Jeszcze kilkanaście lat temu jego nazwisko kojarzyło co najwyżej parę procent Polaków. Był nieobecny w podręcznikach a tym bardziej w środkach masowego przekazu. Historia bohatera zamordowanego z wyroku komunistycznego sądu w latach PRL -należała do tematów zakazanych. I bardzo też nie pasowała do „pedagogiki wstydu”, czyli kursu postkomunistycznych „łże – elit” od 1989 roku rozpanoszonych w mediach i na szczytach władzy. „Łże – elit” bytu szumnie zwanego Trzecią Rzeczpospolitą.
Do niedawna bardziej był znany za granicą, niż w ojczystym kraju. Doceniały go choćby narody znane z przypisywaniu chwały przede wszystkim, o ile nie wyłącznie sobie. Brytyjski historyk Michael Foot rotmistrza Witolda Pileckiego wymienił wśród sześciu najodważniejszych bohaterów II Wojny Światowej. Niebywała historia człowieka, który dobrowolnie poszedł do najpotworniejszego piekła na ziemi, by dowiedzieć się i poinformować świat o tym, co się w nim działo, zdumiewała i często nie dawano jej wiary. Była jednak udokumentowana tak solidnie, iż w wielu krajach musiała się przedrzeć na łamy książek poświęconych największej z wojen. Tymczasem rządzącym nauką, edukacją i mediami w Polsce ciągle była ona niewygodna. Najpierw nie pasowała oprawcom panującym w Polsce z sowieckiego nadania, potem pokrewnym im mentorom o dewizach „polskość to nienormalność”, na których duma z polskiej historii działała jak czerwona płachta na byka. To tacy w największej mierze decydowali o tym, co w polskich szkołach ma być nauczane i o czym się w Polsce pełnym głosem mówi. Wszystko więc, co w polskiej historii piękne, wielkie, chwalebne – skazywali na zapomnienie, zamilczenie, zakłamanie lub wyszydzenie. Rotmistrz Witold Pilecki nie pasował bardzo, bo uosabiał wszystko, co miernoty drażniło, kłuło w oczy, utrudniało fałszerskie procedery. Nie dość, iż zamordowany przez tych, z którymi blisko związani byli rodzinno – środowiskowi poprzednicy establishmentu tzw. Trzeciej Rzeczpospolitej to jeszcze na najstraszliwsze cierpienia i niemal pewną śmierć naraził się przede wszystkim w celu ratowania mordowanych Żydów. A propaganda UBekistanu szumnie zwanego Trzecią Rzeczpospolitą dążyła do przekonania i Polaków i szerokiego świata, iż Polacy nie bohaterami byli, ale katami. Rotmistrza Witolda Pileckiego z historii więc – wymazywano.
Jedną z pierwszych decyzji, jakie Mateusz Morawiecki podjął w roku 2007, zaraz po objęciu stanowiska prezesa Banku Zachodniego WBK, było przykrycie fasady największego i najlepiej usytuowanego gmachu tegoż banku wielkim bannerem z portretem rotmistrza Witolda Pileckiego i napisem: „Ochotnik do Auschwitz”. Wrocławski Rynek to miejsce, przez które w każdym tygodniu przewija się kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Nikt z nich nie był w stanie nie zauważyć tej mało komu wówczas znanej, pięknej, dostojnej i szlachetnej twarzy oraz bardzo intrygującego zdania. Banner uszyty z setek metrów kwadratowych płótna, przykrywający większą część fasady dwunastokondygnacyjnego gmachu widoczny był choćby z ulicy Oławskiej. Już stamtąd nie sposób było go nie zauważyć i już z takiej odległości można było odczytać wielki napis.
Tak przebijała się prawda o polskiej historii. Nie bez trudu, bo histeryczny opór pamięci o takich postaciach stawiany był nadal. Kiedy pojawiła się idea, by biegnącemu pod niegdysiejszą siedzibą Gestapo i UB fragmentowi Promenady Staromiejskiej nadać imię rotmistrza Witolda Pileckiego, pewna znana gazeta zaprotestowała całą serią artykułów. „Argumentem”, który padał w nich najczęściej, było „A co Pilecki miał wspólnego z Wrocławiem?” Zupełnie tak, jakby cokolwiek wspólnego z Wrocławiem miał patron znajdującego się tuż obok placu – Tadeusz Kościuszko czy patroni znajdujących się tuż obok ulic Ksawerego Druckiego – Lubeckiego, Pawła Włodkowica, Hugona Kołłątaja, Józefa Piłsudskiego, Iwana Pawłowa i kilku innych. Z kilkuset patronów wrocławskich ulic przecież mniej, niż co dziesiąty był kiedyś we Wrocławiu. Jest to zresztą norma wszystkich miast całego świata. Jan Paweł II jest patronem ulic w tysiącach miast, w których nigdy nie był. Jerzy Waszyngton też nigdy nie był w Warszawie a plac w naszej stolicy ma. I ulice swego imienia ma tam ponad tysiąc postaci, których stopa nigdy nie stanęła na mazowieckiej ziemi. Tak to już jednak w Polsce jest, iż największe możliwości głoszenia swych bredni mają w naszym kraju zawodowi wciskacze kitu. Mają też największą moc decyzyjną, bo wspomniany fragment Promenady Staromiejskiej imienia wielkiego polskiego bohatera nie otrzymał. Mimo argumentów wnioskodawców, iż właśnie ten kawałek promenady ma wyjątkowe symboliczne nacechowanie. Prowadzi bowiem między miejscami w przeszłości związanymi z tymi opresjami, którym swym nadludzkim bohaterstwem sprzeciwiał się rotmistrz Witold Pilecki. Między wspomnianymi katowniami Gestapo i UB a placem, na którym mieszkańcy hitlerowskiego Breslau szaleli z entuzjazmu dla spotykającego się tam z nimi fuhrera, placu na którym palili też książki nieodpowiadające niemiecko – nazistowskiej ideologii, gdzie defilowały ich oddziały wymaszerowujące z ludobójczymi rozkazami w kierunku Polski. Jakże symboliczny byłby wymiar nadania parkowej alei, biegnącej między pamiątkami tych potwornych opresji imienia tego, kto stawiał im czoło bohaterstwem największym z największych!
Mateusz Morawiecki i inni polscy patrioci przywrócili pamięć o Witoldzie Pileckim. Zwalczanie pamięci o polskim bohaterze przez cały czas jednak trwa. Jeden z producentów filmowych z Hollywood kupił prawa autorskie do scenariusza superprodukcji poświęconej „ochotnikowi do Auschwitz”. Jak się okazało – kupił te prawa tylko po to, żeby film wg tego scenariusza nie mógł powstać. Krótko po dojściu do władzy Donalda Tuska z utworzonego kilka lat temu w Warszawie Instytutu Pileckiego wyrzucono wszystkich, którzy instytut ten stworzyli. Do siedziby, której budowę ukończono jesienią roku 2023, Instytut ciągle się nie wprowadza. Na jego czele Tusk postawił prof. Krzysztofa Ruchniewicza. Czyż dałoby się w Polsce znaleźć kogokolwiek, komu postać Rotmistrza Witolda Pileckiego byłaby bardziej obca? Odpowiadając na pytanie o termin przeprowadzki do budynku czekającego na nią od kilkunastu już miesięcy, pada odpowiedź, iż będzie to lipiec 2025. Czyli – po wyborach prezydenckich. Rozumieć to chyba należy jako kolejną kwestię „o co będą te wybory”. prawdopodobnie i o to, czy przez cały czas istniał będzie w Polsce Instytut Pileckiego.
Artur Adamski