Gdy PiS traci wpływy, stanowiska i kontrolę nad państwem, niektórzy jego funkcjonariusze nie szukają pracy w sektorze prywatnym (bo kto by ich tam chciał?), tylko chowają się tam, gdzie jeszcze można doić publiczne pieniądze bez większego ryzyka – do Kancelarii Prezydenta RP i Narodowego Banku Polskiego.
Tak właśnie wygląda dziś „dobro wspólne” w wydaniu ludzi Kaczyńskiego: synekury, pensje z sufitu i święty spokój za pieniądze podatników.
Pałac Prezydencki – luksusowy ośrodek wypoczynkowy dla politycznych emerytów PiS-u
Kancelaria Andrzeja Dudy w ostatnich miesiącach zaczęła przypominać bardziej klub byłych działaczy partii rządzącejniż urząd głowy państwa. Skład? Znani z sejmowych korytarzy, upadłych ministerstw i komisji śledczych – politycy, których nikt już nie chce widzieć w żadnej roli publicznej, trafiają do Pałacu Prezydenckiego, by „doradzać”, „koordynować” i „analizować”… cokolwiek. Tłumy byłych wiceministrów, posłów, asystentów i przyjaciół z partii nagle „znajdują się” w strukturach Kancelarii – oczywiście za pensje, które dla zwykłego Polaka są kompletnie oderwane od rzeczywistości. Co robią? Nikt nie wie. Ale kasa się zgadza.
Glapiński i NBP – bank centralny czy centralny klub PiS-u?
Tymczasem w Narodowym Banku Polskim panuje podobna atmosfera jak w bunkrze pod oblężeniem – tylko zamiast worków z piaskiem, mamy złote fotele, stołki i premie. Adam Glapiński, samozwańczy ekonomiczny „ekspert”, który przez lata dorabiał ideologię do inflacyjnego armagedonu, otoczył się armią lojalnych PiS-owców, którym funduje pensje rzędu dziesiątek tysięcy złotych miesięcznie – za co? Trudno powiedzieć. Może za lojalność. Może za milczenie. Może po prostu – za zasługi w niszczeniu zaufania do niezależności NBP.
Dla polityków Ziobry i Kaczyńskiego, którzy spalili mosty w resortach i spółkach skarbu państwa, NBP stało się złotą tratwą ratunkową. Siedzą tam, chronieni przez Glapińskiego jak pod szkłem, z dala od sądów, komisji śledczych i pytań dziennikarzy.
Żerowanie do ostatniego grosza
Zamiast odpowiedzialności – awanse.
Zamiast rozliczeń – podwyżki.
Zamiast pracy – etaty-widmo.
Państwo PiS może się walić, ale „swoi” zawsze będą mieli gdzie przeczekać burzę. Na koszt podatnika, oczywiście.
To nie są urzędy – to przechowalnie
Prezydentura Dudy i prezesura Glapińskiego stały się politycznymi przechowalniami dla ludzi bez mandatu, bez poparcia, bez społecznego zaufania – ale za to z odpowiednim legitymacją partyjną. I dziś te instytucje – które powinny być niezależne i służyć wszystkim Polakom – stały się ostatnimi bastionami partyjnego układu, który jeszcze przez chwilę próbuje się trzymać na powierzchni.
Ale nie łudźmy się – to tonący okręt, tyle iż jego załoga zamiast wiader, chwyciła za służbowe karty i premie.