Od lat PiS flirtuje z ideą „Pol-exitu”, choć głośno temu zaprzecza. Retoryka o „suwerennej Polsce”, „brukselskich urzędasach” i „narzucaniu ideologii” to nic innego jak stopniowe oswajanie społeczeństwa z myślą, iż może by tak… walizki spakować i wrócić do XIX wieku? Bo przecież w Unii trzeba się tłumaczyć z tego, gdzie poszły miliardy z KPO. A jak wiadomo – nikt nie lubi, gdy patrzy mu się na ręce. Zwłaszcza jeżeli te ręce są bardzo, ale to bardzo lepkie. Tymczasem w obliczu inwazji ze Wschodu musimy być w Unii.
Kaczyńskiemu Unia przeszkadza. Przeszkadza w niszczeniu niezależnych sądów, przeszkadza w cenzurze mediów, przeszkadza w budowaniu państwa jednego wodza. A najbardziej przeszkadza w bezkarnej defraudacji publicznych pieniędzy. W UE za każde euro trzeba się rozliczyć. Komisja Europejska nie daje kasy „na gębę”. I tu jest problem. Bo jak tu zbudować imperium z tektury i betonu, gdy trzeba pokazać faktury?
Kaczyński najchętniej widziałby Polskę jako samotną wyspę – z całkowitą kontrolą nad sądami, mediami, gospodarką, a najlepiej i ludzkimi sumieniami. I choćby jeżeli Polacy na razie są przeciwni wyjściu z UE, to przecież można ich powoli gotować jak żabę. A gdy już będą odpowiednio zmiękczeni – ciach! – referendum, propaganda, a potem żegnaj Brukselko.
„On by cały świat podpalił…”
Pamiętacie piosenkę „Dumka na dwa serca” z filmu Ogniem i Mieczem? Ale to nie film. To nie Bohun z szablą i dzikim spojrzeniem. To zimny dyktator z Żoliborza, który nie potrzebuje ognia – wystarczy mu aparat państwa i media z logo TVP. A świat podpali nie z pasji, tylko z pogardy i cynizmu. Bo w tej nowej Polsce nie chodzi już o suwerenność. Chodzi o swobodę rozkradania, tłamszenia opozycji, dokręcania śruby. Bez głosu z Brukseli, bez Trybunału Sprawiedliwości, bez przeszkadzających standardów.