Oni naprawdę nie lubią Europy. "Żałosne pasożytnictwo"

13 godzin temu
Zdjęcie: Fot. The Atlantic/US DoD/Reuters


Afera z ujawnieniem rozmów najwyższych urzędników Białego Domu na temat ataków na Jemen zawiera istotne detale. Przede wszystkim taki, iż przynajmniej część z nich wydaje się autentycznie nie lubić Europejczyków.
Z jednej strony trudno nazwać to zaskoczeniem. Prezydent Donald Trump wypowiadał się o Unii Europejskiej jak najgorzej. Wiceprezydent JD Vance regularnie atakuje i krytykuje różne europejskie państwa, a kiedy indziej wszystkie na raz. To jednak oficjalne wypowiedzi polityków. Zawsze można zakładać, iż są obliczone na jakiś efekt. Że to presja mająca na celu finalnie uzyskanie jakichś ustępstw ze strony Europy. Że robią to, bo lubi tego słuchać ich elektorat.


REKLAMA


Ujawniona dyskusja była jednak prywatna. Jej uczestnicy nie mogli się spodziewać, iż stanie się publiczna. Mówili więc, co autentycznie myśleli. No i jest ewidentne, iż część z nich autentycznie ma jak najgorsze zdanie o Europie.


Zobacz wideo


Ta żałosna Europa


Po prostu nienawidzę znów ratować Europejczyków - napisał JD Vance.


W pełni podzielam twoją odrazę dla europejskiego pasożytnictwa. TO ŻAŁOSNE - stwierdził Pete Hegseth.


W ten sposób na temat Europy rozmawiali z sobą w prywatnej grupie na Signalu wiceprezydent USA i sekretarz obrony USA. Była ona poświęcona przygotowaniom do ataku na Jemen w minionym tygodniu. Z trudnego do zrozumienia powodu zakładający ją doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa Michael Waltz doprosił do niej też Jeffreya Goldberga, redaktora naczelnego popularnego amerykańskiego magazynu "The Atlantic". Najpewniej była to pomyłka, bo Goldberg jest bardzo odległy od grona fanów obecnej administracji. Dziennikarz nie wiedząc, czy wszystko, co czyta, to prawda, czy jakaś wymyślna dezinformacja, został w niej przez kilka dni. Kiedy bomby rzeczywiście spadły na Jemen, nie miał już wątpliwości i grupę opuścił. Jej autentyczność została po fakcie potwierdzona przez Biały Dom.
Cała sytuacja jest szokująca i kompromitująca na wielu poziomach. Dla Amerykanów głównie jako jaskrawe naruszenie zasad bezpieczeństwa poprzez dyskutowanie o ściśle tajnych informacjach na cywilnej platformie komunikacyjnej. Uchodzącej za najbezpieczniejszą z tych popularnych, no ale i tak. To nie to samo, co specjalistyczne rządowe komunikatory. Co więcej, jeden z uczestników dyskusji łączył się przynajmniej przez kilka godzin z Rosji, gdzie był z oficjalną wizytą. Dodatkowo cała konwersacja nie została zarchiwizowana, tak jak wymagają przepisy dotyczące procesów podejmowania decyzji w administracji federalnej.
Dla nas, Europejczyków, ta afera to jednak kolejny kubeł zimnej wody, jeżeli chodzi o nasze relacje "sojusznicze" z USA pod wodzą tej administracji. Krytyka Europy to nie tylko polityka i jakieś biznesowe zagrywki. To ewidentnie głębiej zakorzeniona prywatna niechęć do naszego kontynentu, co dobitnie pokazują przytoczone wcześniej słowa Vance'a i Hegsetha. W ujawnionej przez dziennikarza rozmowie osoba podpisana jako Michael Waltz stwierdziła też, iż "zgodnie z prośbą prezydenta" departamenty obrony i stanu mają podliczyć koszty operacji w Jemenie i "odzyskać je od Europejczyków". W domyśle za to, iż Amerykanie swoją kampanią ponownie uczynią bezpieczną żeglugę przez Morze Czerwone i kanał Sueski, którymi przechodzi głównie handel na trasie Europa - Zatoka Perska - Indie - Chiny.


W tym samym tonie wypowiedziała się osoba oznaczona "SM", czyli najpewniej bliski doradca prezydenta Stephen Miller. "Tak jak słyszałem, prezydent wyraził się jasno: zielone światło, ale niebawem jasno mówimy Egiptowi i Europie, czego oczekujemy w zamian. Musimy też wymyślić jak to wymusić. Czyli na przykład Europa nie zwraca kosztów, to co? jeżeli USA wielkim kosztem przywrócą swobodę żeglugi, musi być jakaś korzyść finansowa uzyskana w zamian".


USA się zmieniają
Amerykanie adekwatnie od początku istnienia swojego państwa kładli ogromny nacisk o swobodę żeglugi. Uznawano to za dobrą inwestycję, ułatwiającą światowy handel morski i umożliwiającą globalny model gospodarczy, na którym USA, leżące pomiędzy dwoma oceanami, ogromnie korzystały. Plus pasowało to do ich ideologii globalnego obrońcy wolności gospodarczej i pomagało szerzyć wpływy Stanów Zjednoczonych. Działania mające na celu ochronę swobody żeglugi stały się jednym z kluczowych zadań US Navy. Nigdy nie było mowy o tym, iż ktoś ma za to płacić jak za jakąś usługę. Ewidentnie najnowsza administracja USA widzi to już inaczej.
Trump i jego współpracownicy od dawna krytykują Europę za pasożytowanie na USA w kwestii bezpieczeństwa. Mają w tym sporo racji, bo państwa europejskie rzeczywiście przez ostatnie trzy dekady w znacznej mierze się rozbroiły i pogrążyły się błogim poczuciu ochrony zapewnianej znacznym kosztem przez Amerykanów. Jednak jeżeli początkowo można było mieć nadzieję, iż ta krytyka to po prostu zagrywka Waszyngtonu mająca na celu pobudzić sojuszników do działania, tak teraz jest ewidentne, iż to coś znacznie głębszego i mamy to potwierdzone na piśmie.
Ważni członkowie tej administracji nie lubią Europy i tego, jak jest ona teraz urządzona. Ewidentnie nie widzą w niej partnera ideologicznego i sojusznika, ale słabszego gracza, na którym należy wymuszać opłaty za udzielanie ochrony. choćby w sytuacji, w której Europa o jakąś formę ochrony nie prosiła, jak na przykład ostatnia runda nalotów na Jemen. Kiedy dodać do tego fiksację Amerykanów na zagarnięcie Grenlandii będącej terytorium zależnym od Danii i otwarcie deklarowaną chęć poprawy stosunków z putinowską Rosją, to rysuje się ogrom problemu, przed którym stoi Europa.


Pytanie, czy można jeszcze żyć nadzieją, iż członkowie administracji Trumpa przywiązują większą wagę do rozróżniania państw europejskich i widzą w Polsce państwo warte pozytywniejszej oceny. Takie, które w razie czego chętniej będą chcieli wesprzeć w potencjalnym konflikcie z Rosją. Czy też może w kluczowym momencie trafimy po prostu do jednego worka "europejskiego".
Idź do oryginalnego materiału