedynie grupę niezwykle często zmieniających się muzyków akompaniujących szerokiemu gronu wokalistów. Przez to nie miał ani stylu ani kierunku, choć dziś można powiedzieć, generalizując naturalnie, iż był to styl infantylny, zarówno w aspekcie tekstów („Malowana lala”, „Biedroneczki są w kropeczki” i masa innych), jak i muzyki, przynajmniej w czasach największej popularności C-C, w pierwszej połowie lat 60-tych.

Na tym tle Niebiesko-Czarni powstali od razu jako zespół z misją w postaci początkowo bardzo naiwnych adaptacji utworów ludowych i hasłem „Polska młodzież śpiewa polskie piosenki”. Nie uniknęli przez to również grzechu posiadania szeregu eklektycznych wokalistów, ale przynajmniej stali się wylęgarnią autentycznych talentów, jak Krzysztof Klenczon, Włodzimierz Wander, Andrzej Nebeski, Piotr Janczerski, czy Czesław Niemen (którego większość do dziś popularnego i rozpoznawalnego repertuaru przebojowego powstała za czasów N-C), którzy osiągnęli ogromne sukcesy już po odejściu z zespołu. To właśnie u boku tych muzyków szlifował się talent Wojtka Kordy. Urodzony w 1944 w Poznaniu, absolwent Technikum Geodezyjno-Drogowego, jako dziecko śpiewał w słynnym chórze Stefana Stuligrosza. W 1962 został laureatem Złotej Dziesiątki I Festiwalu Muzycznych Talentów w Szczecinie, gdzie śpiewał „angielskim ze słuchu” ówczesne hity rockandrolowe Elvisa Presleya i Jerry Lee Lewisa. W styczniu 1964 Korda nagrał swój pierwszy profesjonalny utwór „Niewinny złodziej” z zespołem Bogusława Klimczuka, a niedługo potem stał się członkiem zespołu Niebiesko-Czarni, głównie jako wokalista, ale też jako gitarzysta rytmiczny. W tym czasie często występował w duecie z Czesławem Niemenem (głównie live, ale także nagrania, jak „A Hard day’s night” Beatlesów i „Mgła”). Jego pierwszym wielkim przebojem był utwór Jacka Grania (czyli Franciszka Walickiego, twórcy i ówczesnego menadżera N-C) „Powiedzcie jej”.

W 1965 nagrał wspomnianą „Niedzielę” (powtórzoną w ostrzejszej wersji w 1966 na LP „Niebiesko-Czarni”) oraz bardzo interesujące adaptacje i interpretacje utworów ludowych i stylizowanych na ludowe, jak „Hej bystra woda” i „Hej tam w dolinie” (S. Hadyny). Od 1966 Korda wyjeżdżał z zespołem m.in. na trasy po zachodzie Europy (Francja, Holandia), gdzie zetknął się z najnowszymi trendami w ówczesnej muzyce pop/rock. Pierwszym efektem tego był LP „Alarm”, który w mojej ocenie jest najwybitniejszym dziełem nurtu bigbitowego, który jednocześnie wyraźnie już z tego nurtu się wymyka (odejście od infantylnych tekstów, duży progres umiejętności instrumentalnych, dodanie sekcji dętej). Korda śpiewa na płycie przeboje – „Adagio Cantabile”, „Raz ją spotkałem” i „Skończyły się wakacje”, ale także szalony utwór „Hej wracajcie chłopcy na wieś”. Po tej płycie właśnie następuje przemiana zespołu N-C w zespół rockowy z jedynie dwójką wokalistów – Kordą i jego późniejszą żoną Adą Rusowicz, i stałym duetem instrumentów dętych. Na LP „Mamy dla was kwiaty” z 1968 N-C wprowadzają elementy psychodelii, nawiązania do dzieci kwiatów i hendrixowskich klimatów na gitarze („Mamy dla was kwiaty” i kolejny utwór stylizowany „Hej idzie chłopiec młody”).

Przy okazji N-C nagrywają „hendrixowską” EP z utworem „Purple Haze” na czele. Uderza ogromna zmiana w sposobie śpiewania Kordy i świetna angielszczyzna. Po nagraniu kolejnego LP „Twarze” w 1969 (m.in. „Na betonie kwiaty nie rosną”) N-C decydują się na trudny krok pójścia w kierunku rocka progresywnego i hard rocka. Widać to zarówno rozlicznych nagraniach dla Polskiego Radia, takich jak „Lubię buty z cholewami” (komp. Kordy, śpiew Rusowicz), tradycyjne „Kawaliry” (Rusowicz), „Joanna d’Arc” (Rusowicz), „Otocz mnie ramieniem” (Rusowicz), „Fatamorgana” (Rusowicz), „Kiedy przebije się źródło” (Rusowicz), „Andrea Doria” (Korda), „Lot na Wenus” (Korda, radiowa, ciężka 7-minutowa wersja), „Nicolaus” (Korda, utwór poświęcony Kopernikowi), „Zostań marzeniem” (Korda) i zupełnie zapomniany genialny hard rockowy blues „Cienie na wietrze” (Korda, ponad 7 minut muzyki zwieńczonej rockowym krzykiem-falsetem Wojtka). N-C pod koniec 1970 ruszają w rejs do USA. Wizyta w Stanach staje się katalizatorem pomysłu stworzenia polskiej rock opery.

Z wielkim trudem powstaje w 1972 wersja rock opery Naga, wydana na dwóch LP. W 1973 zespół z gościem w osobie Stana Borysa rusza w Polskę z Nagą. Za awangardową scenografię odpowiada artysta malarz i grafik Jerzy Krechowicz, niesamowite, wieloznaczne teksty do songów pisze poeta Grzegorz Walczak. Wersja sceniczna zostaje nagrana w listopadzie 1973, jednak wypadek losowy powoduje zniszczenie niemal całego nakładu przygotowanych kaset. To właśnie Naga z ciężkim brzmieniem Hammonda Zbigniewa Podgajnego, gitary Janusza Popławskiego (który gra na niej także smykiem a la Jimmy Page w Led Zeppelin) i niesamowitymi wokalami Kordy, Borysa i Rusowicz najbardziej zbliża zespół do rocka progresywnego. Naga trafia gościnnie choćby na Jazz Jamboree ’73.

Ostatnie lata N-C, to kurczące się dla zespołu rockowego miejsce na nierockowej scenie ówczesnego popu. Porażka planów ekspansji z Nagą poza Polskę, skandaliczny z punktu widzenia historii polskiej muzyki brak rejestracji audiowizualnej rock opery, to wszystko sprawia, iż z zespołu uchodzi powietrze. Lata te wypełniają głównie długie trasy po Związku Radzieckim, gdzie zespół przyjmowany jest entuzjastycznie. Po trasie w 1976 N-C kończą działalność, choć historyczna kwerenda źródeł pozwoliła ustalić, iż do 1978 włącznie, zespół kierowany wówczas przez Kordę występował w ZSRR przez cały czas jako Niebiesko-Czarni. W ostatnim okresie działalności N-C współpracowali m.in. z Agnieszką Osiecką („Pochwała śpiewania”, „Nasza mama”) i Ernestem Bryllem (nie odnaleziony dotąd utwór Kordy „Zanurzyć się wieczorem” do wiersza Brylla).

Po zakończeniu działalności, Korda i Rusowicz, złaknieni sukcesu komercyjnego podjęli zdaniem wielu mocno kontrowersyjną decyzję o nagraniu popowej płyty w popularnym w drugiej połowie lat 70-tych stylu disco. Płyta wyszła późno, kiedy disco traciło już na znaczeniu i z całą pewnością, pomimo popularności niektórych piosenek, stanowiła ostry zgrzyt w rockowej dotychczas biografii, zwłaszcza Wojtka Kordy. Korda zszedł wówczas ze sceny polskiej. Występował „za chlebem” za granicą, m.in. długie lata ze znakomitym gitarzystą Dariuszem Kozakiewiczem.

Szansą powrotu na polską scenę i do świadomości publiczności były koncerty Old Rock Meeting w latach 1986/87, wymyślone i zrealizowane przez Franciszka Walickiego. Rzeczywiście Korda zaprezentował się na nich jako gwiazda o znakomitych możliwościach wokalnych, zwłaszcza w porównaniu do wielu innych przypomnianych wówczas wykonawców ery bigbitu. A jednak znów coś poszło nie tak. Korda, wtedy człowiek ledwie 42-letni, niepotrzebnie zatrzymał się w niszy nazywanej hasłem „Dinozaury”. Zabrakło pomysłu, repertuaru, który nie byłby podobnym błędem do płyty disco. Na plus Kordy trzeba powiedzieć, iż nigdy nie zniżył się do poziomu pierwszej fali disco-polo, czego nie ustrzegli się choćby tacy wykonawcy jak Krzysztof Krawczyk. Niestety płyta Kordy z Dariuszem Kozakiewiczem „Radości i smutki” z 1991 (nagrana po śmierci Ady Rusowicz w wypadku samochodowym) nie spełniła oczekiwań, zarówno odnośnie jakości kompozycji, jak i brzmienia ze zbyt dużym udziałem keyboardów.

Później Korda nagrywał już tylko sporadycznie, ciągle zmuszony do występów dla utrzymania. Za najwybitniejsze jego nagrania z ostatnich lat uważam dwa zaśpiewane pięknym głębokim barytonem bożonarodzeniowe utwory – melancholijny „Jak się smucić jak się cieszyć” i „Śpijże Jezu śpij”. A potem przyszły kłopoty głosowe i wreszcie wspomniane na początku udary. W pewnym momencie, po intensywnej rehabilitacji wydawało się, iż Korda jeszcze wróci na scenę. Niestety, udary uderzyły wtedy ze zdwojoną siłą. Przyjaciele i koledzy muzycy organizowali koncerty i zrzutki dla Wojtka, starali się pomagać na różne sposoby. W Łodzi taki koncert w wypełnionym po brzegi Łódzkim Domu Kultury prowadził Andrzej Frajndt z Partity.

W styczniu 2014 Wojciech Korda został odznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Złotym Krzyżem Zasługi „zasługi w działalności na rzecz rozwoju kultury” i „osiągnięcia artystyczne”, wraz z innymi wybitnymi postaciami ery bigbitu.

Na zakończenie artykułu wspomnieniowego o Wojtku Kordzie odpowiem Państwu na pytanie, które prawdopodobnie zrodzi się przy jego lekturze – dlaczego ja, znany Państwu głównie z artykułów politycznych, historycznych, piszę o Zmarłym. Spieszę z wyjaśnieniem. Muzyka, w tym polska i zagraniczna muzyka rockowa i poprockowa, to po prostu kolejna moja pasja, którą zawdzięczam mojemu Ojcu. A Niebiesko-Czarni i Wojciech Korda leżą mi szczególnie na sercu. Kilka lat temu nawiązałem kontakt z p. Pawłem Nawarą, człowiekiem-orkiestrą – muzykiem, pomysłodawcą, wydawcą i szefem wydawnictwa Kameleon Records, który za swoje idee fixe przyjął przywracanie z mroków niepamięci polskiej muzyki okresu bigbitu, w tym także wydawanie po raz pierwszy utworów, które nigdy na żadnym nośniku się nie ukazały, a istnieją w archiwach. Oczywiście p. Nawara podjął pomysł wydania dorobku Niebiesko-Czarnych z entuzjazmem. Po wielu miesiącach i latach poszukiwań udało się jak do tej pory (bo temat nie jest zamknięty – mam pomysł na co najmniej trzy kolejne płyty, jedną z pozostałym jeszcze do wydania materiałem N-C i dwie z nagraniami solo Wojtka), wydać pięć płyt CD z, w ogromnej większości, absolutnymi rarytasami (przy czym piąta płyta jest koncertową). Mój udział, oprócz pomocy w wyszukiwaniu i zestawieniu utworów, polegał na napisaniu tekstów do książeczek towarzyszących każdemu z tych wydawnictw, a w których udało mi się zawrzeć, jak sądzę, wiele interesujących, nieznanych i niepamiętanych dziś informacji o zespole, o Wojtku Kordzie i Adzie Rusowicz.

Wojciech Korda z pewnością pozostanie w naszej życzliwej pamięci – zasłużył na to swoim wybitnym talentem wokalnym, ale i osiągnięciami. Na co dzień zostaną z nami Jego piosenki – te, które są znane i te, które zostały wydobyte z archiwów m.in. przez Kameleon Records. I niech służą tej zwykłej przyjemności ze słuchania, ale też niech będą źródłem inspiracji dla prawdziwych miłośników dobrej muzyki. Ja polecam Państwu – jeżeli tylko będziecie go w stanie znaleźć – utwór Wojtka z 1983, nagrany w Łodzi z orkiestrą p/k Henryka Debicha „Są takie łzy niepotrzebne nikomu”. To wg amerykańskiej klasyfikacji muzyka tzw. Adult contemporary, czyli można powiedzieć pop, ale najwyższej próby, do tego z pięknym refleksyjnym tekstem. Niech jego fragment stanowi zwieńczenie tego wspomnienia.

Czeka dzień za progiem

Wstajesz więc i w drogę

Przekręcasz w zamku klucz bez słowa

I biegniesz dalej znów

Co tchu

Są takie łzy

Niepotrzebne nikomu

Gdy nie można wybaczyć

Ani zmienić już nic

Są takie łzy

Niepotrzebne nikomu

Kiedy życia nie cofnie

Żaden dzwonek do drzwi

(sł. Andrzej Sobczak)

Adam Śmiech

Fot. oficjalny profil fb Wojciecha Kordy

Idź do oryginalnego materiału